Biznes samochodowy, to ogromna gałąź gospodarki. W każdym liczącym się w światowej motoryzacji kraju zatrudnia dziesiątki, a z reguły setki tysięcy ludzi. Oznacza to, że dobra kondycja każdego producenta ma wpływ na wielkie rzesze pracowników i ich rodzin. To podobnie, jak u nas górnictwo. Próba regulacji tego biznesu bywa z reguły odbierana jako zamach na tych ludzi i ich rodziny. Ale z drugiej strony jeśli pojawia się na horyzoncie wsparcie rządowe, to owszem, chętnie weźmiemy. Ale rząd swoich pieniędzy nie ma, musi je od kogoś wziąć. I dać tym, którzy nie zawsze na to zasługują, nie zawsze tak naprawdę tej kasy potrzebują.
Gdyby ci górnicy, czy – jak to będziemy rozważać za chwilę – pracownicy przemysłu motoryzacyjnego musieli sami wypracować wszystkie środki, to może staraliby się bardziej. Nie twierdzę, że nie pracują wydajnie. Nie twierdzę, że się nie przykładają do obowiązków. Ale wsparcie rządowe po prostu rozbestwia. Rozleniwia. Acz czasem z pewnością poprawia kreatywność. Ma – jak wszystko – dwie strony.
Ponieważ jednak wsparcie rządowe udzielane jest ze środków publicznych wypadałoby opinię publiczną rzetelnie informować, że zostało przekazane. Komu, ile i na co. Transparentność jest tym, czego społeczeństwa oczekują w takich sytuacjach. A kiedy tej transparentności brakuje, to pojawia się miejsce na domysły, na teorie spiskowe, na podejrzenia…
Właśnie się dowiedzieliśmy, że niemieckie koncerny motoryzacyjne otrzymywały od co najmniej dziesięciu lat wsparcie rządowe. Dziennik „Handelsblatt” twierdzi, że było to łącznie 115 miliardów euro w ciągu dekady. Kasa z jednej strony potężna, z drugiej – jak na tę branżę – niespecjalnie imponująca. Wikipedia zeznaje, że PKB Niemiec w roku 2015 wynosiło 3.357,6 miliarda USD, czyli jakieś pewnie ze trzy biliony euro, nawet nieco więcej. Za jeden rok. To znaczy, że tych 115 miliardów euro, to raptem 26% rocznego PKB Niemiec. Przy optymistycznym założeniu, że to PKB było stałe w czasie – rocznie niemieckie wsparcie rządowe dla niemieckich koncernów motoryzacyjnych wynosiło średnio 2,5% PKB. Dużo? Mało?
Oczywiście nie jest tak, że do koncernów szła żywa gotówka. Mechanizmy są inne, acz jak najbardziej wymierne. To ulgi podatkowe, wspieranie wymiany samochodów na bardziej ekologiczne, premie za złomowanie, czy środki na badania i rozwój. Wszystko to są jak najbardziej uzasadnione rzeczy – nie mam wątpliwości, że proekologiczne działania mają wpływ na nasze życie. Tylko problemem jest na przykład to, co firmy motoryzacyjne z tą kasą zrobią. Bo budzi mój wielki sprzeciw wsparcie rządowe dla np. Grupy Volkswagena, która wypuściła na rynek ok. 11 milionów samochodów z cholernie trującymi dieslami! Czyli kasę na badania i rozwój Volkswagen łyknął, ale nam każe łykać zatrute przez ich diesle powietrze. Nawet wtedy, kiedy nie kupiliśmy ich samochodów!
A według dziennika „Handelsblatt” Grupa Volkswagena była drugim co do kwoty beneficjentem wparcia rządu Niemiec, po Daimlerze. Opierając się na informacjach podanych przez „Handelsblatt” możemy napisać, że było to 110 milionów euro. Plus 9 milionów dla Audi, nie wiem czemu nie uwzględnionemu w Grupie. Najwięcej wchłonął podobno Daimler (191 milionów), trzecie miejsce zajmuje BMW (107 milionów). To najwięksi beneficjenci wsparcia. Inne niemieckie marki, które otrzymały wsparcie rządowe, to MAN (również należący do Volkswagena, 16 milionów euro), Opel (14 milionów euro), Ford (13 milionów euro). A to tylko kasa na badania i rozwój!
Niezależnie od tego niemiecki rząd kupuje samochody i z reguły wybiera modele niemieckie. Jestem w stanie to zrozumieć – tak powinno to wyglądać w każdym państwie produkującym samochody. Ale niezależnie od wcześniejszego wsparcia zapewnia też zbyt produktów. A to też jest kasa. Owszem, może to znikomy procent w całkowitych obrotach firm motoryzacyjnych, ale… Przecież przeciętny Niemiec, nawet niespecjalnie patriotycznie nastawiony, zrozumie przekaz: rząd kupuje, więc to dobre samochody.
„Handelsblatt” twierdzi, że w ciągu minionej dekady niemiecki rząd zakupił ok. 25.000 samochodów wydając na to ok. 800 milionów euro. Większość z tych aut została zaprojektowana i wyprodukowana w Niemczech. To chwalebne. Ale oznacza dorzucenie kolejnych średnio 32.000 euro za każdy z samochodów do kasy koncernów. Mimo wcześniejszego wsparcia. Dzięki temu wszystkiemu niemieckie firmy mają dodatkowy zastrzyk środków.
Ile? „Handelsblatt” twierdzi, że z tych ok. 25.000 samochodów aż 15.499 (czyli 62%) woziło na masce logo Volkswagena. Do tego od Daimlera kupiono 3.107 nietanich przecież aut, od Opla 3.044, od Forda 1.562, a od BMW 1.226. Jak widać tylko na te niemieckie marki przypadło 97,75% zakupionych przez rząd samochodów.
Nie twierdzę, że podobne wsparcie rządowe nie trafia do producentów we Francji, Włoszech, czy w Stanach. Na pewno też. Ale jak sobie przypomnę ujadanie niektórych mediów na pożyczkę (podkreślam, pożyczkę!) dla PSA w czasach kryzysu sprzed niemal dekady… Pożyczkę, którą francuski koncern już dawno spłacił. A jak niedawno miłośnicy niemieckiej motoryzacji chętnie dochodzili, czy przypadkiem pożyczka bankowa dla Renault nie poszła na kwestie czystości diesli tego producenta, którym też zarzucano oszustwa emisyjne, a póki co nic tego nie potwierdza.
Niestety po raz kolejny okazuje się, że ten kraj uważany w Polsce za wzór porządku i praworządności coś ma za uszami. Nie twierdzę, że wsparcie rządowe było działaniem niezgodnym z prawem, ale czy aby na pewno środki przekazano słusznie? Czy nie poszły na przykład na prace skutkujące aferą dieselgate? Czyli czy niemieccy podatnicy nieświadomie nie sfinansowali największego motoryzacyjnego oszustwa?
Niemiecki rząd jakiś czas temu zapowiedział, że na koniec obecnej dekady niemiecki rynek będzie wchłaniał milion samochodów elektrycznych i hybrydowych rocznie. Coś mi to przypomina, ale nie będę się znęcał nad zapowiedziami polskich elit rządzących… Tymczasem w roku 2016 sprzedano nad Renem ok. 80.000 takich aut i pewnie większość z nich pochodziła od Toyoty (hybrydy), Nissana i Renault (elektryki). Trochę na pewno od BMW. Inne niemieckie koncerny specjalnie wielkich osiągnięć w elektrycznym segmencie rynku jeszcze nie mają. Oczywiście proniemieckie motogazetki piszą o takich konstrukcjach, ale realnie ileż tego się sprzedało? Francuzi i Japończycy zaś mają na tym polu duże doświadczenie i spore osiągnięcia. Jest też adresowana do zamożniejszych klientów amerykańska Tesla, uwielbiana przez Chińczyków. Nota bene w Chinach elektromobilność jest już faktem. W Niemczech – wciąż jednak bardziej mrzonką przyszłości. Najwyraźniej wsparcie rządowe było wykorzystywane na rozwój innych technologii. O ile właśnie na to poszło…
Niemiecka motoryzacja dieslami stoi. Podobnie, jak Francuska. Silniki wysokoprężne jednakże, choć rozwinęły się niesamowicie w minionych dwudziestu latach, to ślepa uliczka. Są drogie, trują (zwłaszcza te „szemrane” od Volkswagena), a ich serwis kosztuje koszmarną kasę. Francuzi w międzyczasie opracowali znakomite silniki benzynowe, pracują też nad różnymi hybrydami. Niemcy też mają benzyniaki, ale nie wszystkie takie dobre, jak to przedstawiają proniemieckie media motoryzacyjne.
Na skutek różnych przyczyn popularność diesli spada i w Europie. Dobrze, że Francuzi są już na to przygotowani. Ciekawe, jakie działania podejmą Niemcy w celu obrony swoich producentów. Jak donosi „Handelsblatt” w przypadku Daimlera diesle stanowią aż 64% sprzedaży koncernu, a w BMW ów odsetek jest jeszcze większy – wynosi aż 71%. I w przypadku tych marek nieprędko się to diametralnie odwróci. Pytanie jednak, czy w celu przygotowania się do takiego stanu rzeczy oba koncerny znowu nie poproszą o wsparcie rządowe?
Byłoby to o tyle bolesne, że producenci francuscy przygotowując się do kolejnych, coraz ostrzejszych norm czystości spalin, wydawali ciężko zarobioną kasę na badania i rozwój, a potem na przygotowanie produkcji. Niemcy pewnie też to robili, ale otrzymując wsparcie rządowe pewnie nie musieli aż tak zaciskać pasa. Co więcej – afera dieselgate dowiodła, że oszukiwali. A jak coś było nie do spełnienia, a ktoś oszukiwać nie chciał, to trochę lobbowali w sprawie złagodzenia norm. Świętsi od papieża Francuzi byli gotowi, ale za szybko i już po wydaniu kasy, a Niemcy… Jak to Niemcy.
Dlatego warto się dobrze zastanowić kupując samochód, czy na pewno chce się wspierać przedsiębiorstwa, które budowały i budują swoja potęgę w ten sposób, czy może lepiej wybrać auto z koncernu francuskiego. Często lepiej wyposażone, wygodniejsze i zwyczajnie ładniejsze. Co szczególnie Wam polecam.
A niebawem kolejny prztyczek w nos, tym razem konkretnie Volkswagena, bo jestem w jakimś dziwnie konfrontacyjnym nastroju ;-)
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze