Wszelkiego rodzaju opady atmosferyczne, to coś, przed czym chronić się nie umiemy. Człowiek od setek lat walczy z naturą, próbuje przewidywać pogodę, nawet momentami udaje się żywioły okiełznać, lub choćby mieć nadzieję na ich kontrolę. I nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje, że drogowcy rozciągną nad ulicami płachty, które sprawią, że śnieg nie spadnie na asfalt. Czy jednak nie czas na weryfikację procedur?…
Kiedy śnieg pada, to drogowcy często siedzą w bazach, czy może nawet w domach, i czekają, aż padać przestanie, bo przecież odśnieżanie w czasie opadów mija się, ich zdaniem, z celem. Tak było w tym roku, choć było wiadomo od paru dni, że śnieżyce nadciągają nad Polskę. Z dużą dozą prawdopodobieństwa zapowiadali to synoptycy, a skoro śnieg paraliżował Francję, czy Niemcy, można było się spodziewać, że to samo dotknie również nas.
W efekcie śnieg padał, a pługi – przynajmniej w moim mieście – nie wyjeżdżały, przez co najmniej kilkanaście godzin od rozpoczęcia opadów. Nie wyjechały nawet na główną ulicę w mieście. W efekcie kierowcy, tak mocno dotujący przecież budżet, brnęli przez świeży śnieg, kopali się w nim, utykali w zaspach. A wystarczyło po prostu odgarnąć biały puch, jeszcze pięknie poddający się lemieszom pługów. Ale gdzie tam! Drogowcy zareagowali po kilkunastu godzinach, kiedy było już za późno – rozjeżdżony śnieg został ubity przez setki, czy tysiące samochodów, dobrze minusowa temperatura zrobiła z niego zlodowaciałe bryły mocno przylegające do asfaltu i teraz mamy to, co mamy.
Podobny efekt widziałem wczoraj na jednej z dróg krajowych. Mnóstwo zlodowaciałego śniegu, wręcz lodu, pod mniejszą, lub większą warstwą śniegu. Jedzie się więc, jak po tarce, w dodatku bardzo śliskiej tarce! Już dawno nie widziałem tylu błysków kontrolki ESP, co przez ostatnich kilka dni! Jazda z prędkością 30 km/h nie była na tejże drodze krajowej niczym dziwnym. W efekcie spalamy więcej paliwa, zwiększając tym samym emisję dwutlenku węgla i pogłębiając efekt cieplarniany. Ale przecież ekologia jest modna we Francji, a w Polsce najlepsze są dymiące niemieckie diesle ;-)
W nocy dość mocno wiało i sypał drobny śnieg, przynajmniej w regionie kraju, w którym ja mieszkam. W efekcie dziś rano drogi były pokryte nawianym, albo świeżo spadłym śniegiem. Widziałem jednak jeden pług, doczepiony do ciągnika. Cóż z tego, skoro traktor nie był w stanie ruszyć ze skrzyżowania – ślizgał się po lodzie znajdującym się pod śniegiem! A wystarczyło, przypomnę, skutecznie odśnieżać drogi podczas pierwszego ataku śnieżycy i warunki dziś byłyby zapewne o wiele lepsze.
Zdecydowana większość dróg mojego miasta była dziś pokryta grubą warstwą kopnego śniegu. Samochody grzęzły w nim regularnie, a najgorzej mieli kierowcy aut dostawczych, napędzanych na tylną oś. Nawet auta czteronapędowe miały problemy – widziałem BMW X5, które miało kłopot z utrzymaniem kierunku jazdy na wprost; jechało, ale ślizgało się na podśniegowym lodzie. A wszystko to oglądałem mając w pamięci słowa licznych drogowców cytowanych przez różne telewizje, którzy parę dni temu zapowiadali, że są przygotowani na atak zimy, mają gotowy sprzęt i Bóg wie, jakie zapasy soli i piasku. I co z tego, że oni to mają? Od tego na drogach nie robi się bezpieczniej, jeśli sprzętu i materiałów się nie wykorzystuje…
I tak sobie właśnie dziś pomyślałem, że dobrze by było, gdyby wybory samorządowe, przed których drugą turą jeszcze gdzieniegdzie jesteśmy, odbywały się na wiosnę. Włodarze naszych miast i wsi, gmin i powiatów, stawaliby na rzęsach, żeby drogi wszystkich kategorii odśnieżania były nie tylko przejezdne, ale wręcz czarne! Bo wyborcy chętnie by im to wypomnieli przy urnach kilka, czy kilkanaście tygodni. Wybory jednak mamy zwykle jesienią, co najmniej, jakby władze lokalne bały się takiego rozliczenia…
Stan naszych dróg, ich przejezdność, inwestycje – to tematy, o których można pisać praktycznie codziennie od dziesiątków lat. Niestety nic z tego nie wynika. Ci, którzy odpowiadają za utrzymanie ruchu, mają się dobrze. Zawsze przecież mogą stwierdzić, że pługi nie dojechały, bo utknęły na zakorkowanych ulicach. Albo że skończyły im się – pod koniec sezonu zimowego – pieniądze. Nikt nie zadaje jednak pytania, czy nam, kierowcom, też nie kończą się już pieniądze na łatanie wszelkich dziur, tylko nie w asfalcie. Bo cierpliwość skończyła się nam już dawno.
Straż miejska, nasi ulubieńcy, łażą zimową porą i patrzą, czy ludziska poodśnieżali publiczne chodniki przy swoich posesjach, czy z dachów nie zwisają sople, a gdy trafią na coś takiego – chętnie wypisują mandaty. Szkoda, że zapominają o drogach, o których tak chętnie pamiętają od wiosny do jesieni ustawiając przy nich swoje fotoradary, by naczesać kasy do budżetów lokalnych. Teraz jednak drogi – nieodśnieżone, więc niebezpieczne – ich jakoś nie potrafią zainteresować. Pochowali swoje fotopstrykowe zabawki, bo przecież nikt z nich nie chce bez sensu marznąć – i tak nie złapią nikogo na przekroczeniu prędkości, a jeszcze niebacznie trafiłby się dowód na nieodśnieżone drogi…
Swoją drogą ciekawe, czy ktoś z Was trafił na obietnicę przedwyborczą jakiegoś kandydata, który zapowiedział, że gdy wygra – będzie pilnował tego, by podległy mu samorządowo teren był przejezdny. Pewnie nie – a szkoda, bo to byłoby medialne. Niestety łatwe do sprawdzenia i rozliczenia :-( A nikt z potencjalnych samorządowców nie chce przecież sam sobie uwić pętelki na szyję…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze