W pewnej wspólnocie mieszkaniowej na jednym ze stanowisk parkingowych pojawiła się ładowarka do samochodu elektrycznego. Właściciel owej ładowarki udostępnił ją sąsiadowi i pobrał za ową usługę opłatę. Ktoś o tym doniósł, a właściciel miał zostać ukarany bardzo wysoką karą pieniężną, wynoszącą kilkanaście tysięcy złotych.
Taką historię usłyszeliśmy od osoby w Innogy, która zajmuje się kwestiami współpracy ze wspólnotami mieszkaniowymi. Temat pojawił się w momencie, gdy rozmawialiśmy o ładowarkach do samochodów elektrycznych oraz potencjalnych wyzwaniach, jakie czekają właściciela stanowiska garażowego lub zarząd wspólnoty, jeśli zdecyduje się zainwestować w taką ładowarkę.
Innogy stoi na stanowisku, że odsprzedaż energii elektrycznej wymaga zezwolenia. Zapytaliśmy o tą sprawę Biuro Prasowe Innogy, które zadeklarowało że przybliży nam szczegóły sprawy. Już po publikacji tego tekstu okazało się, że sprawa dotyczyła innej firmy i nie są w stanie podać nam więcej szczegółów, a szkoda – bo kwestia ta jest niezwykle ciekawa i wymaga głębszej analizy.
Ciężko bowiem sobie wyobrazić, że na każdym osiedlu mieszkaniowym będą montowane dziesiątki ładowarek do wszystkich aut elektrycznych, które powoli się w danym miejscu pojawiają. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka – między innymi problemy z mocą. Zamontowanie prywatnie ładowarki o mocy 22 kW może być w wielu miejscach wyzwaniem. Innogy mówi o 7,4 kW lub 11 kW jako typowej mocy takiego urządzenia. Kłopot sprawia nie tylko infrastruktura (tak zwana ostatnia mila) ale też moc zamówiona przez daną wspólnotę. Zanim to wszystko zostanie rozwiązanie, trzeba sobie po sąsiedzku pomagać.
Elektromobilność w Polsce ma przed sobą krętą i wyboistą drogę. Nawet tak prosta rzecz, jak – wydawałoby się – ładowarka, to dzisiaj indywidualny proces pozyskiwania zezwolenia i podpisywania umowy, badania instalacji oraz możliwości technicznych operatora. Trzeba też mieć zgodę zarządu wspólnoty. Kiedy to wszystko uda się załatwić, pojawia się problem z korzystaniem. Samemu można, ale już udostępniać komuś? Nie za bardzo. Innogy mówi o wysokich karach – tylko czy na pewno słusznie?
Nikt nie mówi przecież o poborze prądu bez zezwolenia (kradzież prądu jest nielegalna i zagrożona wysokimi karami!) a jedynie udostępnianiu, od czasu do czasu, ładowarki innemu właścicielowi elektryka. Drobne kwoty wynikające z ładowania nie powinny być problemem ani dla sprzedawcy prądu ani dla fiskusa. Nie ma tu bowiem mowy o działalności gospodarczej, a raczej o zwykłej sąsiedzkiej przysłudze.
Temat wywołał też sporo komentarzy i pomysłów jak poradzić sobie z tego typu problemami. Jedna osoba zaproponowała na przykład, by nie pobierać opłaty za prąd, ale za wynajem stanowiska parkingowego przed ładowarką. Kreatywność w narodzie jak widać nie zginęła – ale chyba nie chodzi o to, żeby prawo i przepisy omijać, tylko uczynić je życiowymi i przyjaznymi dla nas, dla użytkowników. W całym tym prawnym szaleństwie niekiedy zapomina się bowiem o podstawowym celu – dla kogo to wszystko jest robione i po co.
A sprawę ładowania na osiedlach trzeba rozwiązać jak najszybciej – co prawda blisko połowa Polaków mieszka w domach, ale nie dotyczy to wielkich miast, w których dominuje jednak zabudowa wielorodzinna. Rośnie rynek samochodów nowych i używanych, w niektórych krajach padają rekordy sprzedaży – na przykład w Niemczech sprzedano 30.000 szt. Renault Zoe – i to przyjdzie także do nas, raczej wcześniej niż później.
Do sprawy ładowarek na osiedlach mieszkaniowych niebawem wrócimy.
Najnowsze komentarze