So Sethaputra z Tajlandii postanowił wybrać się z rodziną z Bangkoku na wyspę Penang w Malezji. Dzisiaj trasa ta liczy około 1200 kilometrów i prowadzi wygodnymi, asfaltowymi drogami. Ale So jechał w roku 1958, gdzie większość trasy była daleka od ideału albo wręcz nie istniała. Tropikalne warunki też nie ułatwiały tej podróży. Jego środkiem transportu był egzotyczny Citroën DS 19.
So wyruszył w trasę ze swoją rodziną. Na pokładzie znalazła się żona i 5-letni syn.
„Jazda raczej wolna – nie więcej niż 80 km na godzinę nawet po dobrze utwardzonych drogach – oszczędzamy samochód na przyszłe wyzwania, dotarliśmy do Huahin (Hua Hin) przed południem. Tutaj asfaltowa nawierzchnia się skończyła, i chociaż dzięki doskonałemu zawieszeniu DS19 mogliśmy jechać na 125 km na godzinę, jak to udowodniliśmy w drodze powrotnej, uznaliśmy za rozsądne zmniejszenie prędkości do 40 km. Moja żona i ja zmienialiśmy za kółkiem” – pisał w swojej relacji z pierwszego dnia podróży.
„Obudziliśmy się następnego ranka o piątej. Podczas gdy moja żona się pakowała, poszliśmy z dzieckiem do do garażu, żeby spojrzeć na samochód. Opony napompowane, chłodnica pełna, olej w skrzyni sprawdzony, akumulator naładowany. Wszystkie luźne nakrętki i śruby dokręcone. Filtry wyczyszczone. Brak widocznych oznak przecieków. Sprawdziłem też narzędzia i różne akcesoria, które mogły się w razie czego przydać. Zapasowa cewka zapłonowa, zapasowe żarówki, zestaw nowych świec zapłonowych, zapasowe paski i rurki o różnych rozmiarach. Zestaw do naprawy opon, pompka do opon i manometr, linka do holowania, zestaw do lutowania, łańcuchy na koła, taśma klejąca, preparaty do naprawiania przecieków oraz cement, i druty. No i na końcu woda mineralna oraz papierosy” – notował w swoim dzienniku.
Pod koniec lat pięćdziesiątych podróż przez Azję była ogromnym dużym wyzwaniem także z powodu przypływów, które blokowały drogi i przejazdy przez rzeczki oraz strumienie. Kluczem do sukcesu było planowanie, bo przyjazd o złej godzinie oznaczał nocleg w dżungli. Na spadek poziomu wody trzeba było czekać bardzo długo. Gdy podróżnicy dotarli do jednego z takich miejsc, gdzie przejazd blokowała wysoka woda, przydały się właściwości zawieszenia hydropneumatycznego:
„Nie chcieliśmy czekać aż będzie odpływ. Strumień, który blokował nam drogę, miał mniej niż dziesięć metrów szerokości. Nie było niebezpieczeństwa utknięcia, ponieważ dno strumienia było twarde. Ponadto cewki zapłonowe i gaźnik w Citroenie są umieszczone wysoko. Największą zaletą DS 19 było jednak to, że samochód miał regulowane zawieszenie, wystarczyło przesunąć dźwignię i mógł być podniesiony o około 14 cali! Nie było potrzeby, aby wysiadać z samochodu. Zaryzykowałem i jechałem bardzo, bardzo powoli w poprzek wody, aby woda nie pryskała na silnik. Przejechaliśmy!” – pisał So.
„Po tym jak znaleźliśmy się na drugim brzegu wymieniłem olej, bojąc się, że woda mogła dostać się do środka. Trochę wody dostało się do rury wydechowej, ale to nie zatrzymało to Citroena. Co ciekawe, nic nie wlało się do wnętrza samochodu, pomimo tego, że podłoga była kilka centymetrów poniżej poziomu. Woda w strumieniu była jednak słona, dlatego kiedy dotarliśmy do następnego strumienia, który nie był pływowy, polaliśmy świeżą słodką wodą na każdą część auta, zwłaszcza na spodzie” – wspominał So.
Przed DS pojawiło się nowe wyzwanie.
„Droga zmieniła swój charakter – dżungla i tymczasowe mosty. Większość z tych przejazdów była w kiepskim stanie a zbudowane były z dwóch rzędów pni oraz desek, wystarczająco szerokich dla aut ciężarowych, które służyły do budowani autostrady, ale rozstaw osi Citroëna DS był dużo mniejszy. Trzeba było bardzo ostrożnie jechać, czasami centymetry od krawędzi. Byliśmy w środku niczego, gdyby auto spadło, nikt by nam nie pomógł, najbliższe miejscowości były 80 kilometrów stąd.” – pisał podróżnik.
„Oprócz wątpliwej jakości mostów, kolein i objazdów sama nawierzchnia drogi też była problemem. Luźna i mokra ziemia na drodze sprawiała, że auto ślizgało się i zjeżdżało z toru jazdy. Trasa prowadziła przecież także przez dżunglę a asfaltu tutaj nie dało się wtedy uświadczyć”. Nie obyło się też bez zniszczenia opony oraz dętki. „Jechaliśmy kiepską drogą, w pewnym momencie poczuliśmy silny zapach palonej gumy. Okazało się, że tylna opona została przebita. Nie wiem jak długo tak się poruszaliśmy, ale w tym momencie chciałem, żeby zawieszenie trochę szybciej dawało znać o awarii, bo w środku poza zapachem gumy zupełnie nic nie czuliśmy” – wspominał So. W drodze powrotnej też zniszczyli jedną oponę w tej okolicy.
Po tygodniu dojechali. So nie był prawdopodobnie pierwszą osobą, która pokonała tą trasę samochodem, ale jego wyczyn pozostaje niesamowity. Ponad tysiąc kilometrów trudnej drogi niezwykłym Citroënem DS z rodziną i z powrotem to wspaniała przygoda.
Współczesna mapa
Nawet dzisiaj taka podróż to wyzwanie – 15 godzin jazdy.
źródło: Bangkok Post, 1958
Originally posted 2020-11-22 07:07:15.
Najnowsze komentarze