Jadąc ostatnio Dacią Sandero* po autostradzie – swoją drogą, to zaskakująco fajne autko – naszła mnie pewna refleksja. Sandero, choć lekkie i niedrogie, ma coś z miejskiego zadziora. Zwłaszcza ta wersja ze 100-konnym silnikiem. Dynamiczna, żwawa, zwinna. Wskakujesz na lewy pas, wrzucasz czwórkę, potem piątkę i jedziesz – a jakże! – z uśmiechem na twarzy. Ale ten uśmiech nieco blednie, gdy z oddali dostrzegasz znajomy zestaw: kamery, znak informujący o odcinkowym pomiarze prędkości i… nagła, masowa przemiana kierowców.
Zabawne to zjawisko. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszyscy stają się wzorowymi obywatelami. W jednej chwili kierowcy, którzy jeszcze chwilę temu jechali 160 km/h i mrugali światłami, zamieniają się w emerytów z klubu seniora, jadących równo 139,5 km/h (dla pewności). Czasem aż zbyt równo, jakby obawiali się, że sztuczna inteligencja analizująca pomiar może się obrazić za 141. I tu pojawia się pytanie: skoro odcinkowy pomiar działa jak magiczny eliksir na temperament kierowcy, to czemu nie pójść o krok dalej?
Może zamiast kombinować z wyrywkowymi pomiarami, znakami, które trzeba dostrzec w ostatniej chwili, i debatować o tym, gdzie postawić kolejne urządzenia, nie lepiej by było… po prostu wszędzie zainstalować kamery? Tak, tak – wiem, Orwell, Wielki Brat i inne klimaty – ale skupmy się na efekcie. Załóżmy scenariusz: każda bramka na autostradzie (czy to manualna, czy elektroniczna) jest jednocześnie punktem wejścia i wyjścia dla systemu pomiaru średniej prędkości. Żadnych niespodzianek, żadnego „a tu mnie złapali”. Po prostu – wjeżdżasz, system zapisuje godzinę. Wyjeżdżasz – system liczy. Jeśli byłeś zbyt ochoczy z pedałem gazu – bum, mandat. Prosto, klarownie, bez emocji.
Co by się stało? Prawdopodobnie… nic spektakularnego. Tyle tylko, że na lewym pasie zrobiłoby się trochę mniej „fantazji”, a trochę więcej rozsądku. Ludzie zrozumieliby, że już nie da się oszukać losu, bo los… patrzy. I liczy. Oczywiście, nie mówię, że trzeba teraz zamieniać drogi ekspresowe w Strefy Totalnej Inwigilacji. Ale z drugiej strony – jeśli rozwiązanie działa, jest relatywnie niedrogie i nie wymaga jakiejś kosmicznej infrastruktury… to może warto? Aż chciałoby się powiedzieć: więcej kamer, mniej nerwów.
Bo może jednak nie potrzeba zakrętów, policji w nieoznakowanych radiowozach i karzącej ręki prawa. Może wystarczy świadomość, że ktoś patrzy – i że tym razem to nie sąsiedzi z osiedlowego monitoringu, tylko system, który nie mruga i nie ma humoru. Po prostu – liczy czas i kilometry. I wiecie co? Może wtedy nawet Sandero nie będzie musiało zjeżdżać z lewego pasa, bo nagle wszyscy pojadą tak, jak trzeba. Chociaż taki 1.0 ECO-G 100 KM daje radę, bo gdy trzeba to 180 pojedzie. Tak przynajmniej twierdzi producent oczywiście, bo my tego nigdy, ale to przenigdy nie sprawdzamy.
* Gdyby ktoś pytał po co brałem Dacię Sandero na autostradę to odpowiadam – w święta pełnimy w redakcji dyżury, a redaktor naczelny, który jest bardzo surowym człowiekiem, mocno dba o przebiegi naszych aut testowych. „Nie rób sobie jaj, tylko wsiadaj chłopie za kierownicę i zasuwaj na południe, masz zrobić przynajmniej tysiąc kilometrów” – powiedział w ramach życzeń świątecznych. No to jadę!
Najnowsze komentarze