Niemieccy dealerzy Stellantis czują się oszukani i rozczarowani. Obwiniają koncern o to, że uniemożliwia im zarabianie pieniędzy i doprowadza do problemów finansowych. W wewnętrznych rozmowach mówią o tym, że Stellantis to „największy łupieżca”.
W niemieckich mediach pojawił się zapis czatu wewnętrznej grupy dealerów Stellantis. Lista zarzutów wobec koncernu jest bardzo długa: zaległości w wypłatach premii po kilka miesięcy, nierozliczone naprawy gwarancyjne, obcinanie premii z najbardziej błahego powodu, spory dotyczące obsługi gwarancji, drogie przymusowe szkolenia, niesłusznie naliczane odsetki i wysokie oprocentowanie finansowania zakupu.
Były menadżer koncernu w Niemczech ujawnił, że płatności przeciągano rok lub nawet dłużej. Wszystko w imię planu Dare Forward, maksymalizacji zysków, którego realizacji pilnuje Carlos Tavares, postać szczerze przez niemieckich dealerów znienawidzona. Dokumenty rejestracyjne pojazdów są wysyłane zbyt późno, a koszty wyposażenia salonu (obowiązkowe) kilkanaście razy wyższe niż u producenta. To nie koniec. Dealerzy są wściekli na niedziałające systemy IT. Pracownicy zapisują wiele rzeczy na kartkach.
Zobacz: Wiadomości motoryzacyjne. Codziennie, aktualne, ciekawe
Efekt? Chaos we wszystkich obszarach i nikt nie ma dla dealerów czasu – skarżą się w Niemczech. Nic więc dziwnego, że zadowolenie dealerów ze współprace ze Stellantis jest najniższe w historii – na 30 marek Opel wypadł na 30 miejscu, Citroën na 29. Ale duże oszczędności mają też drugie oblicze. Koncern osiągnął rekordowe zyski a Carlos Tavares zarobi z tego tytułu 36,5 miliona euro.
Zobacz: Testy nowych i używanych samochodów. pomiary, spalanie, opinie
Z podobnymi problemami mierzy się też Stellantis w Polsce. Dealerzy liczą na to, że nowy dyrektor generalny, Grzegorz Zalewski, będzie w stanie poradzić sobie z najbardziej palącymi problemami, które pozostawił po sobie Roberto Matteucci.
Najnowsze komentarze