Kilka tygodni temu rząd przyjął tak zwane kamienie milowe Krajowego Planu Odbudowy. Mało kto zauważył jednak, że ich przyjęcie oznacza wprowadzenie nowych podatków i ograniczeń dla kierowców.
Krajowy Plan Odbudowy to finansowy program wsparcia, którego realizacja oznacza transfer do Polski miliardów złotych, mających na celu odbudowę gospodarki po epidemii koronawirusa. W ramach KPO rząd zobowiązał się między innymi do wprowadzenia trzech nowych podatków, związanych z posiadaniem aut spalinowych. I chociaż dzisiaj nie chce tego potwierdzić wprost, to zobowiązania zostały przyjęte.
Efektem wprowadzenia tych zmian będzie obciążanie nas, kierowców, dodatkowymi opłatami, które oznaczają zapewne około tysiąca złotych rocznie więcej za przyjemność jazdy klasycznym autem.
Dla kierowców samochodów spalinowych realizacja zobowiązań, które przyjął polski rząd, oznaczać będzie trzy nowe obciążenia:
- podwyższenie najpóźniej do roku 2024 r. opłaty rejestracyjnej dla samochodów spalinowych,
- wprowadzenia do 2026 r. nowego podatku dla posiadaczy pojazdów spalinowych,
- ustanowienia do 2025 r. w największych miastach stref wyłącznie dla pojazdów zeroemisyjnych i niskoemisyjnych,
Opłata rejestracyjna to nic innego jak podatek od zakupu samochodu spalinowego. Zgodnie ze zobowiązaniami, które podpisał rząd, musi on zostać wprowadzony najpóźniej do roku 2024. Taka opłata będzie wynosiła zapewne kilkaset złotych, a później wzrośnie. Celem jest swojego rodzaju siłowe zniechęcanie nas do zakupu aut z klasycznymi silnikami.
Podatek dla posiadaczy aut spalinowych to opłata, którą będziemy ponosić co roku. Będzie obowiązywać od roku 2026 i chociaż dzisiaj nikt oficjalnie ze strony rządowej tego nie chce przyznać, to wśród komentarzy do tego pomysłu pojawiają się spekulacje o wielotysięcznych kwotach rocznie za posiadanie starego auta. To akurat mało realne, ale już sam fakt wprowadzania nowego podatku musi budzić niepokój.
Strefy czystego transportu to z kolei pomysł na wymuszenie przesiadania się na transport miejski lub znowu, zakup elektryków. Docelowo do takiej strefy nic poza samochodem elektrycznym nie wjedzie. Na początku tolerowane będą auta z normą Euro 6, potem stopniowo krąg się zacieśni.
Komentarz
I słowo komentarza: wielokrotnie pisaliśmy, że niezależnie od władzy, kierowcy w Polsce są traktowani jak dojne krowy. I historycznie rzecz biorąc było tak od samego początku motoryzacji. Z jakichś niewiadomych powodów politycy uważają, że ktoś kto ma samochód to krezus, bogacz i skarbonka bez dna. Cisną się w tym momencie na usta słowa, których używać na łamach prasy nie wypada. Przy wszystkich zaletach samochodów elektrycznych, które naprawdę lubimy i doceniamy, istotną przeszkodą ich wdrożenia na masową skalę jest wysoka cena zakupu i niska siła nabywcza społeczeństwa.
Polska jest krajem, w którym większości mieszkańców nie stać nadal na nowe samochody a co dopiero samochody elektryczne. Wszystkie inne przeszkody pokonać jest stosunkowo łatwo a przynajmniej wiadomo jak to zrobić: zbudować więcej ładowarek, stworzyć warunki do rozwoju energetyki konsumenckiej, modernizować sieć elektryczną, stawiać ładowarki na osiedlach. To się da zrobić w kilka lat. Ale nie da się w kilka lat przeskoczyć dystansu, który dzieli Polskę od Europy Zachodniej pod względem siły nabywczej.
I to jest główny powód dla którego nie mogę się zgodzić z nowymi obciążeniami kierowców. Zabierzecie nam jeszcze więcej pieniędzy, to będziemy mogli kupić mniej! To jest naprawdę proste działanie matematyczne: im większe podatki, tym mi mniej zostaje w portfelu.
Najnowsze komentarze