BYD zamiast Citroëna, a Great Wall zamiast Volkswagena, a do tego skansen na ulicach? Taki czarny dla europejskich producentów scenariusz wcale nie jest wykluczony. Europa sama siebie wpędziła w kilka bardzo niebezpiecznych scenariuszy.
Zacząć te rozważania warto od uświadomienia skali problemu. Przemysł motoryzacyjny w Europie to ogromna ilość miejsc pracy, miliony zatrudnionych. Tylko w Polsce można mówić o blisko dwustu tysiącach pracowników bezpośrednio zaangażowanych a w szeroko rozumianym otoczeniu kolejnych kilkuset tysiącach. To naprawdę dużo. Europejskie know-how w zakresie produkcji aut to przede wszystkim silniki spalinowe, metalurgia, nowe technologie. Wszystko to dawało kiedyś przewagę Staremu Kontynentowi, który potrafił skutecznie konkurować z USA, może nie pod względem skali, ale z całą pewnością rozwiązania, postęp i jakość były mocną stroną europejskich produktów.
Od kilku lat widzimy ekspansję samochodów z Chin. Niepostrzeżenie pojawiają się importowane indywidualnie, na razie te tańsze, służące raczej przydomowo, ale za nimi przyjechali producenci i rozmawiają. Kilka dużych firm objechało całą Polskę, rozmawiali z potencjalnie zainteresowanymi dealerami. Samochody dostawcze na początek, później osobowe – i są deklaracje współpracy. Na razie dotyczy to raczej aut elektrycznych, bo te sprowadzić jest łatwiej. Spalinowe nie? Wręcz przeciwnie.
Oto koncern Renault podpisał umowę i wszedł współpracę z wielką chińską firmy Geely. Wspólnie utworzą wielką fabrykę silników spalinowych i napędów hybrydowych, które trafią do nowych aut Renault, ale nie tylko. Geely będzie mogło w przyszłości sprzedawać napędy do swoich nadwozi. Europejski know-how może posłużyć do chińskiej ekspansji. Otwarcie nikt tego oczywiście nie przyzna, bo na razie cała ta aktywność wygląda bardzo dobrze biznesowo dla wszystkich partnerów, ale Europa otwiera drzwi dla Chin coraz szerzej. Tanie, przystępne cenowo samochody zaleją nas bardzo szybko. Jaki to da efekt?
Zaczęliśmy od miejsc prac nie bez powodu. Utrata miejsc w fabrykach samochodowych w wyniku zmian technologicznych już trwa. To cena postępu i przechodzenia na czyste napędy elektryczne, ale też zapłata za kupowanie technologii spoza Europy. A kupujemy jej całkiem sporo – elektronika, akumulatory, części a niekiedy całe samochody. Każda złotówka, każde euro, wysłane gdzieś daleko, tworzy tam miejsca pracy, u nas likwiduje. Nie jest to nic dziwnego, bo tak po prostu działa światowy rynek. Celem dla Europy samym w sobie nie jest przecież produkowanie wszystkiego na miejscu. Celem jest wytworzenie takiej ilości wartości dodanej, aby można było bez problemu importować to co potrzebne.
Chińczycy mają swój własny plan – w zakresie samochodów są dzisiaj potęgą. Ktoś, kto nie był w Chinach może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale ta gałąź gospodarki jest tam naprawdę potężna. Chińscy producenci samochodów wyprodukowali w 2022 r. 27 mln aut. Dla porównania w 2021 r. w Europie powstało niecałe 10 mln samochodów. I liczba ta maleje. Europa jest dla Chin atrakcyjnym odbiorcą aut, bo dużo kupuje. Jesteśmy, jako kontynent, bogatym kupującym.
Zobacz: Chińska podróbka C4 Picasso – wygląda świetnie!
Europa broni się przed tą chińską inwazją na różne sposoby, ale popełniliśmy chyba w którymś momencie błąd. Nie da się w nieskończoność czynić samochodów czystszymi, bezpieczniejszymi. To generuje potężne koszty, które powoli dobijają nasz przemysł. Może warto się zatrzymać i przeanalizować co zrobić, by Europa nadal była konkurencyjna a jednocześnie przystępna cenowo? Bo na razie zmierza to w niezbyt korzystnym dla społeczeństwa kierunku i tanie auta z Chin mogą nasz przemysł szybko zniszczyć.
A w już zupełnie skrajnym przypadku nowe auta będą dla bogaczy a my będziemy poruszać się motoryzacyjnym skansenem. Witaj Kubo!
Najnowsze komentarze