Hejt na samochody elektryczne ma się w Polsce dobrze i żadna szanująca się redakcja nie może pozwolić sobie na brak tekstu o tym, jakie to elektryki są złe. No bo przecież wszyscy ich nienawidzą, prawda? Na kolegium redakcyjnym temat pojawia się z regularnością przedwojennej Strzały Bałtyku. Gdyby trzymać się kolejowej poetyki, to można by powiedzieć, że hejtowanie elektryków jest taką Luxtorpedą motoryzacji.
Wystarczy, że pojawi się jakiś artykuł o elektromobilności by jak grzyby po deszczu wyskakiwały pod nim komentarze osób przeciwnych takim rozwiązaniom. Statystycznie najpopularniejszy argument dotyczy źródeł energii. Obrazek elektryka ciągnącego generator prądu albo roweru elektrycznego podłączonego do stacji ładowania zasilanej z elektrowni węglowych jest powielany w setkach wpisów.
Równie popularny i modny zrobił się temat płonących elektryków. Tutaj kreatywność komentujących nie zna granic i przytaczają często artykuły nawet sprzed wielu lat, o tym jak to w garażu podziemnym zapalił się samochód i to wywołało ogromne zniszczenia. Tego, że przyczyną był problem z instalacją elektryczną a nie elektrykiem już nikt nie napisze, bo nie pasuje do narracji.
Nie trzeba długo szukać, by znaleźć trzeci powielany w różnych odmianach i tonacjach argument, czyli zasięg. Dacię Spring kupił jakiś urząd? Ha ha ha, będą częściej ją ładować niż jeździć. Nieważne, że auto ma służyć do przemieszczania się po gminie, czyli raczej niedaleko. Ważne, że można skrytykować.
Część tej krytyki jest uzasadniona i zasłużona. Wprowadzanie rozwiązań przymusem, poprzez blokowanie wjazdu samochodom spalinowym, tworzenie wydzielonych stref, podwyższanie podatków – to musi budzić i budzi opór społeczeństwa. I jeśli w końcu pojawi się jakaś sprawna partia kierowców, albo chociaż organizacja, która zgromadzi miłośników motoryzacji skutecznie i masowo, to politycy będą mieli potężny problem. Bo ta cicha, ale zdecydowana większość ma powoli dość niektórych pomysłów. Część krytyki jest z kolei nietrafiona, jak mówienie o źródłach energii, bo udział zielonej energii rośnie, chociaż mógłby oczywiście szybciej.
Krytycy nie podnoszą za to argumentów za elektrykami, takich jak możliwość „tankowania” w domu. Na razie dotyczy to osób, które mają domy czy firmy i panele słoneczne, ale do pewnego stopnia można się uniezależnić od państwa, rafinerii i całego tego skomplikowanego procesu wytwarzania paliwa. Oczywiście takie ładowanie kosztuje, wymaga inwestycji.
Są plusy i minusy elektromobilności, warto też – tu słowa pod adresem decydentów – wyciągać z krytyki wnioski: mniej przymusu, więc edukacji, zachęcania i rozsądku. Samochody elektryczne mają swoje plusy, rozchodzi się jednak o to, aby owe plusy nie przesłoniły wam minusów, by zacytować klasyka.
Najnowsze komentarze