Czasem wydaje mi się, że żyjemy w jakimś Matrixie. Od razu dodam, że korzystam z tego sformułowania na wyrost – żadnej z części „Matrixa” nie obejrzałem w całości i nie wiem, o co tak naprawdę tam chodzi pomijając jakieś naleciałości Wielkiego Brata. Nie byłem w stanie przebrnąć przez te wykwity kinematografii, ale nie od dziś wiadomo, ze jestem mało normalny… ;-)
Ale ja nie o filmach tu chciałem… Otóż zastanawiam się czasem, skąd się biorą te peany pochwalne dla samochodów niemieckich w najróżniejszych mediach. Jakoś do mnie przeciętna niemiecka motoryzacja średnio przemawia. Owszem – cenię i szanuję Mercedesa, choć nigdy nie chciałbym mieć samochodu tej marki (po co mi problem, jak go ukradną?). Jak najbardziej cenię BMW – za doskonałe zawieszenia i rewelacyjne silniki – ale też auta z biało-niebieską okrągłą szachownicą mieć bym nie chciał. Zostało w naszym kraju strasznie zburaczone i to nie tylko z powodu korzystania z takich samochodów przez przedstawicieli kolejnych rządów… ;-) Umiem docenić Audi – potrafią zrobić bardzo fajne autko, ale tu przyczyny sa podobne, jak w przypadku firmy z Bawarii – buractwo za często wypełnia sympatyczne skądinąd Audiki.
U nas jednak chwali się powszechnie niemieckie samochody z niższych nieco półek cenowych. Logo Volkswagena, Forda, czy Opla jest synonimem doskonałości, niezawodności i idealnej ergonomii. Skąd te pomysły? Porównując parę lat temu (no, już z dziesięć) oferty aut miejskich od najróżniejszych producentów (w grę wchodził samochód nowy, z salonu) zauważyłem, ze Niemcy oczekują strasznych pieniędzy za mizerny poziom wyposażenia. Kupiłem Citroëna Saxo, który w standardzie – jako jedyny na rynku w tej klasie! – miał poduszkę powietrzną dla kierowcy. Zaraz potem to samo zrobił Renault w Clio. Polo, Ibiza (a nawet Cordoba), Fiesta i mnóstwo innych aut oferowało airbag albo za dopłatą, albo w sferze marzeń. A przecież chodziło o moje bezpieczeństwo!
Do tego dochodzi komfort – generalnie o niebo lepszy, niż w niemieckich „taczkach”. Drogi mamy, jakie mamy, zauważalnie lepiej będzie nieprędko (choć kolejne rządy są doskonałe w obiecywaniu; realizacja wychodzi im odrobinkę gorzej…), o ile w ogóle (przecież nasi drogowcy nie mają pojęcia o tym, jak zrobić solidną, trwałą nawierzchnię!!!), po co więc się męczyć w niewygodnych samochodach? Nie mam pojęcia…
W Polsce psują się tylko samochody francuskie. Tylko tych (i Fiatów) nie warto kupować, bo to delikatny szajs i na pewno się zaraz rozsypie. Właściciele francuskich aut spotykają się co rano w warsztatach… Znacie te mizernej jakości kawały. Do tego części do francuskich samochodów są horrendalnie drogie. Prawda to?
Przeciętny Polak naprawia samochód / wymienia części zużywające się w trakcie eksploatacji na zamiennikach. Gdy auto jest po gwarancji, to niewiele osób kupuje części oryginalne, czy nawet zamienniki, ale wysokiej jakości. Tłumaczymy się, że mało zarabiamy itd. itp. Owszem – tak jest. Ale trwałość zamienników często jest adekwatna do ich ceny, więc jest to tylko pozorna oszczędność. Zawsze jednak można powiedzieć, że „części do mojego Golfa” są tanie i dostępne, a do „francuzów” trzeba je zamawiać i płacić, jak za zboże (nota bene powiedzenie to straciło nieco na aktualności…). Dokonuje się prostej manipulacji – porównuje ceny części oryginalnych do „fracuzów” z zamiennikami do beemy. Podobną manipulację zastosowali… lekarze na plakatach, gdzie pokazali wartość wypłaty netto specjalisty z 10-letnim stażem (dziewięćset kilkadziesiąt złotych) i zestawili tą wielkość ze średnim wynagrodzeniem brutto ze składkami ZUS. Dlaczego Polacy są obłudni i stosują manipulację wszędzie, gdzie się da? Czemu tyle w nas złych cech?
Ale wróćmy do tematu motoryzacji. Nagłaśnia się z niemałą satysfakcją wszelkie akcje serwisowe organizowane przez francuskich producentów samochodów, choćby nawet dotyczyły one znikomej liczby aut. Informujemy Was o takich akcjach na bieżąco. Czasem rzecz dotyczy nawet kilkudziesięciu tysięcy samochodów (na świecie), ale czasem są to drobiazgi do naprawienia w krótkiej serii (jak swego czasu akcja dotycząca kilkudziesięciu w Polsce Modusów). Informacja, jaką przed kilkoma dniami zamieściła Interia jakoś szerokim echem się nie obiła po mediach, a przynajmniej ja echa tego nie słyszałem. A chodzi o niebagatelną liczbę 300 tysięcy nietanich przecież Passatów wyprodukowanych w roku 2005 i w I połowie 2006, w których mogą wystąpić różne usterki. Począwszy od drobnych, typu awarie wycieraczek, przez istotniejsze – wycieki paliwa w silnikach diesla, aż po krytyczne – awarie układu hamulcowego w mocnych, 200-konnych wersjach tej kultowej dla wielu limuzyny. Ładnie, nie?
Jak to więc jest z tą niemiecką niezawodnością, luksusem i tanimi naprawami? Czy to nie jest przypadkiem tylko lobbing uprawiany na podatnym polskim gruncie? Czy „niezależne” media nie są jednak w jakimś stopniu uzależnione od importerów? Dużych przecież reklamodawców (piszemy czasem o środkach przeznaczanych na reklamę samochodów w naszym kraju) i przy okazji nierzadko dostarczycieli parku samochodowego dla redakcji?… Dla przykładu – nie wypada, by TVN (nie tylko kanał TVN Turbo) kalał Škodę, skoro wykorzystuje wcale niemało samochodów tej marki. Serwis pewnie trochę kosztuje, a za promowanie marki na pewno można wywalczyć rabat i to – jak sądzę – znaczący. Trudno byłoby w takiej sytuacji mówić o bezstronności mediów…
Nie twierdzę, że nasz wortal jest obiektywny. Wręcz uważam, że przesadzamy czasem w uwielbieniu naszych samochodów, które też przecież mają wady. Ideałów nie ma. Ale nie jesteśmy zależni od reklamodawców, nie mamy samochodów służbowych, chcemy zaś walczyć z mitami. Nie tylko motoryzacyjnymi…
Filtrujmy więc w naszych mózgach papkę docierającą z mediów. To, że jakiś pan redaktor (łącznie z niżej podpisanym) napisze/powie coś tam, to nie znaczy, że tak właśnie mają się rzeczy. Żyjemy przecież w coraz większym Matrixie…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze