Liczby są nieubłagane. Polskie drogi, to drogi śmierci. Każdego dnia ginie na nich kilka osób. Nadmierna prędkość jest często przyczyną wypadków, jednak to tylko skutek braku porządnej sieci dróg szybkiego ruchu i autostrad w kraju, który powinien mieć ich już dawno tysiące kilometrów. Weźmy sobie przeciętnego mieszkańca Krakowa, który chciałby dostać się samochodem na polskie wybrzeże, dajmy na to do miejscowości Dąbki, za Koszalinem. Kilometrów nawet nie próbuję liczyć, sprawdźmy tylko jaka to trasa. Z zatłoczonego Krakowa warto wyjechać w nocy, by autostradą (nie wiem czy to nie za duże słowo) dojechać do Katowic. Stamtąd skręcamy na Łódź. Ciągle dwupasmówka. Dojedziemy do Częstochowy, jako tako, chociaż ruch gęstnieje. Potem w miarę luźny (nie ma aż tylu zwężeń z powodu remontów) do Łodzi. No może ze trzy-cztery patrole, a więc oczy dookoła głowy, bo policjanci regularnie ukrywają się za wszelkimi przeszkodami. Do tego jakiś jeden samochód z wideoradarem. Średnia prędkość, która mogłaby wynosić na dwupasmowej trasie około 90 km/h spada nam do około 60-70. Zakorkowana Łódź, więc kierowcy ciśnienie się podnosi, i potem na północ. Koniec szaleństw, bo drogi będą głównie jednopasmowe, z dużym ruchem. O autostradzie można pomarzyć. A więc jedziemy wolno, wolniutko. Od 50 do 70, czasem jak się uda 90, to będzie dużo radości. A kilometrów ciągle przed nami sporo. Jak już taki szczęśliwiec dojedzie do Białego Boru, to na baaaardzo długiej prostej spotka go fotoradar rozbójników z tamtejszej straży miejskiej. I to nie jeden, ale trzy. OK, portfel lżejszy, jedziemy dalej. Wąskie dróżki, duży ruch, bo coraz bliżej morza. Za Koszalinem można jechać w jednej długiej kolumnie. I tak po nastu godzinach dojeżdżamy nad wspaniałe polskie morze. Dąbki są bardzo urokliwe, ale kierowca wykończony. Nerwowo, psychicznie i zwyczajnie zmęczony godzinami za kierownicą. Nieustającą walką. Wypatrywaniem policji, fotoradarów, kolejnych głupich ograniczeń… I po takiej podróży z Krakowa można sobie pomyśleć – chrzanię to! Jadę do Chorwacji, bo od Słowacji prawie do samego Adriatyku mam piękną autostradę, ceny podobne, a komfort podróży nieporównywalnie większy. I traci polska gospodarka, traci budżet państwa. Sprawę załatwiłaby autostrada z odnogą na Koszalin. Ale plan budowy autostrad rząd przełożył chyba na rok 2030, albo i później.
Kierowcy jeżdżą szybko. Fakt. Ale oprócz braku dróg, na których mogliby nadrobić stracony czas, mają też problem z ich oznakowaniem. Dyrekcja dróg i autostrad po prostu szaleje ze znakami. Nie ma chyba drugiego tak oznakowanego kraju. Nie dość, że znaków jest ogromnie dużo, to jeszcze niektóre ograniczenia są po prostu wzięte z księżyca. Oto buduje się fantastyczną nową drogę przez jakąś miejscowość. Dla pieszych światła albo i mostek nad drogą. Stalowe bariery po obu stronach, oddzielne drogi dla ruchu lokalnego. Po prostu cud, miód, malina. I co? I leci ta super-nowoczesna-hiper-bajer droga, a na niej ograniczenie do… 40 km/h. Z jakiego powodu? Nie wiadomo. I jedź człowieku te 40 kilometrów na godzinę przez 10 kilometrów, bo w Polsce większość miejscowości to ulicówki, czyli chałupy pobudowane wzdłuż jednej drogi. Genialna droga, genialne bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo ponad wszystko. I trudno się dziwić, że kierowcy mają takie oznakowanie w czterech literach. Jak ktoś jedzie 20 kilometrów dalej do cioci Ziuty na obiad, to pojedzie wolno. Ale jak ta miejscowość jest na drodze kogoś, kto ma jeszcze 300 do przejechania, a jedzie już 100 albo 200 kilometrów i patrzy z niedowierzaniem na zegarek, to prędkość rośnie. W mediach czasem też słychać o znakach mobilnych, które to znaki ustawiają nadgorliwi sięgacze do naszych kieszeni. Mam nadzieję, że te praktyki już się skończą, chociaż znając pomysły straży miejskiej, czy policji, w wyciąganiu kasy z portfeli kierowców, to naprawdę trudno mi uwierzyć w racjonalność ich działań.
Kierowca w Polsce, to chyba najbardziej represjonowany (trudno mi znaleźć łagodniejsze określenie) podatkowo obywatel. Jak sobie uświadomi człowiek, że na stacji benzynowej płaci jakieś 2,5 raza więcej, niż ten towar naprawdę mógłby kosztować (2/3 ceny paliwa, to akcyza i VAT), to na usta ciśnie się najpierw swojskie przekleństwo, a potem zasadnicze pytanie: co do #R$%%^@! te @@#$$%% z rządu robią z moją kasą? No co? Gdzie idą te miliardy złotych z akcyzy. Kiedyś miały rzekomo iść na drogi. A teraz? Teraz idą do zajebiście dużej dziury budżetowej, która na dodatek nie ma dna, bo gdy kiedyś jeden mądry poseł w Sejmie (rok chyba 1992) zaproponował szanownym parlamentarzystom zakaz uchwalania deficytu budżetego, to został gromko wyśmiany. I to przez tych samych ludzi w dużej większości, którzy dzisiaj są u władzy. Bo już wtedy u władzy był Donald Tusk, już wtedy w Sejmie brylował Waldemar Pawlak, już wtedy pokrzykiwał Jarosław Kaczyński, a lewica znana dzisiaj pod nazwą SLD szykowała się do powrotu do władzy. I chociaż do wyborów jest trochę czasu, to zastanawiam się, czy warto na tych ludzi oddawać (marnować?) swój głos. Oni tyle lat nic dla nas, kierowców, nie zrobili, a wręcz coraz więcej wyciągali nam z kieszeni. Pod różnymi pretekstami.
No dobrze, polityka polityką, ale co z nami – kierowcami? Otóż nic – przez najbliższe kilkanaście lat będziemy dalej walczyć o życie. Dalej jadąc krajową wąziutką jednopasmową drogą, czasem bez wyasfaltowanych poboczy nawet, będziemy się zastanawiać, za ile godzin pokonamy te 200 kilometrów, będziemy używać CB Radia, żeby sprawdzić, czy są miśki, i nadal znajdą się kierowcy, którzy przekroczą dozwoloną prędkość, z takich, czy innych powodów. I nadal będą wypadki, także śmiertelne. Chciałbym na koniec podkreślić, że nie jest moim celem obrona kierowców, którzy na drogach szaleją. Nie jest moim celem obrona wariatów i piratów. Nie bronię wsiadających za kierownicę po pijaku. Ale zanim ktokolwiek zacznie obwiniać kierowców o spowodowanie wypadku, warto zastanowić się, co powoduje taki stan rzeczy. A pra-przyczyną tych wydarzeń jest brak dróg szybkiego ruchu i brak autostrad. Ja naprawdę nie potrafię pojąć, co jest takiego w autostradach, że nie dało się ich od 20 lat wybudować. Pieniędzy na to było dużo. I widocznie poszły na coś innego. Bo nikt mi nie wmówi, że w Polsce nie ma odpowiedznich firm, kadry inżynierskiej, czy warunków do budowy dróg. Polska jest krajem w dużej części płaskim, nie trzeba kuć tuneli przez góry, nie trzeba wielosetmetrowych wiaduktów co trzy kroki. Gdybym zajmował się kryminalistyką zapytałbym, kto korzysta na braku dróg. Na pewno korzysta budżet państwa, bo każdy spalony w korku litr benzyny to kolejnych parę złotych z akcyzy zabranych kierowcy. Ale to zysk pozorny. Straty dla gospodarki (z powodu braku dobrego dojazdu do wielu regionów kraju!), dla społeczeństwa (już same wypadki, to kolosalne straty materialne i pokoleniowe), dla firm…
Nie róbcie polityki. Zbudujcie do cholery te autostrady!!!
Najnowsze komentarze