Byliśmy tam oczywiście i my. W przeciwieństwie do wyprawy na marcowy Salon Samochodowy w Genewie, nie zrobiliśmy błędu i nie wybraliśmy się na wystawę ogólnodostępną, lecz wysłaliśmy zgłoszenia do biura prasowego i otrzymaliśmy akredytację. Tak – jedną… Druga przyszła, kiedy ja już poleciałem do Frankfurtu… A i to Niemcy nadali ją dopiero po naszym ponagleniu, bo nie wysłano jej zaraz po otrzymaniu wniosku… Czyżby nie spodobał się im profil naszego wortalu?… ;-)
Czekaliśmy na brakującą akredytację do ostatniej chwili i wreszcie zapadła decyzja – jak oni sobie pogrywają z nami, to i my nie będziemy do końca fair. Ponieważ Jędrzej lecieć w tym terminie nie mógł – wybrałem się do Frankfurtu sam. Kupiliśmy bilet na dzień przed wylotem (dobrze, że to nie jest najbardziej oblegana destynacja) i we wtorek przed południem zasiadłem w lotniczym fotelu jednej z tanich linii, a dwie godziny później (1,5 godziny lotu) wysiadłem na Frankfurt-Hahn. Poszukałem jakiegoś niedrogiego, ale przyzwoitego hotelu, zorientowałem się w połączeniach z Frankfurtem, zwiedziłem okolicę, zjadłem niezłą pizzę i poszedłem spać ;-)
Następnego dnia zerwałem się ok. 6:00 i po przemyciu się z niemieckiego kurzu ;-) udałem się w okolice terminalu lotniczego, skąd odjeżdżał mój autobus do Frankfurtu. Kupiłem bilet w obie strony (16 euro) i o 7:30 z niemiecką punktualnością odjechałem na spotkanie z…
Po niemal dwugodzinnej jeździe (Hahn leży dość daleko na zachód od Frankfurtu) dotarłem wreszcie najpierw na lotnisko Fankfurt Airport, a następnie (tym samym autobusem) pod Frankfurt Hauptbanhoff, czyli frankfurcki kolejowy dworzec główny. Stamtąd do hal targowych najwygodniej dojechać metrem, ale że to jeden przystanek, więc postanowiłem się przejść. Oczywiście górą, nie tunelami metra ;-)))
Na targach spędziłem ponad siedem godzin. Na szczęście urocza Niemka (naprawdę są takie!) na bramce wejściowej nie życzyła sobie skonfrontować nazwiska na akredytacji z tym, co mam w dowodzie osobistym (a miała takie prawo zgodnie z notatką na akredytacji), dzięki czemu mogłem bezproblemowo wymienić z nią uśmiechy i raźnym krokiem wkroczyć tam, gdzie czekało na mnie tyle atrakcji!
O tym, co widziałem, napiszę w oddzielnych relacjach. Powstaną najprawdopodobniej trzy – po jednej dla każdej francuskiej marki. Dzięki temu będziemy mogli pokazać Wam więcej zdjęć, jakie zrobiłem i nieco więcej napisać o samych stoiskach, o samochodach, a może i wspomnieć o hostessach ;-)
Do Hahn wróciłem przed 21:00, zjadłem kolacyjkę i wróciłem do hotelu. Siadłem na parę minut na hotelowym łóżku, a gdy po chwili z niego wstałem, to ciężko mi było zrobić krok! Prawdę mówiąc nie wiem, ile zrobiłem kilometrów po targowych halach (a jest ich tam naprawdę dużo; wspomniana na wstępie Genewa wydała mi się dziwnie mała…), ale odczułem to w nogach dość solidnie. Musiałem się rozruszać, żeby w ogóle rano móc wyjść o własnych siłach z hotelu.
Udało mi się to i ok. 7:00 byłem już znowu na lotnisku. Szybka odprawa, kontrola, wizyta w sklepie bezcłowym i o 8:25 odlot do kraju. Po 10:00 wylądowałem na Okęciu i wróciłem do szarej rzeczywistości, gdzie zaatakowała mnie polityka, od której przez dwa dni odpoczywałem… Świeże wspomnienia z Frankfurtu trzymają mnie jednak w jako takiej równowadze, a o tym, co widziałem, napiszę już wkrótce. Postaram się, by pierwsza relacja z mojej podróży pojawiła się już jutro. Szukajcie jej w dziale Artykuły->Publicystyka.
Cieszę się, że mogłem być we Frankfurcie i zobaczyć to wszystko. Jeśli będziecie mieli ochotę, możliwość i odrobinę wolnych środków, to polecam wizytę tamże, choćby jeszcze w tym roku. Przelot, czy przejazd pociągiem, to nie takie znowu wielkie pieniądze – jakieś 400-600 zł w obie strony. Jeśli polecicie tanimi liniami, to wylądujecie w Hahn. Bilet autobusowy do Frankfurtu i z powrotem, to 16 euro. Wejście na targi (bilet dla publiczności), to wydatek rzędu 15 euro (w weekendy) lub 13 euro (w dni robocze). Przewidziano zniżki dla dzieci i młodzieży oraz studentów (7,50 euro). Wstęp po 15:00 kosztuje 8 euro (4,50 euro ze zniżką). Na miejscu można zjeść, wypić (również piwo), a koszty takiego posiłku nie zabijają – w 10 euro spokojnie się możecie zmieścić. No i potem powrót, ale to już sobie opłaciliście wcześniej ;-)
IAA, to naprawdę wielkie święto motoryzacji. Mając odrobinę luźnej gotówki i trochę czasu, warto się wybrać do Frankfurtu. Ci z Was, którzy jednak wolą nasze relacje, proszeni są o jeszcze chwilę cierpliwości – wkrótce napiszę. Teraz muszę poświęcić trochę czasu rodzinie, ale i trochę odpocząć, a jutro – do pracy!
A teraz jeszcze kilka zdjęć z konferencji prasowych, jakie odbywały się w czasie pierwszych dwóch dni targów. Nie zabrakło na nich Citroëna i Peugeota…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze