Czy samochody stanieją? Nie, tu odpowiedź jest bardzo prosta. Ceny będą utrzymywały się na wysokim poziomie, możemy spodziewać się jedynie ich wzrostów. Możemy jedynie zastanawiać się nad skalą podwyżek.
Ceny nowych samochodów poszły bardzo mocno do góry. Najtańsza Dacia Sandero kosztuje dzisiaj 59.900 zł, co dla osób pamiętających pierwsze kwoty jakie marka chciała za swoje auta, musi być szokujące. Ale przyzwyczajamy się do tego powoli, jako klienci, że cztery kółka są po prostu drogie.
Skąd w ogóle wzięły się podwyżki? W Polsce złożyło się na to kilka czynników: gwałtowny wzrost inflacji, wywołany rozdawaniem pieniędzy i zamknięciem gospodarki, pogarszająca się koniunktura gospodarcza i kryzys wywołany przez inwazję Rosji na Ukrainę a równocześnie zmieniające się przepisy Unii Europejskiej, nakazujące produkować samochody coraz bezpieczniejsze, z kolejnymi obowiązkowymi systemami zapobiegającymi wypadkom a do tego chęć producentów do zwiększenia marż i zysków. Nie ma jednego „winnego”.
Te trzy grupy czynników (inflacja i sytuacja gospodarki, sytuacja międzynarodowa oraz działania producentów) skumulowały się praktycznie w jednym czasie. Inflacja będzie oddziaływać na ceny cały czas, możemy się więc spodziewać, że za kilka miesięcy Dacia Sandero nie będzie kosztować 59.900 a odpowiednio więcej – można się spodziewać ceny na poziomie 62.900 zł. I tak będzie do momentu, aż inflacja zostanie zdławiona.
Nasze pensje niestety nie rosną w takim tempie jak ceny samochodów i cztery kółka stały się drogie. Co się wydarzy w najbliższej przyszłości? Możemy spodziewać się trzech kluczowych zjawisk: spadku sprzedaży nowych samochodów do sektora klientów indywidualnych i ograniczenia zakupów przez firmy, wzrost popularności ofert wynajmu a na rynku wtórnym również wzrost cen i zwiększenie się średniego wieku samochodów w Polsce, który i tak jest bardzo wysoki. To ostatnie to fatalna wiadomość, bo wszyscy chcielibyśmy bezpieczniejszych dróg i czystszego powietrza. To jednak nierealne.
Do momentu poprawy sytuacji gospodarczej i zdławienia inflacji (w tym obniżenia kosztów pieniądza) rynek będzie się powoli kurczył. To klasyczna definicja kryzysu, chociaż jego skali nie można jeszcze dzisiaj przewidzieć.
Jaki jest sposób na rosnące ceny nowych? Idealnie byłoby doprowadzić do wzrostu wartości naszej waluty i wzrostu zarobków. To jednak działania daleko wykraczające poza rynek motoryzacyjny, jest to zagadnienie systemowe, które wymagałoby nie tylko odważnych decyzji politycznych, niemożliwych w roku wyborczym, ale też przestawienia całej gospodarki na innowacyjność, rozwój i nowe technologie. Zadanie na wiele lat, jeśli nie dziesięciolecia.
Niskie wynagrodzenia sprzyjają pojawianiu się w naszym kraju montowni czy wytwórni podzespołów, ale nie rozwijają one naszej siły nabywczej. Raczej utrwalają ten stan. Kluczem do rozwoju jest innowacyjność a tej bardzo brakuje (co nie znaczy, że nie mamy w różnych dziedzinach jako kraj wspaniałych osiągnięć, ale to wciąż zdecydowanie za mało).
O skali problemu braku zamożności społeczeństwa najlepiej świadczy znikomy udział klientów prywatnych w zakupach nowych aut oraz wysoki stopień reeksportu, jedno z głównych źródeł zysków dla osób w tej branży. Wstydliwy, ukrywany trochę problem, ale to się dzieje.
Ceny samochodów będą rosły a ich dostępność malała, jednak daleki jestem od patrzenia na to zjawisko jako wynik jakiegoś spisku w rodzaju „nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy”. Nie, takie wytłumaczenie jest może łatwe do zrozumienia, ale w mojej ocenie populistyczne i nic nie wnosi do dyskusji o rynku motoryzacyjnym. Jedyne co jest pewne to fakt, że Polska jest w trakcie poważnych zmian na rynku motoryzacyjnym i za kilka lat będzie on wyglądał nieco inaczej.
Ale dzisiaj o optymizm jednak trudno.
Najnowsze komentarze