Peugeot 207 w mocnej wersji ze 150-konną benzyną trafił w ręce Małgorzaty Piekarskiej. Jak się sprawował?
Tym razem uwieść mnie próbował Peugeot 207CC. Nie mam nic przeciwko coupe, ale trudno mnie nazwać fanką kabrioletów. Moim zdaniem nie są to po prostu samochody na nasz klimat i mogą być nie drugim, ale dopiero trzecim samochodem w garażu. Wróćmy jednak do sedna. Peugeota 207CC można już spotkać na drogach od kilku lat, choć u nas to wciąż jeszcze rzadkość. Pewnie ze względu na cenę i na to, co napisałam wyżej :-). Nie dziwi, więc fakt, że widok 207cc na ulicy nie wzbudza takich emocji jakie znam z jazdy DS3. Co nie znaczy, że tych emocji nie ma.
Osobiście miałam okazję jeździć nowiutkim modelem, ze zmienionym ostatnio przez Peugeot przodem nadwozia i kształtem tylnych lamp. Był w pięknym stalowym kolorze, z dodatkowym smaczkiem w postaci namalowanych na drzwiach atakujących lwów, choć i bez nich wyglądał drapieżnie. 207cc ma dobre proporcje i podoba mi się jego sylwetka, zarówno ze złożonym jak i podniesionym dachem. Nie wygląda na kompromis między jednym a drugim stanem, w którym coś zostało zrobione kosztem czegoś. Nazwałabym ją elegancką i niewiele odbiegającą od szlachetności linii w 307cc – to pewnie kwestia ostatnich poprawek producenta.
We wnętrzu nie ma zaskoczenia jak na wersję z tej półki. W końcu skoro zaprasza się wszystkich do oglądania tego, co jest w środku, to warto się postarać. Tu te starania przełożyły się na skórzane wykończenie z „metalowymi” akcentami. Kierownica: skóra; drzwi: skóra, dobrze wyprofilowane oparcie dla ręki, sporo miejsca w schowku; fotele: skóra, trzystopniowe podgrzewanie, bardzo przyjazna regulacja wysokości i nachylenia, idealnie wyprofilowane, naprawdę siedzenie w nich to sama przyjemność (oczywiście mam tu na myśli przednie fotele); kokpit: również skóra, umieszczone są na nim oprócz zegarów jedynie duży kolorowy wyświetlacz i nawiewy, cała reszta niżej; progi: stalowe.
Bardzo efektownie wyglądają metalowe pedały gazu, hamulca i sprzęgło, ale potwierdzają, że zostały stworzone do auta, które jeździ głównie latem – po prostu są śliskie w kontakcie z mokrymi butami (może, dlatego nie ma gumowych dywaników….?).
Rzeczy, które mi się ewidentnie nie podobały są dwie. Pierwsza z nich to gałka dźwigni zmiany biegów. Wygląda ładnie, ale jest niesamowicie zimna w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dotykałam jej jesienią, ale wolę nie myśleć, jakich wrażeń dostarczyć mogłaby teraz, jeśli zostawi się samochód na kilka godzin na mrozie. Brrr. Drugi element to tylne fotele. Zastanawiam się, do czego one służą, bo z pewnością nie do siedzenia i wożenia pasażerów. Są chyba tylko i wyłącznie do ozdoby, bo wykończone skórą i efektownie zakończone półokrągłymi stalowymi zagłówkami (tak się nazywa ta rzecz?), do podziwiania przy otwartym dachu. Zmieścić się na nich może jedynie damska torebka, ale nie każda, bo już pudełko z butami musiało trafić do bagażnika. Jest to auto maksymalnie dla dwojga. Naprawdę nie można ze sobą zabrać trzeciej osoby, co jest moim zdaniem sporą niedogodnością.
Jak już się przyzwyczaimy do myśli, że mimo dużych chęci nie podniesiemy statystyk mówiących o ilości osób podróżujących jednym samochodem możemy zacząć doceniać to co Peugeot nam oferuje.
Testowana wersja ma 150 KM jeździło się więc dynamicznie. Ma wbudowaną nawigację (znowu duży kolorowy wyświetlacz i intuicyjna obsługa), więc można jechać nie znając trasy lub szukać nowych skrótów.
Pierwszy raz prowadziłam samochód o takim kształcie i bałam się, że nie będę w nim nic widzieć. Chyba trochę niesłusznie. Wydaje mi się, że jest tam całkiem niezły widok, zważywszy, że przednie słupki podczas skrętów przeszkadzają mi w każdym samochodzie. Oczywisty brak tylnej wycieraczki też nie zakłócał widoczności podczas deszczu.
Komfort podróży poprawia wbudowany, bluetooth’owy zestaw głośnomówiący. O radio i odtwarzaczu CD nie ma chyba co wspominać, wiadomo, że jest, i że jest dobre.
Oglądałam reklamy w telewizji, ale na żywo i tak mnie zaskoczyło dodatkowe doświetlanie zakrętów i „bezpieczna droga do domu”. Nie wiedziałam, że „to mam” i naprawdę zastanawiałam się, jakim cudem, jak wjeżdżam na swoje miejsce parkingowe robi się widniej. Wstyd się przyznać, ale za pierwszym razem wróciłam też do Lwa, żeby wyłączyć światła. Miały być przecież automatyczne, a po zgaszeniu silnika wciąż świeciły. Świetna sprawa, to powinno się stać standardem.
Niestety pogoda nie sprzyjała jeździe z odkrytym dachem, więc unikalny przycisk obok hamulca ręcznego, posłużył mi jedynie 2 razy, do krótkiej prezentacji mechaniki jego składania i podnoszenia. Taki transformers dla nieco starszych :-). Precyzja i gracja ruchu poszczególnych elementów naprawdę robi duże, pozytywne wrażenie. Tak samo zresztą jak wielkość bagażnika. Zawsze myślałam, że służy on jedynie do schowania dachu, a tu pełne zaskoczenie. Spokojnie można zmieścić średniej wielkości walizkę i coś jeszcze, a może nawet i 2, ale tego nie sprawdzałam.
Po tej przygodzie nieco zmieniłam zdanie o cabrio. Jazda takim samochodem naprawdę może być bardzo przyjemna, bo jest on tylko do tego stworzony. Jak będę się zastanawiać nad kupnem trzeciego auta będzie to CC :-).
Zdjęcia: Jędrzej Chmielewski
Najnowsze komentarze