Miałem okazję w tym roku spędzić urlop na Węgrzech. Uznałem bowiem, że na wczasy w kraju mnie nie stać. W efekcie wylądowałem z rodziną w Egerze, pięknym mieście z nietanią bazą noclegową (przynajmniej hotelową, kwatery na pewno są tańsze). Urocze miasto wojewódzkie, które naprawdę warto zobaczyć. Dlaczego? Bo jest rewelacyjnie odrestaurowane. Przeciętna polska starówka straszy. Eger pod tym względem jest po prostu śliczny. Węgrzy nazywają ją swoją barokową perłą i coś w tym jest.
Duże wrażenie zrobił na mnie fakt, że w większości przypadków da się dogadać w cywilizowanym języku, czyli po angielsku, lub niemiecku. I to praktycznie wszędzie – w muzeach, restauracjach, kawiarniach, sklepach, nawet ze sprzedawcami lodów. I dość często jest to płynna angielszczyzna! Słyszeliście kiedyś, jak w popularnych miejscach Polacy dogadują się z obcojęzycznymi turystami?… Mamy naprawdę sporo do nadrobienia…
Eger, to całkiem spore miasto, jak na węgierskie warunki. Liczy sobie ponad 60 tys. mieszkańców, co lokuje go w drugiej dziesiątce, ale z zastrzeżeniem, że największy – po Budapeszcie – Debreczyn pochwalić się może niewiele ponad 200 tysiącami mieszkańców. Eger słynie z zabytków, ale i z winnic, a to za sprawą słynnego Egri Bikaver, będącego de facto mieszanką różnych win. Wina zresztą są w Egerze wszechobecne i trudno jest, będąc tam, nie spróbować tych znakomitych trunków.
Nas jednak interesują samochody… 60-tysięczne miasto może być pewnym wyznacznikiem tego, co dzieje się w innych miejscowościach. Jedynie 1,7-milionowy Budapeszt może odbiegać, jako stolica, od wizerunku przeciętnego miasta. Sądzę więc, że to, co widziałem w Egerze, przekłada się na inne miasta, choć spore różnice mogą wynikać z regionu, w którym się przebywa. Przejeżdżałem jednak przez całe Węgry przed bodajże trzema laty i jakichś wielkich różnic motoryzacyjnych nie widziałem.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to niewielka ilość tego, co jeździ po drogach w Polsce – kilkunastoletnich Golfów i BMW. Park samochodowy na Węgrzech sprawia wrażenie o wiele młodszego, niż w Polsce. Na dodatek nie królują tam samochody niemieckie, lecz widuje się głównie kilka różnych modeli Suzuki (na Węgrzech jest fabryka tej firmy). Owszem – samochody marek niemieckich również są liczne, ale nie na tyle, co u nas.
Mam też wrażenie, że na Węgrzech więcej jest aut francuskich. W tym 10-milionowym kraju o powierzchni przeszło trzykrotnie mniejszej, niż Polska, całkiem sporo samochodów sygnowanych jest przez francuskie koncerny. Oczywiście nie byłby sobą, gdybym nie sfotografował tych, które widuje się tam najczęściej, ale i tych, które trafiają się sporadycznie. Oto garść fotografii wykonanych przeze mnie i przez moją starszą córkę, Olę.
Bardzo popularne są na Węgrzech samochody segmentu B. Widuje się mnóstwo Citroënów C3, sporo Peugeotów 206 i 207, czy Renault Clio. Nie brakuje jednak także starszych modeli, choć są one raczej rzadkością. Udało mi się jednak spotkać Citroëny AX i Saxo, czy Renault 5.
Nie brakowało oczywiście także samochodów typowo miejskich, takich jak Peugeot 106, czy Renault Twingo, ale i nowszych modeli, jak C1, C2, czy 107.
Węgrzy cenią sobie samochody w nadwoziu kombi. Widuje się bardzo dużo zwłaszcza Peugeotów SW, w tym również nowe modele: 207 SW i 407 SW. 308 SW było jeszcze przed oficjalną premierą, dlatego też na ulicach w lipcu jeszcze nie było go widać. Za to poprzednik, 307 SW, jest bardzo popularny, podobnie jak i w Polsce.
Popularne są również sedany. Bez trudu można spotkać Renault Megane sedan, czy Peugeota 407. Jeździ też trochę Thalii.
Na pewno bez trudu zobaczycie też auta klasy średniej w nadwoziu liftback…
Naturalnie podstawowym segmentem synku jest klasa samochodów kompaktowych. Reprezentacja aut francuskich jest tu wyjątkowo liczna. Bez trudu natkniecie się na Citroëna C4, Peugeota 307, a nawet 308, czy Renault Megane. Spotkałem nawet poczciwego ZX-a.
Bardzo popularne są również vany, a najwięcej z tych francuskich jest Xsar Picasso (często jeżdżących jako taksówki). Choć nie da się ukryć, że i C4 Picasso się trafiają. Popularne są również różne wersje Scenic’a. Także francuskie kombivany spotyka się na węgierskich ulicach dość często.
Small-business, podobnie, jak w Polsce, również u naszych „bratanków” korzysta ze sprawdzonych francuskich rozwiązań.
Cieszy również fakt, że młodych adeptów kierownicy szkoli się na samochodach francuskich. Co ciekawe – głównie tych klasy kompaktowej, podczas gdy u nas używa się raczej aut segmentu B. W Egerze trafiłem na C4, C3, 307 i Megane służące do nauki jazdy, choć tego pierwszego nie udało mi się ani razu uwiecznić na fotografii :-(
A na koniec trzy perełki z gamy Renault:
Skoro Węgrzy mają tak dużo samochodów marek francuskich, to czy one im się nie psują? A może po prostu mieszkańcy tego kraju, mówiący jakimś dziwnym językiem, nie klękają przed wytworami motoryzacji niemieckiej tylko dlatego, że są one niemieckie? A może to naród bogatszy nieco i nie chce ściągać do siebie aut, które powinny już pomyśleć o złomowisku? Tym bardziej, że drogi mają tam ładne, autostrad całkiem sporo, a i węgierską pusztę szkoda byłoby zatruwać spalinami z kopcących starych samochodów… W zatrutym środowisku ani papryka, ani winorośl nie będą dawały tak doskonałych efektów smakowych…
KG
Zdjęcia: Ola Gregorczyk, Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze