Rozpoczyna się trzecia edycja kampanii mającej na celu uzmysłowienie naszym rodakom problemu, jaki stwarzają zajmując miejsca przeznaczone dla kierowców niepełnosprawnych. Ze wszech miar potrzebna i słuszna jest owa kampania. Moim jednak zdaniem problem jest o wiele większy…
Przemawiające do sumień i wyobraźni spoty reklamowe promujące w telewizjach wspomnianą na wstępie akcję są znakomicie napisane i wyreżyserowane. Do tego gra słów w haśle „czy naprawdę chciałbyś być na moim miejscu?” – po prostu rewelacja! Szanowni Czytelnicy – to jednak nie tylko o parkowanie chodzi!
Przeciętny Polak tak naprawdę rzadko spotyka się z osobami niepełnosprawnymi w stopniu znacznym – takimi, którzy jeżdżą na wózkach inwalidzkich chociażby. Polska za to pełna jest inwalidów innego rodzaju. Nie, nie chodzi mi tu o tych, którzy tak, czy siak głosują w każdych wyborach ;-) Polska pełna jest inwalidów ZUSowskich. Ludzi, którzy – nie bójmy się tego powiedzieć – za łapówki otrzymali prawo do renty i wysysają ze środków publicznych pieniądze zupełnie im nienależne. Rencista taki oficjalnie nie pracuje zarobkowo, a pobiera środki z ZUS. Mniejsza o wysokość tych środków – ważne, że w ogóle. Że Ty, ja – łożymy na utrzymanie takich ludzi. A niejeden z nich pracuje na czarno w kraju, lub za granicą. Znamy takie przypadki chyba wszyscy – tu chory i spracowany po przekroczeniu granicy zachodniej zapieprza, aż miło. Chory za złotówki, zdrowy za euro…
Takimi „inwalidami” zajmował się tu nie będę. Nie mnie kontrolować ZUS, choć skoro przekazuję tam co miesiąc wcale niemałe pieniądze, to chciałbym, by były one wydawane z podstawową chociaż uczciwością i rzetelnością. Ten felieton powstał po to, by zwrócić Waszą uwagę na problemy ludzi faktycznie niepełnosprawnych.
Akcja piętnująca pajaców parkujących na miejscach dla inwalidów jest słuszna i potrzebna. Zwracajmy uwagę na fakt, iż miejsca te przeznaczone są dla niepełnosprawnych ruchowo, mobilnie, a już niekoniecznie dla ludzi, którzy mają tylko lekko uszkodzoną rękę, czy bark. Nie nadużywajmy też uprawnień wydanych czasowo – na przykład powypadkowych. Kiedy problem z niepełnosprawnością ruchową minie – na przykład wskutek znakomicie przeprowadzanej rehabilitacji – nie zajmujmy już tych miejsc, które mogą się przydać kierowcy bez nóg, choćby jeszcze nasze czasowe uprawnienie nie straciło ważności. Znam przypadek człowieka, który mocno pogruchotał swoje nogi w wypadku. Rewelacyjny zespół ortopedów poskładał mu to wszystko do kupy i po kilkumiesięcznym pobycie w klinice i długiej rehabilitacji – człowiek stanął na nogi i normalnie chodzi. Jest w stanie łazić po górskich szlakach. Jego karta inwalidy jednak jeszcze obowiązywała, a on nie wahał się z niej korzystać – czy to do zaparkowania w miejscu dla inwalidy (przypominam – chodził wówczas już całkiem dobrze!), czy do wjechania tam, gdzie tylko niepełnosprawni ruchowo wjeżdżać mogli. Nadużycie uprawnień? Zdecydowanie tak.
Miejmy jednak na uwadze nie tylko kwestie parkowania. Inwalidzi są wśród nas – więcej, niż się nam zdaje. Często ich nie dostrzegamy, bo większość z nich nie wychodzi z domu. Dlaczego? Bo nie mogą!!! Spróbujcie się wydostać z przeciętnego polskiego bloku mieszkalnego jeżdżąc na wózku inwalidzkim! Spróbujcie załatwić cokolwiek w przeciętnym polskim urzędzie. Spróbujcie dostać się do przeciętnego sklepu. O wjechaniu wózkiem do przeciętnej kafejki też nie ma mowy. Już wiecie, dlaczego ci ludzie tak rzadko pojawiają się na naszych ulicach?
Co więcej – niemal każde spotkanie zdrowego człowieka z osobą jeżdżącą na wózku inwalidzkim związane jest z charakterystycznymi spojrzeniami, przy czym wyróżnić ich możemy dwa rodzaje. Pierwszy, to niezdrowa, chorobliwa wręcz ciekawość i wpatrywanie się w inwalidę, jak przysłowiowa sroka w kość. Drugi, to przeciwieństwo pierwszego – odwracanie wzroku, bo w ten sposób nie zauważamy cierpienia, usuwamy sprzed oczu problem. Problem społeczny. Ale to, że go „nie widzimy” nie oznacza jeszcze, że przestaje on istnieć.
I przypadek z życia, konkretnie sprzed paru dni. Niepełnosprawny kolega, nasz redaktor, poprosił „zdrowego” przechodnia o wyjęcie wózka inwalidzkiego z samochodu – kolega chciał wysiąść. Całą operacja zajęłaby „zdrowemu” dosłownie 2 minuty, a może i nie – jeśli był sprawny ruchowo ;-) Oczywiście „zdrowy” nie miał czasu… Olał mojego kolegę, poszedł, nie zauważył problemu… Lepiej się nie spóźnić na wyimaginowane spotkanie, niż pomóc potrzebującemu. Jakież to zgodne z zasadami dobrego wychowania, przyzwoitości. Jakże to godna naśladowania postawa w tym niemal stuprocentowo katolickim społeczeństwie. A wyznawana przez ogół Polaków religia, której zasady mają wręcz górować nad prawem stanowionym, każe miłować bliźnich, każe okazywać miłosierdzie, każe karmić głodnych… Tylko że w Polsce mamy do czynienia z ogromnie wypaczonym katolicyzmem – w życiu nie stosujemy zasad religii, a tylko stwarzamy pozory naszej wielkiej religijności.
Wspomniany już wyżej nasz redaktor przed kilkunastoma dniami miał jeszcze jeden przypadek związany ze swoim kalectwem. Podjechał na stację paliw (puławski Orlen, a co – zareklamujmy obsługę wielkiego koncernu). Z racji tego, iż Grzegorz jest praktycznie nieczynny od pasa w dół, a podjechał po benzynę sam – oczekiwał na to, że zostanie obsłużony. Dłuuugo czekał… Długo i bezskutecznie. Chyba się panom pomajtały zasady „okazywania łaski potrzebującym” z „wielkopańskim robieniem łaski”… I wielkopaństwo wzięło górę. Przy okazji – serdecznie pozdrawiamy pracowników puławskiej stacji Orlen…
Pisałem wyżej, że niepełnosprawnych nie ma na ulicach. Na chodnikach. Że spotykamy tylko znikomy procent z nich. Ale czy trudno się dziwić, że nie chcą wyjeżdżać z domów, skoro na każdym kroku czyhają na nich pułapki i utrudnienia? Czy myślicie, że miło jest stać na chodniku i czekać, aż ktoś łaskawie zjedzie z tego miejsca dla pieszych? Dwa takie przypadki zaobserwowane w ciągu niespełna dwóch godzin opisałem tutaj. A spróbujcie zjechać wózkiem inwalidzkim z nawet niewysokiego krawężnika…
Być może w pewnej mierze społeczna znieczulica, która opanowała sporą część społeczeństwa, wynika z mylnego przeświadczenia, że niepełnosprawni zwykle sami są sobie winni. Że gros z nich, to ofiary wypadków drogowych, które sami spowodowali. Że wielu z nich, to motocykliści, którzy – w społecznym odczuciu – wiadomo, jak jeżdżą. Otóż nie, moi drodzy. Bardzo wielu niepełnosprawnych ruchowo, to ludzie po przebytych chorobach, albo wręcz inwalidzi od urodzenia. Świetny przykład, to właśnie nasz redaktor. Mogłoby się niektórym wydawać, że skoro prowadzi dział sportowy, to pewnie jego kalectwo jest efektem wypadku związanego ze sportem jako takim, zapewne motorowym. Otóż nie – Grzegorz w wieku 18 lat bardzo poważnie zachorował. Dotknęła go choroba nowotworowa… Wyobrażacie sobie, co czuł ten młody chłopak? Nie – nie wyobrażacie sobie! To przechodzi możliwości ludzkiej wyobraźni. To można tylko przeżyć… Na progu dorosłego życia o to życie ostro zawalczyć, choć świadomość praktycznego braku szans na wyzdrowienie była przytłaczająca!
Co gorsza – lekarze, którzy powinni być oparciem dla pacjenta, ulżyć mu w cierpieniu – także psychicznym – traktowali Grzegorza, jak przedmiot, jak ciekawostkę przyrodniczą, jak niezły „przypadek”. To – szanowni medycy – nie był przypadek. To żywy, inteligentny, wspaniały chłopak! Pełen marzeń. Grzegorz zwalczył chorobę, ale nie zwalczył wywołanych przez nią skutków. Ale – cóż za ironia – kalectwo, jakie wywołał u niego nowotwór, zmobilizowało go do jeszcze większego wysiłku, do ogromnej walki dosłownie o wszystko! Grześ jest jednym z najlepszych studentów na roku. Jest ambitnym kierowcą rajdowym – amatorem. Od kilku lat startuje bowiem w rajdach integracyjnych a ja mam niekłamaną przyjemność bycia jego pilotem. Takich zdrowych ambicji mogę mu jedynie pozazdrościć! Podziwiam go za to i cenię. Grześ jest dla mnie wzorem w wielu aspektach życia. Tak – on – niepełnosprawny dla mnie – niby zdrowego. A to, że nie chodzi? Zupełnie mi to nie przeszkadza! Wręcz jestem wewnętrznie bogatszy, bo problematyka ludzi na wózkach stała mi się bliższa. Już teraz zapraszam Was do pojawienia się na tegorocznej edycji Rajdu Integracyjnego MOST, która odbędzie się w Puławach i okolicach w dniu 21.X.2006 r. Ze zdumienia, jak ci ludzie jeżdżą na odcinkach specjalnych będziecie przecierali oczy! A jak pomyślicie, że większość z nich robi te samochodowe cuda bez użycia nóg… Jako zachętę powinniście obejrzeć relacje z dwóch poprzednich lat zamieszczone tutaj i tutaj.
Ale wróćmy do tematu. Nie traktujmy niepełnosprawnych jakoś specjalnie inaczej. Pomóżmy im wtedy, gdy tego potrzebują, ale nie okazujmy im zbędnej litości. To ludzie doskonale sobie radzący z codziennym życiem. Czasem jedynie potrzebują małej pomocy i odrobiny przestrzeni – żeby wsiąść na wózek muszą otworzyć drzwi samochodu maksymalnie, jak to możliwe. To dlatego ich miejsca parkingowe są takie szerokie. Żeby wyciągnąć wózek – muszą czasem o to poprosić. Żeby zatankować samochód – muszą zostać obsłużeni – nawet na samoobsługowej stacji. Ale poza tymi i paroma innymi sytuacjami są to pełnosprawni, oczytani, inteligentni ludzie, których wiedza niejednego „zdrowego” może przyćmić.
Niepełnosprawni często są ludźmi bardzo pogodnymi. Nie znajdziecie w wielu z nich zgorzknienia, które wydaje się nam – „zdrowym” – nieodłączną cechą inwalidy. To bzdury! Wózkowicze potrafią się cieszyć każdą chwilą, każdym promykiem słońca, każdym udanym przejazdem przez nierówny chodnik. Oni wiedzą bowiem doskonale, jak ulotne jest szczęście, zdrowie, „normalność”…
Życząc Wam normalności w kontaktach z „kulawymi”, jak sami siebie czasem określają
Pamiętajcie bowiem o jednym – Wy też możecie kiedyś siąść na wózku…Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze