Moja przygoda z francuskimi autami rozpoczęła się w 2004 roku w czerwcu i trwa do dziś. Pierwszym modelem był Citroen Xantia, a oto historia jego zakupu i sprowadzenia do Polski.
Nie miałem w tym czasie żadnego samochodu i chciałem jakiś kupić. W Polsce w tym czasie był bum na ściąganie aut z zagranicy głównie z Niemiec, a ja nie chciałem kupować auta od handlarza, bo z moim szczęściem miałem bardzo małe szanse, że trafię na uczciwego. U handlarzy ceny aut często są atrakcyjne, ale to się znikąd nie bierze, albo auto jest po „crash-teście” albo cofnięty licznik, a to żadne oszczędności. Takie auto to skarbonka. Samochody od pierwszego właściciela z polskiego salonu, zadbane i uczciwie serwisowane są drogie, więc zapadła decyzja żeby samemu jechać za granicę po auto.
Mój brat cioteczny mieszka i pracuje w Paryżu jako mechanik samochodowy. Skontaktowałem się z nim i zapytałem, czy mi pomoże w zakupie auta i czy mogę do niego przyjechać. Zgodził się, więc wziąłem dwa tygodnie wolnego w pracy, kupiłem dwa bilety na autobus do Paryża i zabrałem ze sobą moją żonę. Jechaliśmy tam z zamiarem kupienia auta, ale gdyby się nic nie udało kupić, to przynajmniej mieliśmy wycieczkę. Autobus jechał bardzo długo dla mnie, to była bardzo męcząca podróż. Mam 194 cm wzrostu i na tak długiej trasie odczuwałem brak wolnej przestrzeni na nogi.
Gdy już dotarliśmy do Paryża zostaliśmy odebrani z umówionego miejsca. Od rana do popołudnia mieliśmy czas na zwiedzanie Paryża, bo brat był w pracy, a po pracy sprawdzanie ogłoszeń w gazetach i w internecie, dzwonienie do sprzedających i jeżdżenie na oględziny aut. Nie miałem sprecyzowane, jakiego auta szukam, chciałem auto w dieslu i duże, bo jestem wysoki i nie chciałem się gnieść w małym samochodzie. Brat polecał Renault Safrane, mówił, że jest wygodne i trwałe, ale okazało się że nie jest takie proste, aby go kupić. Wiele ogłoszeń, które się rano pokazały w gazecie popołudniu były już nieaktualne, brat mówił, że dużo aut wykupują handlarze, ale nie poddawaliśmy się i szukaliśmy dalej.
Oglądaliśmy różne marki i nie mogliśmy trafić na zadbane. Kłopot w tym, że te auta, które były z Paryża były poobijane albo poobcierane. W Paryżu aut jest dużo, jest ciasnota z parkowaniem auta, przepychają się zderzakami żeby zaparkować i później wyglądają jak wyglądają. Po około tygodniu poszukiwań brat znalazł w gazecie ogłoszenie, że ktoś sprzedaje Citroena Xantię. Ja wtedy nawet nie wiedziałem jak wygląda taki samochód. Brat pokazał nam go w internecie, sylwetka auta była ładna i powiedział, że mechanicznie też jest udane.
Auto mimo że ma hydropneumatyczne zawieszenie, którego ludzie się boją, nie psuje się, jeśli wcześniej nie uczestniczyło w kolizji. Odradzał jedynie kupienie Citroena XM, mówił, że to duże ryzyko. Ale ta Xantia nie była do kupienia w Paryżu tylko jakieś 80-100 km poza stolicą. Brat powiedział, że może dzięki temu nie będzie tak poobijane jak te, które oglądaliśmy w Paryżu i miał rację. Jak pojechaliśmy na miejsce, okazało się, że auto jest bez żadnych wgnieceń i obcierek, właściciel miał jeszcze jedno auto Peugeota 106 i to chyba tym Peugeotem jeździł do większych miast, bo 106-tka nie wyglądała tak dobrze, jak Xantia. Widać było na nim sporo otarć.
Citroen się nam spodobał, więc brat go dokładnie obejrzał zrobiliśmy jazdę próbną i zapadła decyzja: kupujemy. Mówię do brata żeby coś utargował z ceny, odpowiedział, że spróbujemy, ale w aucie nie ma się do czego przyczepić. Właściciele byli bardzo mili i po rozmowie przy herbatce, trochę opuścili z ceny. Powiedzieli, że przyjechaliśmy z daleka i kupujemy dla siebie, dlatego mały rabacik się należy. Właściciel auta powiedział, że jutro rano pojedzie do urzędu, zgłosi sprzedaż auta i wycofa ubezpieczenie OC. Wracaliśmy kupionym autem do Paryża i po namyśle zapadła decyzja, że od razu wracamy do domu do Polski. Ubezpieczenie auta jeszcze było aktualne, a my i tak już przez tydzień zwiedzania Paryża wydaliśmy sporo kasy, więc zaoszczędzimy na kupowaniu nowego OC.
Pożegnaliśmy się. Mimo że nie byłem za bardzo wypoczęty, podekscytowanie i zadowolenie z zakupu auta sprawiły, że w ogóle nie chciało mi się spać. Po minięciu ostatniej bramki na autostradzie francuskiej, został nam jeden niezapłacony bilet za przejazd autostradą i wtedy pojawił się mały stresik. Jak to się stało i czy nikt nas nie zatrzyma z tego powodu, jaka będzie kara za takie coś, jak my się dogadamy, wytłumaczymy przecież, że w ogóle nie znamy francuskiego. Pocieszałem się tym, że był na tej autostradzie remont i może dlatego nie była pobierana opłata za dany odcinek. Na szczęście nikt nas nie zatrzymał z tego powodu, ale do dziś nie wiem, jak to się stało, że ten bilecik został.
Podróż przez Niemcy przebiegała bez żadnych problemów i stresu przy granicy niemieckiej, po polskiej stronie było sporo policji i zatrzymywali auta do kontroli i znowu mały stresik, bo przypomniał mi się niezapłacony bilecik, ale nas nie zatrzymali. Jechało wtedy naprawdę dużo samochodów ściąganych głównie z Niemiec, więc panowie policjanci mieli w czym wybierać. Od granicy zostało do przejechania jeszcze jakieś 600 km. Jechało się całkiem fajnie i spokojnie jak zostało około 60 km do domu, poczułem się bardzo zmęczony i senny. Nie chciałem dalej ryzykować swojego, ani innych zdrowia i zjechałem na jakiś parking, zasnąłem dosłownie w kilka sekund. Moja żona obudziła mnie po trzech godzinach i pojechaliśmy dalej do domu.
To była dopiero połowa sukcesu z radości posiadania auta ściągniętego z zagranicy na własną rękę. Teraz trzeba było go zarejestrować na polskie blachy. Jak się okazało, dla kogoś, kto tego nigdy wcześniej nie robił, nie przechodził przez te wszystkie procedury, nie było to takie łatwe. Najpierw tłumaczenie dokumentów prosta sprawa, ale w urzędzie celnym to się dopiero działo. Były bardzo duże kolejki, ludzie wprowadzali zamęt i chaos, nie pilnowali swoich miejsc w kolejkach, były kłótnie, awantury. Wszystko to było uciążliwe i męczące, a w wydziale komunikacji było jeszcze lepiej.
Słyszałem od znajomych, że są bardzo duże kolejki i że ludzie stoją całą noc, by załatwić swoją sprawę, więc na wszelki wypadek pojechałem pod urząd to sprawdzić. Byłem tam około godziny 16:30 i okazało się, że to prawda. Byłem trzeci i już nie wracałem do domu, tylko stałem tam całą noc. Ludzi szybko zaczynało przybywać i tak do rana. Była nawet zrobiona lista oczekujących w kolejce, a i tak rano, jak otworzyli urząd wszczęto awanturę, bo byli i tacy co chcieli wejść bez kolejki. Był także handel numerkami. Za numerek w pierwszej dziesiątce, ceny rozpoczynały się od 100 złotych. Gdy już przebrnąłem przez wszystkie urzędy i procedury, mogłem wreszcie cieszyć się swoim autem.
Xantia okazała się bardzo dobrym i wygodnym samochodem, jeździliśmy nim wszędzie na zakupy, do pracy, na wakacje, w góry, nad morze i na mazury, nigdy nas w trasie nie zawiodła. Xantia była z nami przez 11 lat i gdy ją złomowałem miała 21 wiosen. Do końca była sprawna i sama wjechała na lawetę, a oddałem ją na złom głównie z trzech przyczyn. Pierwsza to to, że kupiłem w grudniu 2014 roku nowe auto z salonu: Citroena C Elysee. Drugim powodem jest to, że w aucie zaczęła psuć się pompa wtryskowa, a koszt naprawy przewyższał wartość rynkową tak starego auta. Trzeci powód to to, że na tylnym lewym błotniku wyszła korozja i zrobiła się dziura. Widocznie w tym miejscu, musiał być kiedyś naprawiany błotnik, bo cała reszta była bez zarzutu. Xantia miała dobre zabezpieczenie antykorozyjne. Wspominam to auto bardzo dobrze.
Obecnie mam jeszcze Citroena C5 z 2013 roku na zawieszeniu hydropneumatycznym, Xantia przekonała mnie, że to komfortowe i trwałe zawieszenie. No i dodatkowy powód to mam blisko do salonu i serwisu Citroena. Zaletą jest to, że nie muszę daleko jeździć na przeglądy i ewentualne naprawy bo przecież nie ma aut, które się nie psują. Jak na razie jestem bardzo zadowolony z aut francuskich, które miałem i mam. Pozdrawiam wszystkich posiadaczy i miłośników aut francuskich.
Historię Citroena Xantia nadesłał do nas Mirosław w ramach Noworocznego Konkursu Francuskie.pl. Bardzo dziękujemy!
Najnowsze komentarze