Jadąc szerokimi niemieckimi, szwajcarskimi czy francuskimi autostradami, zastanawiałem się, dlaczego kierowcy we wszystkich tych krajach jeżdżą przepisowo, dlaczego nie ma tak wielu wypadków, dlaczego nie ma w ogóle policji na drodze, która by pilnowała ładu i porządku. Nasuwała mi się jedyna odpowiedź możliwa w takich warunkach: drogi. Wszędzie autostrady, wszędzie co najmniej 2 a w większości przypadków 3 pasy ruchu. Bezkolizyjne skrzyżowania. W takich warunkach po prostu chce się jechać a nie ma powodu do nadmiernego łamania przepisów. Szczególnie widać to w Szwajcarii.
Powrót na polskie drogi i zaczyna się nasz codzienny horror. Zza każdego krzaka wygląda policjant z radarem, chcąc zasłużyć na premię za ilość załapanych kierowców. Ci z CB radiem są względnie bezpieczni, ale drżyj reszto kierowniczego świata. Złapiemy Cię na pewno – wcześniej czy później. W Polsce trudno bowiem przepisów nie łamać. Na Zachodzie znaki ograniczające prędkość ustawia się w miarę z głową. Ot, tam gdzie łączą się drogi, gdzie jest skrzyżowanie, gdzie jest jakiś ostrzejszy zakręt czy tunel. U nas też niekiedy znaki są tak ustawione. Rzadko. Wracamy sobie z zagranicznych wojaży dwupasmową drogą Katowice-Warszawa a tutaj proszę, a to 50 a to 70 i tak większość trasy. Prawie nikt tego (niestety!) nie przestrzega, bo znaki ustawione są tak gęsto, że podróż do stolicy zajęłaby zapewne jakieś 8 godzin.
A policja się czai i zza krzaka łapie, chociaż miała tego nie robić. Nowy oręż na drogach to samochody z wideoradarem, też łapią opornych na znaki. A wszystko przez brak dróg, brak autostrad, które są u nas budowane w tempie ślimaczym. Nie dlatego, że technologia budowy jest u nas jakaś inna, niż gdzie indziej. Nie dlatego, że nie ma pieniędzy. Pieniędzy mamy dość na przynajmniej dwie autostrady. Autostrad się nie buduje, bo takie są przepisy. Do kompletu zmartwień formalnych dołączyć należy jeszcze protesty mieszkańców (często wybudowali sobie domy tuż przy projektowanej od dziesiątek lat drodze wiedząc o tym, bo plany zagospodarowania pod tym względem wybiegają wiele wiele lat do przodu) i pseudo-ekologów. Ci ostatni, jakkolwiek mają swoje racje, są coraz częściej nazywani eko-terrorystami, z racji swoich agresywnych działań. W przypadku akcji z doliną Rospudy, ekolodzy mieli ponad 10 lat na protesty, a swoje działania rozpoczęli dopiero kilka tygodni temu. Dobrze, że mieszkańcy Augustowa mają dość pokojową naturę, bo mam wrażenie, że przy tej temperaturze sporu mogli po prostu wiszących jak małpy na drzewach „ekologów” rozszarpać. Oczywiście żaden z rzekomych obrońców przyrody w Augustowie nie mieszka. Ale to już szczegół. A drogi jak nie było tak nie ma, bo pomysł z alternatywną trasą, o czym mało kto mówi, wymagałby wyburzenia wielu domów i przymusowej eksmisji części mieszkańców kilku wsi. Do tego – oczywiście ze względów formalnych – realizacja inwestycji możliwa byłaby za jakieś 10 lat.
Dróg więc nie ma, samochodów przybywa, a te drogi, które są, to oaza dziur i łat. Dlatego popularyzujemy w Polsce jedyne samochody, które na te drogi się nadają, czyli samochody francuskie. W Citroenie, Peugeocie lub Renault, możliwe jest przetrwanie dziurowstrząsów, bez fundowania sobie wizyty u specjalisty od chorób kręgosłupa, względnie bez wizyty u dentysty dla wstawienia zestawu plomb, które wypadły podczas podróży taczką typu VW Golf albo Skoda Octavia. Bo francuskie są po prostu najlepsze.
Najnowsze komentarze