Dlaczego ceny usług są takie jakie są a wizyta pań z urzędu skarbowego to dobry przerywnik po setnym kliencie z wymianą łącznika stabilizatora. Skąd pomysł, że pracownicy wolą iść do przysłowiowej Biedronki a nie będą naprawiać samochodu? Poczytajcie jak wygląda dzisiaj życie mechanika – właściciela niezależnego warsztatu:
Rok 2022 był to dziwny rok, w którym jakoweś znaki na niebie i ziemi mówiły, że będzie coś rosnąć. No i wzrosło. Klient, który ostatnio odbierał swoje auto, cholernie narzekał na kwotę, którą musiał zapłacić. Stary samochód, wart kilka tysięcy złotych, a części z robocizną kosztowały go jakieś większe pół wartości auta a może nawet więcej. Narzekał tak mocno, że zebrało mi się na podsumowanie za co płaci. Jak mu to wszystko wyłożyłem, to nic nie mówił tylko długo milczał. Myśli miał chyba jakieś ponure, bo marszczył brwi, zaciskał zęby, ale nic nie mówił. Z czego się składał mój wywód, przygotowany na gorąco, w porywie jakiejś niezrozumiałej kreatywności do tłumaczenia rzeczywistości ludziom?
Budynek warsztatu wynajmuję. Czynsz nie jest wysoki jak na miasto, w którym działamy, ale muszę go przecież wliczać do ogólnych kosztów działania firmy. Do tego mam prąd (dzięki Ci święta elektrownio!), który bardzo podrożał, a zużywam go sporo, ogrzewanie z pieca gazowego. Kwoty rosną astronomicznie i robi się mała fortuna do zapłacenia, bo kwota opłat po ostatnich podwyżkach mocno, bardzo mocno wzrosła. Zimą mocno bolą nas koszty ogrzewania, bo praca w zimnie jest nieprzyjemna a pracownicy narzekają. Człowiek jest najważniejszą wartością firmy, mówili mi na studiach, więc dbam jak mogę. A wrota otwierać trzeba.
Sam budynek to jest nic. Trzeba mieć sprzęt i narzędzia. Nie ma prawie tygodnia, żebyśmy czegoś nie kupowali. Same podnośniki to ogromne wydatki, pracuje się przecież znacznie wygodniej niż w kanale. Różnego rodzaju sprzęt pomocniczy, nie zliczę nawet ile tego mamy. Elektronarzędzia, klucze, przedłużacze, nagrzewnice, butle, kombinezony… Narzędzia się zużywają, gubią (kiedyś w weekend zrobiłem z kobitą porządki w firmie i znalazłem jakieś 20 kluczy w najdziwniejszych miejscach). A mieć musisz. No, jeszcze kilka komputerów, parę interfejsów, soft i jego aktualizacja. Zrobiłem prawie doktorat na komputerach. Serio! Dzisiaj ciężko w okolicy o lepszego specjalistę niż ja.
I co, myślicie, że to wystarczy? Nie, trzeba jeszcze nabyć umiejętności i wiedzę. Umiejętności nie zdobędzie się bez praktyki. Uczę ja i mój wspólnik, siedzimy w tej robocie dwadzieścia z okładem lat. Uczniów nie ma, bo teraz każdy chce za biurkiem przy komputerze albo idzie do sklepu (zapytajcie w byle lokalnej Biedronce – zarobią przy dużo lepszej pracy, przy której nie trzeba myśleć). Dlatego bardzo dbam o swoich ludzi. Wiem, że mając wąsa wyglądam na Janusza biznesu, ale dobra ekipa to podstawa. Jak nie daj Boże któryś by odszedł to jest duży problem. Dlatego daje premie, dłuższe urlopy, ekstra płatne roboty a nawet można po godzinach robić coś swojego. Może nietypowe jak na Polskę, ale dzięki temu długo u mnie siedzą i nie chce im się zmieniać roboty.
Wiedza to też dostęp do materiałów, schematów, instrukcji. Producenci nie dają tego za darmo. Trzeba płacić. Szkoleń za darmo też jakoś nikt nie robi. Co za pech.
Wydaję też na tak zwany podręczny magazyn. Zawsze musi być trochę części i nowych i używanych. Kiedyś się wezmę i to policzę dobrze, ile ja utopiłem (zainwestowałem). Cieszę się, że je mam, bo wielu nie kupisz a u mnie są. I czekają spokojnie, na wymianę. Warto też mieć coś na wypadek, jak przyjedzie część nowa a wadliwa albo nie pasuje (oj zdarza się!), wtedy klient nie czeka na kurier – wymiana – kurier, tylko ma od razu. Jak myślicie, ile już tam wpakowałem?
Niestety to nie koniec wydawania kasy. O jakże jestem wdzięczny rządzącym (niezależnie od barw politycznych!) za te wszystkie nowe opłaty i daniny. Gdyby nie one, moje życie byłoby tak nudne! Byłoby wręcz monotonne, a tak parę naprawdę długich godzin w miesiącu spędzam z marudną (na potrzeby dobrych relacji z nią dodam, że świetną) księgową, która ratuje mnie z opresji podatkowej jak może. Od niej to się właśnie dowiedziałem, że mają zlikwidować czynny żal, instytucję z której chyba ze trzy razy korzystałem, bo źle opisałem jakieś faktury. Jestem też niezwykle zadowolony z urzędów, które do mnie wpadają na kontrolę. Nierozgarnięte panie ze skarbówki to przecież taka miła odmiana po kliencie, który przyjechał wymienić łącznik stabilizatora w Peugeocie 406, ich zachowanie daje więcej radości niż oglądanie Hotelu Zacisze (jestem starym wąsatym Januszem i mało kto pewnie nawet pamięta, że był taki serial).
No dobrze, ale rozrywka ze skarbówką kiedyś się kończy a czy ja już wszystko aby policzyłem? Pensje idą co miesiąc, klienci płacą, bo nauczyłem się dawno nie wydawać auta bez kasy, wprowadziłem płatności kartą, mam kasę fiskalną, rzetelnie staram się to wszystko prowadzić i co? Zarabiam, utrzymuję firmę, rodzinę, płacę podatki i mam jeszcze jedno hobby. Wiecie jakie? Co miesiąc się zastanawiam o ile podwyższyć ceny. Dosłownie co miesiąc. Na przykład w styczniu, bo miałem awanturę z moją ekipą. Okazało się, że dostali mniej pieniędzy, chociaż ja zapłaciłem tyle samo. Zagadka brzmiała (wyrażona krzykami i zaciśniętymi pięściami) tak: czemu k…. płacisz nam mniej. Pięści były poważne, bo u mnie chłopy konkretne, nie suchoklatesty. Nie, że mam roszczeniową ekipę czy jakąś wulgarną, wręcz przeciwnie, u mnie k…a pada sporadycznie, ale chłopaki wkurzyli się niemożebnie i myśleli, że ich oszukuję na wypłacie. Dorzucić musiałem, a kto za to wszystko zapłaci? Pan płaci, pani płaci… Tak, uwielbiam te podwyżki. Kocham je pasjami. Są treścią mojego życia k….
A wiecie co jest najgorsze? Że być może za parę lat będę musiał zakończyć tą działalność. I wcale nie dlatego, że nie chce mi się pracować, bo kiedy już ogarnę zamówienia, płatności, podatki, sprawozdania i przyjmę klientów, a potem wydam auta, lubię iść pod samochód i w nim pogrzebać. To moja pasja i moje życie. Ojciec też był mechanikiem a dziadek robił za technika na kolejach. Nie, zamknąć warsztat będę musiał bo… nie ma chętnych do pracy. Nowi młodzi nie przychodzą, bo to brudna i ciężka praca, uczyć dużo się trzeba. I nie wystarczy znajomość komputera z CLIPem albo inną Lexią. Tak, że drogo to dopiero będzie. Albo może być.
Moja ekipa ma już swoje lata. Wychodzą sprawy wieku, tu kręgosłup, tu ręka, tu oko. Wypadają, chociaż nie chcą. Niektórzy wyglądają emerytury. Druga sprawa, to coś, co ładnie nazywają w książkach (tak, studiowałem!) biznesowym otoczeniem mojej firmy. A to zamknął się gość, który chromował elementy, a to taki który odnawiał, piaskował i szkiełkował coś. Muszę wysyłać dalej. Blacharz znajomy też coś przebąkuje, że musi biznes zamykać. Zaczyna być trudno o usługi, które mi pomagają.
No a wczoraj księgowa zadzwoniła, że mi od kwietnia też podwyższa. Bo musi więcej płacić, bo nowe przepisy, bo ma jakieś nowe obowiązki z moją firmą…
Jednej rzeczy w zasadzie nie muszę robić. Nie reklamuję się, bo kolejka klientów długa, wiedzą, że u mnie zrobią dobrze. I są zadowoleni, co podtrzymuje mnie na duchu i motywuje do dalszej roboty. Gdyby nie oni, to chyba bym to wszystko p….ął w kąt i wyjechał, chociaż dzisiaj nie byłyby to raczej Bieszczady. Może nad morze, może na jakąś wieś. Z daleka od tego wszystkiego. A jestem podobno życiowym optymistą, jak mówi mi moja piękna. Podobno.
opracowanie: redakcja
Najnowsze komentarze