Samochody stają się kosztowne, ich utrzymanie również. Jednak niektóre patenty, stosowane przez właścicieli, wołają o pomstę do nieba. Druciarstwo w Polsce ma bardzo długą tradycję i niestety ma się dobrze.
Wiele osób uważa utrzymanie używanego samochodu w dobrym stanie za punkt honoru i budżety domowe zawsze znajdą parę złotych na wymianę tego czy owego. Ale nie wszyscy tak robią, czego dowodem jest choćby ten stojący od dłuższego casu z zaklejoną szybą Renault Modus. Za problemy z opadaniem szyby najczęściej odpowiada plastikowy element w mechanizmie, kosztujący niewiele a jego wymiana, nawet dla niewprawnej osoby, nie powinna być problemem, o ile zdejmie tapicerkę. Jednak tutaj uznano, że taśma klejąca sprawdzi się lepiej. Zdjęcie zrobiliśmy kilka dni temu.
Gdy kupowaliśmy naszą redakcyjną Xantię, również miała problem z opadającą szybą. Jej właściciel rozwiązał problem zdecydowanie bardziej radykalnie niż taśma. W drzwiach zamontował kawałek deski, która przytrzymywała szybę. Wkręcona śrubami deska doskonale trzymała szkło, miała tylko jedną zasadniczą wadę. Szyba nie otwierała się w ogóle. Rozwiązaniem problemu była wymiana mechanizmu, koszt – poza robocizną – żaden.
Bardzo powszechne, wśród osób mających zerowe pojęcie o hydropneumatyce w Citroënach, jest druciarstwo związane z przewodami hydraulicznymi. Do jednego z zaprzyjaźnionych warsztatów przyjechał samochód, z którego ciągle się coś lało. Właściciel wymienił rurki w kilku miejscach na… gumowe. Grube, solidne, ale kompletnie nie nadające się do auta.
Problemy z przekaźnikiem sprawiły, że w jednym z Peugeotów, który trafił do znanego warszawskiego serwisu używanych aut z lwem, wentylatory chłodnicy podłączono na stałe. Samochód na krótkich dystansach był ciągle niedogrzany. Właściciel jeździł z tym patentem kilka lat, auto sprzedał a doprowadzenie elektryki do stanu używalności zajęło 15 minut, przy koszcie przekaźnika 30 zł.
To tylko kilka przykładów. Można przyjąć, że dziadowanie i druciarstwo staje się tym bardziej powszechne im tańszy robi się samochód. Wraz z upływem lat właściciele stają się jakoś mniej czuli na różnego rodzaju bolączki. Z nowym autem gnają do ASO, gdy samochód ma lat 10 czy 20 to nagle jakimś cudem serwis w ogóle staje się zbędny a pojawiają się młotek, drut i sznurek.
Niekiedy takie niewielkie w sumie oszczędności prowadzą do bardzo poważnych problemów i auto trafia do kolejnej osoby, nieświadomej często, że poprzednik uprawiał druciarstwo do kwadratu. Niska kultura techniczna wspomagana jest przez zaprzyjaźnionych diagnostów, bo drutowane auto przejdzie przecież przegląd (Mieciu, no chyba mi tego nie zrobisz) i tak to się jakoś kręci.
Najnowsze komentarze