Pewnie nie poruszałbym tego tematu, bo mało on motoryzacyjny w swej podstawowej wymowie, ale zainspirował mnie dodatek do „Pulsu Medycyny”. Dodatek motoryzacyjny, jak najbardziej. Musiałem się więc z nim zapoznać, a w efekcie powstał poniższy tekst, którym wkładam kij między szprychy, albo w inne mrowisko. Ciekawy jestem Waszych opinii…
Media od paru już tygodni donoszą o kolejnych protestach pielęgniarek, w które to akcje włączyli się też lekarze. Co trochę docierają informacje o eskalacji konfliktu powstałego na linii: pracownicy medyczni – ekipa rządząca. Nie – nie mam pomysłu, jak uzdrowić sytuację, a wszystkie, które mam, nie nadają się do publikacji ;-) I owszem – popieram żądania białego personelu, ale krew mnie zalewa, że wraz z pielęgniarkami znowu głowy podnieśli lekarze. Dlaczego?…
Lekarz, to bardzo odpowiedzialny zawód. Jak większość dzieci, miałem taki okres w życiu kilkulatka, gdy bardzo chciałem ów zawód wykonywać. Co więcej – moja Mama (na moją prośbę) wyjaśniła kiedyś na wywiadówce mojej nauczycielce, żeby ta nie czepiała się mojego mało starannego pisma, bo ja planuję zostać lekarzem, a ci – jak powszechnie wiadomo – czytelnie pisać nie potrafią ;-)
Minęło sporo lat, a ja wyleczyłem się z marzeń o medycynie i wykonuję zupełnie inny zawód, ale z powodów osobistych mam wielorakie kontakty ze światem medycznym. Od niedawna z powodu pewnej trapiącej mnie choroby, a od lat kilkunastu – z innych przyczyn. Mniejsza o to. Dość powiedzieć, że daje mi to całkiem niezły pogląd na to, jak się kręci światek (głównie) lekarski, ale znam też problemy pozalekarskiego personelu medycznego. I jako człowiek patrzący na to wszystko nieco z boku i na dodatek krytycznie, bo ekonomicznie i z techniczną kalkulacją, pozwalam sobie zabrać głoś w tej sprawie.
Przepraszam za ten przydługi wstęp, ale musiałem jakiegoś wprowadzenia użyć, aby wytłumaczyć prawo do krytykowania, jakie sobie niniejszym nadaję. Tak – będzie krytyka, a nie pochwała. Co więcej – krytyka lekarskiego protestu, a nie krytyka tego, czym lekarze jeżdżą ;-) Nie wiem, czym jeżdżą, przygotowałem bowiem tylko analizę stanu posiadania samochodów francuskich przez kilka oddziałów Narodowego Funduszu Zdrowia. Kilku, bo reszta nie zechciała odpowiedzieć na jak najbardziej prasowe zapytanie. Nie chciało mi się ich ścigać, aby zgodnie z prawem udzieliły informacji – uznałem po prostu, że brak informacji jest opuszczaniem zasłony milczenia na prowadzone działania. Coś może chcieli ukryć? Nie mam pojęcia, ale boli mnie to. Bo skoro każdy oddział NFZ zatrudnia rzecznika prasowego, to chyba coś ten człowiek robić powinien. Jego obowiązkiem jest udzielanie odpowiedzi organom prasowym, a takim to organem my jesteśmy! Najwyraźniej jednak ówcześni rzecznicy z oddziałów dolnośląskiego, kujawsko-pomorskiego, lubuskiego, łódzkiego, małopolskiego, opolskiego, podkarpackiego, podlaskiego, pomorskiego i warmińsko-mazurskiego nie znają swoich obowiązków, a już na pewno się z nich należycie nie wywiązują. Mój raport możecie przeczytać tutaj.
Ale wróćmy do protestujących pielęgniarek i lekarzy. Ileż to zarabia przeciętna pielęgniarka? 800 zł netto? 1000 zł? 1500 zł? Nie mam pojęcia i prawdę mówiąc w tym momencie mało mnie to obchodzi, bo bez względu na faktyczną kwotę dochodów pielęgniarek (i pielęgniarzy) całkowicie popieram ich żądania. Za swoją ciężką, czasem bardzo niewdzięczną pracę, pracę usługową, zarabiają za mało. Miałem nieprzyjemność leżeć 2,5 miesiąca temu w szpitalu. Widziałem, jak mało rozkoszną pracę wykonują pielęgniarki. A muszę przyznać, że się mocno starają. To już nie są czasy sprzed kilkunastu lat, kiedy na wezwanie pielęgniarka przychodziła po kilkunastu minutach – teraz reagują błyskawicznie, są miłe, uśmiechnięte, cierpliwe i zawsze pomocne. I nie traktowały tak tylko mnie, ale i wszystkich innych chorych. Nawet, jeśli chorzy ci wzywali je do naprawdę drobnych rzeczy, które byli w stanie zrobić sami. Podziwiałem biały personel i nabrałem do pielęgniarek jeszcze większego szacunku.
Popieram więc całkowicie ich protest i uważam, że powinny zarabiać więcej. Dużo więcej.
Przy okazji – jak zwykle zresztą – pod akcję protestacyjną pielęgniarek podłączyli się lekarze. I właśnie to budzi mój sprzeciw! Przedstawiciele tego zawodu zawsze przedstawiają się, jako ci, bez których medycyna nie może istnieć. Zbawcy narodu, zastępcy Boga niosący ratunek wszem i wobec. Zarabiający tak żenująco nisko, że chyba głodują i dlatego popełniają błędy na plakatach reklamowych mających wzbudzić żałość w społeczeństwie i spontaniczne poparcie tegoż dla protestujących lekarzy. To musiał być błąd, a nie zamierzone działanie. Wszak od przedstawicieli tak elitarnego, czystego, doskonałego zawodu, zawodu zaufania publicznego, nie mam prawa oczekiwać niczego, poza błędem spowodowanym wiecznym przemęczeniem na dyżurach… To nie mogło być specjalnie, to nie mogła być manipulacja, to nie mogło być kłamstwo. To na pewno błąd, na szczęście nie w sztuce medycznej…
O co mi chodzi? Gdzieś z rok temu mniej więcej w jednym ze szpitali widziałem plakat zestawiający zarobki lekarzy z przeciętnym wynagrodzeniem, jakie wówczas obowiązywało. Żenująca kwota pierwsza, ta charakteryzująca przeciętne zarobki lekarza, była niemal trzykrotnie niższa od kwoty drugiej – wynagrodzenia przeciętnego. Szkoda, że nikt nie napisał (nawet małym druczkiem), że lekarskie wynagrodzenie podano w wartościach netto, po potrąceniu wszystkich składek i zaliczki na podatek dochodowy, zaś wynagrodzenie przeciętne – z tymi wszystkimi obciążeniami. Liczy się efekt medialny, a nie prawda…
Od tamtej pory zacząłem się nieco intensywniej przyglądać temu, co mówią protestujący lekarze. I słuchajcie – jestem naprawdę pod wrażeniem, że za niespełna 1000-złotową pensję netto (taka była kwota na wspomnianym plakacie) można kupować takie samochody, można co roku (a czasem nawet parę razy w roku) jeździć na zagraniczne wczasy i wycieczki, można kupować drogie ciuchy, kosmetyki i biżuterię inną, niż z tombaku… Ja zarabiam zauważalnie więcej (również biorąc pod uwagę wartości netto) od tego przeciętnego plakatowego lekarza, a stać mnie na dużo mniej. Chyba nie umiem gospodarować swoimi pieniędzmi…
Co? Że lekarze dorabiają? O właśnie! Lekarze się skarżą, że pracują na kilka etatów. Nie, proszę Państwa! Lekarze pracują na góra 1,5 etatu! Z tego, co się orientuję, przeciętny polski czas pracy, to osiem godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. Jak więc wytłumaczyć fakt, że lekarz w przychodni pracuje do, powiedzmy, 15:00, a od 15:00 jest w szpitalu oddalonym niechby tylko o 5 km, albo w prywatnym gabinecie? Czyżby lekarze opanowali niełatwą sztukę teleportacji? Pewnie nie, choć intensywnie nad tym pracują… Może pokonują te odległości (zwłaszcza w zatłoczonych miastach) korzystając ze swych doskonałych samochodów? Niestety stosunkowo niewielu przedstawicieli tego zawodu jeździ autami francuskimi…
Co? Wychodzą wcześniej? I pracodawca na to pozwala? Ja w pracy mam być od godziny x do godziny x+8 i koniec. Mam pracować. I mojego pracodawcy nie obchodzi, czy ja chcę gdzieś dorobić, czy nie odczuwam dyskomfortu spowodowanego przez za małe – moim zdaniem – pobory. Czemu więc lekarzy nikt nie rozlicza z czasu pracy? Założę się, że niejeden z nich o pewnej określonej godzinie oficjalnie pracuje w co najmniej dwóch miejscach. Przepraszam – nie pracuje, tylko jest zatrudniony i bierze za to pieniądze. Tu mi się przypomina stary kawał… Rozmawiają naukowiec, lekarz i psycholog na temat tego, czy człowiek powinien mieć żonę, czy kochankę. Lekarz twierdzi, że zdecydowanie żonę – wówczas raczej nie ma się czego obawiać, jeśli chodzi o zdrowie fizyczne, a poza tym jest zadbany, bo obiadki, te sprawy… Psycholog z kolei uznał, że facet powinien mieć kochankę – bo wówczas dba o siebie, jest pozytywnie nastawiony do świata, psychicznie niemal doskonały i takie tam inne pierdoły. Na to wszystko odzywa się naukowiec mówiąc: „Facet powinien mieć i żonę, i kochankę. Kiedy żona myśli, że on jest u kochanki, kochanka, że u żony, to on może sobie spokojnie siedzieć w bibliotece/laboratorium i prowadzić badania”… I w przypadku protestujących w Polsce lekarzy jest podobnie – jeden pracodawca myśli, że lekarz jest u niego, drugi – że u niego, a on jest w drodze między dwoma miejscami pracy, albo… u kochanki ;-) I bierze za to kasę w dwóch miejscach!
Wróćmy jednak do samochodów i dodatku motoryzacyjnego do „Pulsu Medycyny”. Znalazło się w nim parę artykułów o samochodach, m.in. auta polecane przez polskie przedstawicielstwa firm z branży. Dla Citroëna zabrakło miejsca, ale znalazły się w tabelce Peugeot i Renault. Ciekawi jesteście, jakie swoje modele polecają poszczególni importerzy? Oto zestawienie:
– Ford Polska – Mondeo lub S-Max;
– General Motors – Saab 9-3;
– Honda – Accord;
– Hyundai – Tucson lub i30;
– Kulczyk Tradex – VW Passat lub VW Jetta;
– Mitsubishi – Outlander lub Grandis;
– Nissan – Tiida;
– Peugeot – 407;
– Renault – Megane Grandtour lub Grand Scenic;
– Škoda – Superb lub Roomster;
– Suzuki – Grand Vitara;
– Toyota – Auris lub Avensis.
Wszystkie firmy podały grupę docelową: lekarz/farmaceuta. Zauważcie jednak, że mało gdzie pojawia się auto klasy kompaktowej – w większości zaproponowano lekarzom i farmaceutom samochody z klasy średniej. A co za tym idzie – z przedziału cenowego w okolicach 80 tys. zł i wyżej. Czyli gdyby taki lekarz odkładał całe swoje wynagrodzenie (do jakiego się przyznaje na plakatach), to już po jakichś 100 miesiącach, a więc mniej więcej 8 latach, mógłby kupić sobie takie auto. Wprawdzie wcześniej padłby z głodu, ale to przecież mało istotne – i tak nie ma czasu na jedzenie, skoro pracuje na „kilku etatach”. Przy okazji błąd logiczny – etat w Polsce, to 8 godzin. Kilka, to więcej, niż dwa. A więc trzy i więcej (acz mniej, niż dziesięć). Doba ma 24 godziny. W grę wchodzi więc trzy etaty. Nie mniej i nie więcej. Lekarze w naszym kraju nie śpią, jedzą tylko w trakcie przerw śniadaniowych, i tylko wciąż pracują, pracują, pracują… Ale dzięki temu mogą sobie kupić proponowane auto już po niespełna trzech latach ;-) Ileż to jednak wymaga wyrzeczeń!!!
Chyba więc coś tu jest nie tak. Albo samochody dla lekarzy są sporo tańsze, albo lekarze zarabiają jednak więcej, niż mówią i piszą. Albo jedno i drugie… Spodziewam się jednak, iż najbardziej prawdopodobna jest ewentualność druga. I od razy napiszę – nie żałuję im i uważam, że powinni zarabiać dużo. Ale po pierwsze – niech nie będą obłudni podając informacje o zarobkach z jednego tylko miejsca pracy. Po drugie – wolałbym, by nie musieli dorabiać, bo wtedy nie byliby przemęczeni, na co też się skarżą; niech więc za godne pieniądze pracują w jednym miejscu. Niejeden z nas musi podpisać w pracy kwit o zakazie konkurencji, co skutecznie uniemożliwia „dorabianie”. Po trzecie – niech lekarze dorabiający poza szpitalami nie wykorzystują sprzętu szpitalnego do np. diagnostyki na potrzeby prywatnej praktyki nie ponosząc z tego tytułu kosztów. Po czwarte wreszcie (nikogo nie oskarżam, ale wszyscy wiemy, jak jest…) chyba nie na darmo krąży po kraju dowcip, że ostatnio poprawia się stan zdrowia wśród więźniów, co jest efektem tego, iż w każdej celi jest lekarz… Owszem – uważam, iż przynajmniej niektóre aresztowania podjęto zbyt pochopnie, ale w paru przypadkach niewinnych ludzi władza, której zresztą nie lubię, nie wsadziła bezpodstawnie…
Jak pisałem wyżej – popieram pielęgniarki, bo one w praktyce mają gorzej, a zarabiają sporo mniej, niż lekarze. Do tego praktycznie większość z nich nie ma możliwości podjęcia dodatkowej pracy – bo pracują w systemie dwunastogodzinnym, bo są naprawdę wykończone, bo częsta nocna zmiana jest wpisana w ich zawód tak, jak w zawód policjanta, czy strażaka. I nie jest to lekarski dyżur extra płatny. I tak, jak rozumiem i popieram protesty pielęgniarek, tak też jestem zdania, że podpięcie się pod to lekarzy jest po prostu nadużyciem z ich strony. Niech sobie protestują sami. Nieraz już widzieliśmy, że na skutek swoich protestów coś tam wywalczyli, ale dla siebie – wręcz wprost mówili, że interesują ich własne kieszenie, a o pielęgniarki krwi przelewać nie będą. Pielęgniarki tak nie mówią – one pozwoliły, by lekarze się do ich protestu przyłączyli. Żeby znowu jednak nie było tak, że lekarzom się coś da, a pielęgniarkom w najlepszym wypadku rzuci ochłapy… A pielęgniarki przecież rzadko jeżdżą nowymi samochodami niezłej klasy…
I pamiętajmy, że lekarze i pielęgniarki, to jeszcze nie wszyscy. Dziś lekarz bez pomocy pielęgniarki może trochę mało, ale bez diagnostyki (laboratoria, RTG itp.) nie może praktycznie nic! A o pracowników diagnostyki, to już zupełnie nikt się nie upomina! A to oni często robią badania i to robią – jak to mówią – „na cito”, czyli na wczoraj. Nie mogą się pomylić, bo wówczas lekarz może zlecić niewłaściwą terapię. Nie mogą się spóźnić, bo lekarz się wścieka. I w wielu wypadkach pracują całodobowo, bo takie są potrzeby szpitala. Ale o nich przy podwyżkach nierzadko się nie pamięta. Oni nie protestują, bo nie mają na to czasu!
Szanowni Państwo Lekarze. Nie bądźcie obłudni. Jeździcie drogimi samochodami, rzadko starymi, jeździcie na urlopy w piękne zakątki świata, mieszkacie nierzadko w pięknych domach, stać Was po prostu na wiele. Owszem – zakładam, że to efekty Waszej ciężkiej, uczciwej pracy. Ale jak piszecie o swoich dochodach, to podajcie je w całości, bo często opowiadacie, że pracujecie po kilkanaście godzin na dobę (średnio), ale zarobki podajecie tylko z najgorzej płatnego miejsca pracy, a nie te uzyskane za owe kilkanaście godzin pracy dziennie… I cieszcie się, że dorobić możecie, a skarbówka Was praktycznie nie sprawdza, bo jeśli zacznie, to różnie może być z Waszymi dochodami…
Doceniam Waszą pracę, ale bądźcie sprawiedliwi w swoich ocenach. A wtedy i ja wzniosę się na wyżyny obiektywizmu i następny felieton o Waszych samochodach i nie tylko napiszę w sposób o wiele bardziej obiektywny…
Krzysiek Gregorczyk.
Najnowsze komentarze