Koncern Renault tym razem nie przygotował żadnego samochodu koncepcyjnego, którym kusiłby fascynatów motoryzacji, za to zaprezentował coś o wiele ważniejszego – seryjne wersje aż czterech samochodów elektrycznych. Po Kangoo Z.E., które zresztą zostało Vanem Roku, i Fluence Z.E., przyszedł czas na w pełni seryjne Twizy oraz robiący spore wrażenie Zoe.
W Zoe spodobało mi się to, że w tym samochodzie zmieniono z zewnątrz bardzo niewiele w stosunku do konceptu pokazywanego na poprzednich wystawach. W środku księgowi mieli już więcej do powiedzenia, ale i tak wyszło bardzo fajne auto, ze sporym dotykowym panelem sterującym na konsoli centralnej, który zapewnia obsługę zdecydowanej większości urządzeń w tym samochodzie. Wreszcie dziennikarze polskojęzycznych mutacji pism niemieckich będą usatysfakcjonowani – przycisków jest mało :-) A jak wiemy z przeglądów prasy, lubią się oni gubić, jeśli elementów sterujących jest ciut więcej. Co ciekawe przypadłość ta jest obca użytkownikom samochodów…
Zoe musi się podobać każdemu, kto nie ma zamiłowania do kubizmu ;-) Design samochodu pełen jest obłości i łagodnych linii, nad którymi ostro pracowali specjaliści od aerodynamiki. Chodziło o uzyskanie możliwie niskich oporów powietrza, co w przypadku aut o napędzie elektrycznym, gdzie walczy się o każdy kilometr zasięgu, ma szczególne znaczenie. I to się udało, bo zasięg Zoe (według standardu NEDC) wynosi aż 210 km. Więcej szczegółów technicznych o tym aucie znajdziecie w materiale zatytułowanym „Renault ogłasza ceny Zoe na rynku francuskim i rozpoczyna przyjmowanie rezerwacji na ten model”, który opublikowaliśmy w połowie marca.
Pięciodrzwiowy hatchback może z powodzeniem zastąpić kompaktowe auto w przypadku większości użytkowników, którzy niezbyt często wypuszczają się poza miasto. Z zasięgiem realnym wynoszącym ponad 150 km Zoe pozwala wyskoczyć nawet na weekendowy piknik, a przecież takie wypady rzadko odbywają się na większe odległości. W mieście Zoe też spisze się znakomicie, bo przecież większość z nas pokonuje maksymalnie kilkadziesiąt kilometrów podczas codziennych podróży. W nocy naładują się akumulatory i auto znowu będzie nam wiernie służyć. A przy tym jest wygodne, przestronne, i ma całkiem normalną cenę – od 15.700 euro (po odliczeniu francuskiej premii proekologicznej), plus 79 euro miesięcznie za dzierżawę akumulatorów. Jak na zachodnioeuropejskie warunki, to co najmniej interesująca propozycja!
Nic więc dziwnego, że przy wszystkich pokazanych egzemplarzach Zoe wciąż krążyło mnóstwo ludzi, w najróżniejszym wieku, od nastoletniej młodzieży, przez rodziny z dziećmi, aż po seniorów, poszukujących bezproblemowego środka transportu na jesień życia. U nas przeciętny emeryt wydałby wprawdzie na samą dzierżawę akumulatorów i prąd do ich ładowania pół ZUS-owskiego świadczenia, ale… my nie żyjemy w normalnym kraju. A na temat ZUS-u, to mógłbym pisać kilometrami, choć trudno by mi było nie używać słów powszechnie uznawanych za obelżywe ;-) I nie byłoby to zwykłe bicie piany, ale pytania o to, co się dzieje z naszymi pieniędzmi, które przez tyle lat wpłacamy do tej instytucji (bo musimy), które potem przez dużo mniej lat (jeśli w ogóle) odbieramy i dużo mniejszej wysokości, niż nasze składki…
Ale wróćmy do Genewy. Zoe, jako samochód nowatorski, ma ciekawie skomponowane wnętrze z seryjnym już od najtańszej wersji tabletem Renault R-Link, który pozwala na sterowanie większością urządzeń pokładowych, a jednocześnie nadaje ekskluzywności temu kompaktowemu samochodowi. Tego typu rozwiązania nie są oferowane w tym segmencie przez innych producentów. Design całego wnętrza utrzymany jest w nowoczesnym stylu, choć z pewnością nie spodoba się miłośnikom nadreńskiej czerni ;-) Tych jednak w Genewie nie było tak znowu dużo, przynajmniej nie na interesujących mnie stoiskach, bo Zoe podziwiane były przez bardzo wielu zwiedzających.
Zoe trafi do pierwszych klientów jesienią, ale myślę, że będą oni zadowoleni ze swojego wyboru.
Za to już od 15. marca sprzedawany jest we Francji druga w pełni elektryczna nowość spod znaku Renault: Twizy. Do dwuosobowe autko posadowione na czterech kołach, to odpowiedź nie do końca dobra na oczekiwania naszego klimatu. W podstawowej wersji nie ma nawet drzwi, a gdy nawet już się pojawią, to nie są pełne. Średnio by się więc w Polsce jeździło takim autkiem po mokrych, bądź ośnieżonych drogach, na dodatek pełnych dziur i wyrw, po wjechaniu w które woda bryzga na wszystkie strony. Zimą takie auto jest zaś u nas zupełnie niepraktyczne, a kupowanie samochodu za 6.990 euro (cena podstawowego modelu we Francji) na kilka tylko miesięcy w roku, to zbytek. No ale kto bogatemu zabroni? ;-)))
Twizy jednakże w Genewie cieszyło się wielkim (bez przesady!) zainteresowaniem. Wystawiono kilka egzemplarzy, do których ciężko się było dopchać – wciąż ktoś do nich wsiadał, przymierzał się, oglądał schowki, zapinał pasy. Twizy, to naprawdę wdzięczny samochód o napędzie w 100% elektrycznym, który idealnie wpisuje się w potrzeby mieszkańców wielkich aglomeracji. W takim Paryżu na przykład, gdzie praktycznie przez cały rok ludzie korzystają z jednośladów, Twizy odnajdzie się znakomicie. Jest zadaszony, pozwala w bezpieczny sposób przemieszczać się dwóm osobom, ma poduszkę powietrzną i dzięki czterem kołom jest stabilny. Prąd jest relatywnie tani, jako źródło napędu, w dodatku jeżdżąc Twizy nie wydziela się spalin, robi się ciszej i po prostu przyjemniej.
Naturalnie nie mogło zabraknąć na stoisku Renault modelu, który już jest oferowany, a nawet zdobył tytuł Vana Roku. Chodzi oczywiście o Kangoo Z.E., w pełni elektryczne auto dostawcze (w wersji Kangoo Express Z.E.), bądź osobowo-dostawcze, z jakim mieliśmy do czynienia na genewskiej wystawie. Z zewnątrz, poza dodatkową klapką skrywającą wtyczkę d ładowania akumulatorów, oraz emblematami, Kangoo Z.E. praktycznie niczym nie różni się od tradycyjnej, spalinowej wersji. Pozostała przede wszystkim jego wielka funkcjonalność, bowiem przestrzeń ładunkowa oraz miejsca dla kierowcy i pasażerów tutaj też nie brakuje. Tego typu auto z pewnością z radością przyjęli przedsiębiorcy, którzy wykonują swoje obowiązki w miastach. Dostawcza wersja idealnie sprawdza się w różnego rodzaju działalności gospodarczej, która wymaga mobilności na niedużych dystansach. Wersja osobowa może znajdzie mniejsze zastosowanie, ale z czasem, gdy prace mające zapewnić wyższą wydajność akumulatorom zakończą się sukcesem, Renault będzie miało gotowego kombivana, który zapewni również duży zasięg.
Inna sprawa, że koncern liczy na rozwój sieci szybkiej wymiany akumulatorów. Będzie to trwało niewiele dłużej, niż dziś spędzamy na tankowanie samochodów napędzanych silnikami spalinowymi, choć niestety takie stacje trzeba będzie odwiedzać częściej. No ale można ponieść taki koszt znacząco oszczędzając na kosztach samej podróży! Schemat działania takiej stacji możecie obejrzeć na poniższym filmie. To idea, którą Renault promuje na kolejnych już targach i pewnie niedługo doczekamy się w normalnych krajach tego typu stacji. A zapotrzebowanie na nie będzie rosło wraz z zainteresowaniem samochodami elektrycznymi. Trzeba jedynie przypilnować, by inni producenci skorzystali ze standardu wypracowanego przez Francuzów, bo to zapewni pełną wymienność baterii. Sądzę jednak, że z utrzymaniem standardu nie powinno być problemu. A wraz z rozwojem technologii i wzrostem zapotrzebowania pojawią się spadki cen dzierżawy samych akumulatorów.
Renault pokazało też, po raz kolejny zresztą, Fluence Z.E. Klasyczna, spalinowa wersja sprzedaje się w naszym kraju mniej więcej tak, jak Laguna (licząc Lagunę we wszystkich trzech wersjach nadwoziowych) i trochę mnie to dziwi, bo przecież Fluence ani nie jest brzydki, ani drogi, ani ciasny. Wręcz przeciwnie – to samochód o naprawdę dobrze skalkulowanej cenie, przestronny i całkiem atrakcyjny. Jedynym problemem może być w zasadzie typ nadwozia – w Polsce od paru już lat obserwuje się w tych segmentach odwrót od sedanów na rzecz hatchbacków i kombi.
Fluence Z.E. również – jak wspomniane Kangoo – praktycznie nie różni się wizualnie od standardowej odmiany tego samochodu, choć tak naprawdę jest od niej… dłuższa. Gdyby nie to, trudno byłoby mówić o jakiejś sensownej przestrzeni bagażowej, bowiem kufer od strony kabiny pasażerskiej w dużej mierze wykorzystano właśnie na akumulatory. Bagażnik stracił więc na pojemności nawet mimo wydłużenia nadwozia, ale jeśli nie zamierzacie się zbyt często przeprowadzać, to nie powinno to stanowić problemu. Kufer Fluence’a Z.E. można obejrzeć na jednym z poniższych zdjęć.
No ale zostawmy już może samochody elektryczne, bo w Polsce wydają się one wciąż jednak bardzo odległą przyszłością, choć w rozmowach z moim znajomymi pojawia się coraz częściej stwierdzenie od nich pochodzące, że przed autami na prąd nie uciekniemy. I można sobie marudzić na mroźne zimy, na wysoki koszt dzierżawy baterii, na problemy z dostępem do publicznych punktów ładowania. Auta elektryczne za dekadę nie będą – nawet w naszym kraju – niczym dziwnym!
Ekspozycja Renault przyciągała praktycznie całą gamą samochodów oferowanych przez tę firmę. Było Nowe Twingo (już wkrótce znajdziecie na naszych łamach zapis z testu tego auta przeprowadzonego przez naszą redakcję), także w wersji R.S. Gordini, było Clio R.S. w limitowanej serii „Ange & Démon” z kubełkowymi fotelami i mocnym silnikiem, było Megane i Megane Grandtour GT, była Laguna, nie zabrakło wreszcie minivanów: Scenic’a, Grand Scenic’a i Espace’a. Segment SUV-ów reprezentował oczywiście Koleos, odświeżony jesienią ubiegłego roku. Dla miłośników kontaktu z naturą pokazano najnowsze Megane CC Floride w buraczkowym kolorze ze wspaniałą kolorystycznie kompozycją barw tapicerki.
Ale naprawdę duże zainteresowanie wzbudzało auto z początków ubiegłego wieku – Renault Type K z 1902 roku, czyli mający 110 lat samochód Paris-Vienne. Możecie obejrzeć go na kilku zdjęciach poniżej. Cudowne auto! I choć nie jestem wielkim miłośnikiem takich zabytków, to zawsze wzbudzają one we mnie specyficzne uczucia. I szacunek dla ludzi, którzy wtedy potrafili się odważyć i poprowadzić takie coś. Dla nich był to wielki szok!
Na stoisku Renault pojawił się też bolid F1 w barwach zespołu Red Bull-Renault. Druga taka maszyna stała na stoisku Pirelii – dostawcy opon dla Formuły 1, a trzeci pokazał na swoim stoisku Lotus, również korzystający z silników Renault.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze