Media huczą od informacji i spekulacji na temat podwyżki obciążeń podatkowych i nie są to letnie kaczki dziennikarskie, niestety. Już wiadomo, że szykują się zmiany w podatku VAT i to nie tylko jego wysokości, ale i w kwestii odliczeń, jakie przysługują przedsiębiorcom. Jak czytamy na łamach IBRM Samar:
Obecnie podatnicy podatku od towarów i usług mają prawo do pełnego odliczenia podatku naliczonego przy zakupie pojazdów samochodowych z tzw. „kratką” (tj. pojazdów samochodowych innych niż osobowe, powyżej dopuszczalnej ładowności powyżej 500 kg i dopuszczalnej masie całkowitej nieprzekraczającej 3,5 tony, a także paliwa do takich samochodów).
Natomiast w przypadku samochodów osobowych obowiązuje ograniczenie odliczenia do 60% kwoty podatku na fakturze, nie więcej niż 6.000 zł, a także brak odliczenia paliwa do napędu takich samochodów.
W wyniku proponowanych zmian doszłoby do zrównania sytuacji firm eksploatujących modele z „kratką” oraz zwykłe auta osobowe, ponieważ:
– bez zmian pozostałyby dotychczas stosowane limity w przypadku odliczenia podatku przy nabyciu samochodów osobowych: 60% kwoty na fakturze, nie więcej jednak niż 6.000 zł.
– analogiczne limity (po wprowadzeniu opisywanych zmian) byłyby stosowane do samochodów z „kratką”.
Wynika z tego jasno, że wzrosną obciążenia podatkowe wskutek zmniejszenia odliczeń VAT-u przy zakupie aut przez podmioty prowadzące działalność gospodarczą.
Skoro planuje się „przejściowy” wzrost VAT, to znajdzie on swoje odbicie w podwyżkach cen paliw, którymi zasilamy nasze samochody. Jakoś trudno mi uwierzyć także w to, że nie wzrośnie akcyza na paliwa. A to oznacza co najmniej kilkuprocentowy wzrost rachunków płaconych na stacjach benzynowych. Niech to będzie łącznie 5% – przy średniej cenie litra paliwa na poziomie 4,50 zł oznacza to podwyżkę o 22,5 grosza. Innymi słowy tankowanie do pełna przeciętnego samochodu mającego 50-litrowy bak (wcale nie taki znów duży) spowoduje, że zostawimy na stacji o ponad 11 złotych więcej, niż obecnie. A przecież te 5% ceny detalicznej przy podwyżce VAT, czy niemal pewnej podwyżce akcyzy, to wcale nie taka znowu fantazja. I miejmy nadzieję, że nie będzie to jeszcze większy wzrost!
Jakoś dziwnie pewny jestem również, że policja otrzyma sugestię pilniejszego ścigania nas za prędkość (bo przecież za inne wykroczenia kary zdarzają się stosunkowo rzadko), a ściągalność mandatów wzrośnie. Obróbką zdjęć z fotoradarów też zajmie się więcej ludzi, żeby ze wszystkimi zdążyć i wydoić nas z kasy. Owszem – za niezaprzeczalnie zawinione wykroczenia, ale czy w zawsze sensownie „obserwowanych” przez fotoradary miejscach?
Rozumiem, że budżet państwa ma kłopoty. Rozumiem, że trzeba im zaradzić. Ale nie rozumiem, dlaczego to zawsze w Polsce istnieje potrzeba „reformowania”, „naprawiania”, „restrukturyzacji”. I dlaczego owocuje to rosnącym zadłużeniem zewnętrznym i wewnętrznym zarówno państwa, jak i samorządów. Polacy sprzeciwiali się socjalizmowi, zapewne nawet słusznie. Dziś wpiera się nam, że głównie z powodów ideowych, politycznych, braku wolności, ale głównym problemem były ciągłe podwyżki, a przy tym – duże braki w zaopatrzeniu. Za Gierka mieliśmy 40 miliardów dolarów długu zagranicznego i socjalizm poszedł się paść na zieloną trawkę niedługo później. Dziś to samo zadłużenie jest nominalnie czterokrotnie wyższe (nominalnie, bo wartość pieniądza jest oczywiście inna), do tego dochodzi zadłużenie wewnętrzne, też niemałe, w dodatku wyprzedaliśmy zdecydowaną większość majątku narodowego i niedługo nie będzie czym handlować, żeby łatać dziurę budżetową. A długi nam rosną z dnia na dzień… Kto za to zapłaci? My wszyscy, poprzez wzrost podatków pośrednich i prawdopodobnie również bezpośrednich.
Ja rozumiem, że trzeba spłacać długi. Gdy zaciągam kredyt, to co miesiąc płacę raty i do nich dostosowuję swój budżet. Nierzadko muszę z czegoś zrezygnować, bo dochody mam takie, jakie mam i zwyczajnie nie stać mnie na wszystko, co mi się zamani. Sumiennie płacę wszelkie daniny na rzecz państwa, podatki od nieruchomości chociażby, nie uchylam się od płacenia podatku od dochodów osobistych, a bojąc się niewłaściwej interpretacji przepisów parokrotnie zrezygnowałem z próby odliczenia kosztów remontu. Dużo bym pewnie nie odzyskał, a spokój bez tego odliczenia jest bezcenny. Ale – do jasnej cholery – może wypadałoby się przyjrzeć tym, którzy podatków nie płacą, albo płacą je żenująco niskie?
Skoro opodatkowane są renty, emerytury, czy zasiłki dla bezrobotnych, to dlaczego są grupy zawodowe i społeczne, które podatków nie płacą, albo ponoszą zaskakująco niskie obciążenia podatkowe? Ba – to my wszyscy via budżet dopłacamy do nich w ten, czy w inny sposób. Nie zamieniłbym się na robotę z przeciętnym rolnikiem, ale i przeciętny rolnik nie chciałby pewnie płacić takiego ZUS-u, jaki ja płacę. Zresztą może akurat rolnikom opłaciłoby się płacić podatki mając możliwość odliczania kosztów produkcji rolnej? Są przecież takie możliwości już dziś. Zresztą z rolników pewnie specjalnie dużo nie dałoby się „wydoić”. Jest inna grupa zawodowa, która podatki płaci – nazwijmy to „umowne” – a stanowi wcale liczną grupę klientów choćby salonów samochodowych. Na mocy pewnej umowy międzynarodowej z pewnym malutkim państewkiem reprezentanci owej grupy zawodowej mają w naszym kraju życie luksusowe wręcz – bo podatki płacą mizerne, tych od nieruchomości chyba nawet wcale, a jak sobie zapragną nieruchomości kolejnych, to zwykle budżet państwa im je przekazuje za symboliczną złotówkę. I choć owa grupa zawodowa może nie jest specjalnie liczna, to dlaczego niby ma nie płacić podatków takich, jak my? Wszak reprezentanci tego zawodu przychody za swe usługi mają spore, więc jest z kogo ściągać. Skoro można z bezrobotnych…
Poza tym pomyślmy, ale tak naprawdę, o racjonalizacji wydatków. Na przykład o ZUS-ie, o służbie zdrowia, o armii i o politykach. Tylko naprawdę „tak naprawdę”. Każmy im wszystkim realnie liczyć koszty – w końcu wydają publiczne pieniądze! Bo to, co się w tych instytucjach dziać potrafi, to jest po prostu szok!
Nasze państwo zapewnia nam coraz mniej, każąc sobie za to płacić coraz więcej. Zupełnie mi się to nie podoba, zwłaszcza, gdy z mediów dociera mnóstwo sygnałów o jakichś bzdurnych pomysłach naszych władz, których realizacja pochłania coraz większe sumy wyciągane z naszych kieszeni. A kierowcy zapłacą za to wszystko niejako podwójnie, bo – jak za starych, słusznie minionych czasów – posiadanie samochodu, to luksus i przejaw kułactwa. Trzeba więc owych posiadaczy ukarać, a najlepiej karze się poprzez sięgnięcie do kieszeni…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze