O tym mało kto mówi, ale w świecie motoryzacji występuje ciekawe zjawisko. Oficjalnie elektromobilność się chwali i promuje, ale wystarczy jedna nieoficjalna rozmowa by zrozumieć, że większość ludzi z tego sektora elektryków przynajmniej na razie nie chce, bo to duże koszty, kłopoty a biznesu na tym nie ma.
Motoryzacja w Polsce zawsze miała trudniej. Niska siła nabywcza społeczeństwa powoduje, że zdecydowaną większość rynku stanowią auta używane. Citroën, Dacia, Peugeot czy Renault są tu chętnie kupowane, bo zwykle można kupić te auta z lepszym wyposażeniem i z niższymi przebiegami niż konkurencja w nieco lepszej cenie. Wysokie koszty zakupu nowych samochodów poowodują z kolei, że w zakupach przodują firmy a nie klienci indywidualni. Przedsiębiorstwo odlicza sobie koszt zakupu od podatków, więc nieco inaczej liczy koszty. Kowalski tak zrobić nie może – dla niego liczy się cena brutto.
Przed II Wojną Światową samochód w Polsce był niewyobrażalnym luksusem. I powoli do tego stanu rzeczy niestety wracamy.
No i tutaj dochodzimy do ciekawego zjawiska. Oficjalnie nikt nie będzie elektryków krytykował, ale nieoficjalne rozmowy to już zupełnie coś innego. Mało kto z oficjeli widzi w perspektywie 3-5 lat elektryki jako sensowną część rynku w naszym kraju. Ten rodzaj napędu jest po prostu zbyt kosztowny i to główny powód braku sprzedaży. Pod nazwiskiem nikt krytykować elektryków nie chce, ale wystarczy chwila luźnej rozmowy off the record aby padło dużo cierpkich słów, chociaż stonowanych. Gwoli sprawiedliwości trzeba oddać, że są też entuzjaści, chociaż ich zapał tonuje właśnie siła nabywcza i realne możliwości aut na prąd.
„Mam swoje poglądy ale się z nimi nie zgadzam”
U dealerów entuzjastów spotkać trudno. Mają swoje cele sprzedażowe i robią wszystko, aby drogich elektryków pozbywać się jak najszybciej i brać ich jak najmniej. Co nie znaczy, że nie ma chętnych – pojawiają się, kupują, tyle że są to pojedyncze przypadki. Największe zainteresowanie wykazują firmy, które – niekiedy decyzją z zagranicznej centrali a niekiedy poprzez analizę ekonomiczną, mając jakieś zaplecze wytwórcze w postaci paneli PV czy wiatraków, decydują się na taki eksperyment, licząc na to, że całkowite koszty użytkowania elektryków wyjdą niżej niż klasycznych aut spalinowych.
„Co mam zrobić z elektrykiem za 300 tysięcy? Za tyle nikt go nie chce kupić a a mi każą go brać od importera.” – mówi jeden z dealerów
Główną przyczyną wszystkich tego typu postaw nie jest bynajmniej niechęć do samych rozwiązań. Wręcz przeciwnie, większość osób docenia ciszę, płynność, świetne przyspieszenie elektryków. Główną przeszkodą w rozwoju elektromobilności jest cały czas kwestia ekonomiczna. Cena jest zaporowa jak na nasze zarobki – przynajmniej na razie. Dopiero na dalszych miejscach są pewne cechy elektryków, które niekiedy wyolbrzymiane do postaci gigantycznych wad, są po prostu uzasadnieniem dla niekupowania ich. Problem w tym, że zarobki to pochodna siły nabywczej. A ta jest niska! Za niska.
Rynek zmierza w dziwną stronę. Z jednej strony mamy potężne rozwarstwienie w zakupach, które każe ludziom kupować coraz więcej aut premium i coraz więcej aut budżetowych, z drugiej zaś groźbę zakazu sprzedaży samochodów spalinowych i pewnego rodzaju modę na czysty napęd. I dzisiaj nie znajdzie się nikt odważny, który by powiedział z pełnym przekonaniem co będzie działo się w przyszłości.
Europa Zachodnia jest znacznie bogatsza niż Polska, a i tam pojawia się wiele głosów krytycznych. Bo siłowe promowanie elektryków zagraża miejscom pracy i całym gałęziom przemysłu.
Jedynym pewnikiem jest zmiana. Ale dokąd nas zaprowadzi? Czy na Kubę, jak wieszczą niektórzy pesymiści czy może do lepszej, czystszej przyszłości?
Najnowsze komentarze