Mało estetyczna konstrukcja, smętnie zwieszone kable, przeszkadzające w przejściu. To nie film grozy ale rzeczywistość w jednej z angielskich miejscowości. Takie rozwiązanie wymyślono aby rozwiązać problem przydomowego ładowania.
Elektromobilność napotyka coraz to nowe przeszkody do rozwiązania. Jedną z nich jest kwestia ładowania auta na ulicy. Żeby nie trwało to kilkunastu godzin potrzebne jest odpowiednie urządzenie, przyłącze elektryczne sporej mocy i te ostatnie centymetry a raczej metry od domu do auta. Można to robić na różne sposoby, byle niedrogo. Efekt? Nie zawsze wygląda to tak, jakby się chciało.
Gdy wyobrazimy sobie, że na ulicy stoją same elektryki i powielimy w myślach powyższą konstrukcję, to zyskamy plątaninę przewodów i… przerwy w dostawie prądu. Dopiero duże lokalne magazyny energii albo odpowiednia modernizacja infrastruktury, zwłaszcza podstacji, stacji energetycznych i ostatniej mili, rozwiąże te problemy. Dzisiaj jest to nierealne. Gdzieś w rozwoju elektromobilności popełniliśmy błąd. Za szybko, zbyt zachłannie chcieliśmy przejść od benzyny, diesla i LPG do aut na prąd.
Główna bariera rozwoju, oprócz tej nieszczęsnej infrastruktury, to przede wszystkim cena elektryka. Jest drogo a ceny poniżej 100.000 zł raczej nie mamy co się spodziewać. Dzisiaj producenci proponują co prawda spore rabaty (Renault Mégane Electric można kupić w Polsce z ciekawymi zniżkami – zapytajcie dealerów), ale są to auta dla osób lepiej zarabiających. Budżetowo jedną z najtańszą w eksploatacji i zakupie opcji pozostaje Dacia z LPG. A elektryki? Niezbyt.
Chyba nie chcemy, żeby na ulicach pojawiły konstrukcje takie jak w Anglii – zamiast upiększać naszą rzeczywistość wprowadzą do niej element z niezbyt pięknych wizji przyszłości. Dokąd więc zmierzamy?
Najnowsze komentarze