Pierwszy tydzień kwietnia spędziłem właśnie w Rzymie. Metropolia nad Tybrem przywitała czarnoskórymi handlarzami „oryginalnych” torebek Prady oraz plakatową wojną, z racji tego, że za niedługo odbędą się tam wybory prezydenckie. Byłem pewny, że w tym mieście oprócz Koloseum, Placu Św. Piotra i innych zabytków spotkam niezliczoną ilość Fiatów. Tak tez i było. Ale czy można tam spotkać samochody z graniczącej z Włochami Francji? Można!
Niestety, jest ich mało, ale jak już je spotkałem, nie były to typowe Clio czy C3, których pełno nawet na naszych ulicach. W Rzymie najwięcej jeździ Axiamów i Ligierów, czyli autek wielkości Smarta, z tą różnicą, że nie potrzeba na nie prawa jazdy. Przyznam, że najbardziej spodobał mi się Ligier X100. To autko, pomimo tego, że jest mniejsze od ukochanej przez Włochów starej 500-tki, wygląda bardzo dojrzale i tylko dźwięk małego dieselka zdradza, że jest to typowy microcar. Jednak czy w Polsce odniósłby sukces? Ligier próbował już wejść na nasz rynek z modelem Nova, co okazało się kompletną klapą. Dziw mnie bierze, że w Polsce na takie samochodziki wymagane jest prawo jazdy kategorii B1.
Wiadomo, że w roli taksówki w Rzymie sprawdzi się Fiat Multipla, ale zaskoczyło mnie, jak dużo właśnie jako „taryfy” jeździ Citroënów, Renault i Peugeotów. Jak widać, legendarny francuski komfort przyciąga, jest często decydującym kryterium przy kupowaniu taksówek.
Gdy wychodziłem z lotniska Ciampino zaraz po przylocie, obok jednej Multipli stały aż 4 Citroëny C4 Picasso. To właśnie Piccaso i Scenic były najczęściej spotykanymi przeze mnie taksówkami, zaraz po wszechobecnych Fiatach. Jako ciekawostkę dodam, że taksówki nie są, tak jak kiedyś żółte, lecz białe.
Nieraz się słyszy po drobnej kolizji, że samochód jest rzeczą nabytą. Clio, któremu zrobiłem zdjęcie podczas wycieczki do Panteonu, jest tego doskonałym przykładem. A takich samochodów we Włoszech jest dużo, dużo więcej. Włosi raczej nie słyną z dbałości o auta, tu dosłownie widać, że samochód ma przede wszystkim jeździć.
A co z klasykami? Jest ich pełno. Najwięcej oczywiście 500-tek, jednak sporo jeździło także Citroënów 2CV.
Do dziś nie mogę zapomnieć sylwetki czarno-bordowej wersji Charleston. Udało mi się także spotkać Dyane, a pierwsze co pomyślałem o tym samochodzie, że dostosowanie 2CV-ki do kanciastych trendów lat 70 nie wyszło temu autu na zdrowie.
Widziałem także wóz, który do dziś budzi grozę – Traction Avant. Muszę przyznać, że ten samochód robi wrażenie.
Natomiast jeśli chodzi o jednoślady, to skuterów Peugeota prawie wcale nie widać. Widziałem dwa egzemplarze V-Clica oraz Benelli Adivę, którą na wortalu francuskie.pl powinienem nazwać raczej Renault Fulltime.
I to koniec relacji z tych siedmiu dni z miasta, w którym zgubienie się jest najlepszą formą zwiedzania ;-)))
Mikołaj Cwynar
Najnowsze komentarze