Wtedy przed laty, gdy mój kumpel rozpędził swoją renówkę też był maj. Na dodatek maj burzowy lub, jak kto woli burzliwy. I tak w czasie wiosennej ulewy na jednej z głównych stołecznych arterii, czyli Alei Jana Pawła II-go przy rondzie ONZ kumpel przez gigantyczną kałużę przejechał, jak szatan. Dla niego autko było nowe, ale tak w ogóle nie było świeżo z salonu, bo sprowadził je sobie używane zza granicy. Finał rozpędzenia był taki, że stanęliśmy renówką w samym środku kałuży i dalej ani rusz. Ponieważ jechaliśmy na imprezę do innego kumpla, więc oboje byliśmy elegancko ubrani, choć przyznam nieskromnie, że ja bardziej. A bo to i pantofelki, a bo to i pończoszki, a bo to i sukienusia na mnie prezentowała się całkiem elegancko, że o torebuni nieśmiało napomknę. Dlaczego jechaliśmy tylko we dwójkę? Tego dziś nie pamiętam! Gdy stanęliśmy na środku kałuży i dalej ani rusz, kumpel spojrzał na mnie i powiedział udając greka:
– Nie wiem, co się stało.
– No jak to nie wiesz co? Silnik zalany! – odpowiedziałam, bo dla mnie – posiadaczki malucha – było to jasne, jak słońce.
– Ale jak to też on się zalał?
– Sam się nie zalał. Ty go zalałeś, bo gnałeś, zrobiłeś za duże fale i górą, czyli maską się wlało.
Kumpel rzecz jasna nie wierzył. Jak go przekonać? Trzeba by wysiąść i stanąć w samym środku kałuży, by otworzyć maskę. Na to on nie miał ochoty, a ja tym bardziej. Najgorsze było jednak to, że staliśmy pośrodku tej kałuży i wszystkie auta jadące za nami po prostu trąbiły, a deszcz lał. Po pięciu minutach bezskutecznych prób zapalenia silnika i usłyszanej od policji uwagi, że mamy wystawić trójkąt ostrzegawczy lub zepchnąc auto kumpel się poddał. Stwierdził, że woli auto zepchnąć na bok i spojrzał przy tym na mnie. Spytałam go więc, czy liczy na to, że ja w skórzanych pantofelkach na szpilce i w eleganckich pończochach wejdę w kałużę i przemaczając nogi będę pchała JEGO auto w ulewny deszcz? Auto, któremu zalał silnik, bo się SAM debilnie przede mną, i to diabli wiedzą po co, popisywał? Kumpel milczał, a szczęka chodziła mu w tę i z powrotem, jakby był bokserem przed walką lub marzącym o kości buldogiem francuskim. Zaproponowałam, by sam wysiadł i pchał samochód, a ja nim pokieruję. O nie! Na to on się nie zgadzał, bo przecież mu rozbiję! Dodałam, że oczywiście zrobię to, bo renówką piątką napędzaną siłą jego mięśni na pewno rozpędzę się do 150 kilometrów na godzinę i przywalę z całej siły w mur Hali Mirowskiej. Kumpel udal głuchego i próbował przez okno (sic!) zaczepiać jakichś ludzi, by oni pchnęli mu samochód. Bezskutecznie. Jeden pan, ktory nawet miał na nogach kalosze, powiedział, że auta z dwiema osobami pchać nie będzie. Ja zgadzałam się wysiąść, ale ze względu na strój domagałam się przeniesienia na chodnik na rękach. Kumpel powiedział, że nie ma głowy do noszenia mojej starej dupy, co trochę mnie ubawiło, ale i rozjuszyło. „Stara dupa? Ja ci dam stara dupę!” – pomyślałam i… postanowiłam nauczyć go moresu, czyli wezwać sobie taksówkę i zostawić na pastwę losu. Jak po tylu latach znajomości mnie tak traktuje, to ja się przejmowac nim nie będę. Oczywiście pozostawał problem, jak przejść do taksówki nie zamaczając nóg. Dość szybko zdecydowałam się po prostu zdjąć pończochy i pantofle. Do taksówki jakoś przebiegnę. Jednak pchać auta na bosaka nie będę, bo się po prostu rozchoruję, a poza tym… dlaczego ja mam pchać auto z ciężkim facetem za kierownicą, a nie odwrotnie? Hę? Kumpel był jednak nieprzejednany. Autem on będzie kierował, bo to jego samochód.
– Nawet żonie nie daję go prowadzić! – powiedział z dumą.
– Łaski bez – stwierdziłam i zaczęłam zdejmować buty wykręcając przy tym numer korporacji taksówkowej. Kumpel najpierw się ucieszył, bo myślał, że będę pchać samochód, ale zorientowawszy się, że rozbieram się, by przesiąść do taksówki i samej jechać na imprezę, zostawiając go tym samym z problemem auta w kałuży, poszedł po rozum do głowy i puścił mnie za kierownicę. Sam w zawiniętych spodniach i boso zepchnął samochód na pobocze. Zanim auto ponownie zapaliło siedzieliśmy w nim dobre pół godziny. Oczywiście w milczeniu. Bo kumpel był obrażony, że przemoczył sobie nogi. Ale naprawdę ja nie kazałam mu pędzić przez kałuże! A on zachowywał się tak, jakbym to ja przed wjazdem w kałużę powiedziała:
– Po prostu go zalej!
P.S. Pamiętam, że kiedy dojechalismy na miejsce jego żona powiedziała mi, że gdyby była w aucie zamiast mnie, to ona musiałaby pchać.
Najnowsze komentarze