No bo to przecież auto nietypowe, ciekawe, zwracające uwagę, budzące zazdrość a niekiedy i uśmiech. Życie z takim samochodem to pasmo przygód, które z czasem zmieniają się w anegdoty wysłuchiwane z niedowierzaniem przez znajomych i przyjaciół.
Zmienić olej
Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu. Nie za siedmioma górami, ale lasów to pewnie będzie więcej niż siedem. Świeżo upieczony posiadacz Cytrynki pojechał do pewnego znanego serwisu samochodowego. Problem do rozwiązania standardowy, czyli zmiana świec i oleju.
– Dzień dobry, chciałem zmienić olej i świece.
– Bardzo proszę. Jaki samochód ?
– Citroen XM
– Żaden problem To będzie xxx złotych. Proszę o kluczyki
Takoż kluczyki trafiły do rąk osoby przyjmującej a kierowca usiadł sobie wygodnie i czekał co będzie się działo. Gazeta, kawa, krótko mówiąc pełna kultura. Samochód wjechał na halę a przez szybę można było obserwować działania mechanika.
Po pięciu minutach właściciel Cytrynki podniósł głowę i z dużym zainteresowaniem zaczął przyglądać się mechanikowi. Ten, wyraźnie zaintrygowany nietypowym samochodem, kręcił się nieporadnie po wnętrzu. Zaglądał pod kierownicę, potem pod fotel aż w końcu zniechęcony wysiadł i poprosił swojego kolegę. Wsiedli we dwójkę. Trwało to blisko 10 minut, więc rzeczony kierowca odłożył gazetę i wszedł na halę.
– Czy mogę panom w czymś pomóc?
– Eeeee… eeeee – wyjąkał jeden z mechaników – gdzie tu się otwiera maskę silnika?
– Zaraz panom pokaże – odpowiedział uprzejmie kierowca i zademonstrował zdumionym „specjalistom” tajemniczą wajchę z lewej strony siedzenia kierowcy.
– Eeeee… eeee… dziękujemy – powiedział ten sam mechanik.
Dalej operacja przebiegała bez większych zakłóceń a znany i doświadczony serwis zyskał kolejne niepowtarzalne doświadczenie.
Szef ma zawszę rację
– A jaki masz samochód? Zapytał mnie kiedyś mój szef .
– Citroena XM
– Citroena? – niedowierzanie i szok w głosie zdradzały wielbiciela mitów – To chyba częściej jesteś w warsztacie niż nim jeździsz? Powiedział i z radością uśmiechnął się do swoich myśli. Zapewne cieszył się, że jest lepszy. Wkrótce miał się przekonać jak bardzo.
Trzeba wam bowiem wiedzieć, że ówczesny szef mój miał piękny i nowy samochód marki X. Bardzo zacny samochód, tylko niezbyt komfortowy.
Minęło trochę czasu. Bywało, że szef, człek z natury towarzyski i bardzo rozrywkowy, urządzał długie dysputy samochodowe kilku ludziom w firmie, co wpływało dobrze na rozluźnienie atmosfery a przy okazji pozwalało mu się chwalić swoim samochodem.
Traf chciał, że którego dnia trzeba było nam jechać po południu gdzieś do klienta. Jako że pora to raczej późna a potem wypada do domu się udać, postanowiliśmy, że każdy pojedzie swoim samochodem. I tak, we trzy auta – bo dołączył do nas jeszcze szef zespołu IT – ruszyliśmy na spotkanie.
I teraz, dla unaocznienia co się zdarzyło, muszę dodać coś o pogodzie. Bo pogoda tego dnia była istotnie podła, wstrętna i mokrawa. Lało od rana z niewielkimi przerwami a tuż przed naszym wyjazdem przeszło oberwanie chmury. Tak się zdarzyło, że na jednej z ulic, którymi jechaliśmy, powstała gigantyczna kałuża. Nie było odważnego, który próbowałby przejechać więc korek zrobił się momentalnie.
Zadzwoniła komórka. Szef.
– Daj znać klientowi, że się spóźnimy – rzucił – pewnie tu postoimy z pół godziny albo lepiej.
– Zobaczymy – odpowiedziałem, bo w mojej głowie zaświtał pewien plan – ale oczywiście zadzwonię.
Spojrzałem w dół na dźwignię regulacji wysokości nadwozia. Czemu nie. Przesunąłem ją na pozycję serwisową. Samochód błyskawicznie uniósł się kilkanaście centymetrów. W lusterku widziałem rozszerzone ze zdumienia oczy szefa. Wyjechałem z kolejki oczekujących i ruszyłem prosto w wielką wodę. Po 15 sekundach byłem już na drugim brzegu, jeśli można tak powiedzieć na końcu dużej kałuży. Opuściłem samochód do normalnej pozycji i pojechałem dalej. Szef dojechał 45 minut później. Nie skomentował wydarzenia, ale widziałem, że coś go gryzie. Po spotkaniu porozmawialiśmy trochę o hydrozawieszeniu.
Nigdy więcej nie słyszałem żadnych uwag pod adresem swojego samochodu.
Niezwykłe zakupy Citroena?
Pewnego pięknego dnia postanowiłem coś w swoim samochodzie udoskonalić. Pojechałem do sklepu, kupiłem co trzeba i gdzieś na osiedlowym parkingu grzebałem co nieco w kabelkach. Jest to jedna z moich ulubionych czynności, więc oddawałem się jej z pasją i zaangażowaniem, mało zwracając uwagę na otoczenie zewnętrzne.
Nagle, będąc w dość niewygodnej pozycji pod kierownicą, usłyszałem chrząknięcie. Jakoś udało mi się wyjść i zobaczyłem dwóch facetów z dość podejrzanymi minami.
– Dzień dobry, bo ja tego, gdzie można kupić takie auto? (wyobraźnia zaczęła pracować a w mej głowie pojawiła się szalona myśl – złodzieje??)
– Dzień dobry, no chyba najlepiej poszukać w ogłoszeniu – odpowiedziałem, będąc jeszcze w lekkim szoku.
– Bo właśnie bardzo mi się spodobał taki samochód i chciałem porozmawiać z kimś, kto go ma.
Od słowa do słowa, okazało się, że sympatyczny pan X rzeczywiście nieco zachorował na Citroena XM. Nie miał w otoczeniu nikogo, kto by posiadał takie auto. A widząc na ulicy podszedł i zapytał. No to porozmawialiśmy chyba z godzinę, podziękował i poszedł gdzieś w dal. Po dwóch czy trzech tygodniach zadzwonił do mnie i z radością obwieścił, że samochód już kupił, samodzielnie, gdzieś na Śląsku.
I nawet nieźle wybrał. Co się dzieje z nim dzisiaj – nie mam pojęcia.
Lekcja leżącego policjanta
Od razu na wstępie muszę wyjaśnić – nie jeżdżę szybko, nie ścigam się. Wolę jazdę spokojną, przyjemną, relaksującą. I pewnie też dlatego mam samochód, który jest komfortowy i dostojny, po prostu limuzyna. Ale traf chciał, że którego dnia ktoś bardzo nerwowy w swoim niemieckim wynalazku sprowokował mnie do pewnego eksperymentu.
Jechałem dość szybko jedną z ulic miasta, gdy na ogonie usiadł mi gość w niemieckim pojeździe. Nawet całkiem dobrej klasy. Trąbił, błyskał, itp. itd. Wyraźnie chciał spróbować jak szybko można pojechać.
– No dobra – pomyślałem – spróbujmy
Spod czerwonych świateł ruszyliśmy w stronę pewnej niedużej uliczki. Na szczęście o tak późnej porze była spokojna. Udało mi się go wyprzedzić i spokojnie zwolniłem do rozsądnej prędkości i przytrzymałem gościa za sobą. A potem dość niespodziewanie przyspieszyłem. I wtedy Citroen zaprezentował jedną ze swoich niezaprzeczalnych zalet.
Na trasie naszego pseudo wyścigu znajdowało się kilku leżących policjantów. Jeden po drugim. Takiego policjanta normalnym samochodem można przejechać z prędkością 30 – 40 km/h w zależności do jego konstrukcji.
Człowiek za mną wyraźnie chciał nauczki i nie wiedział czy zapomniał, że na tej drodze tacy policjanci są. 60… 70… 80… starczy. XM dostojnie przepłynął nad policjantem.
Hydrozawieszenie idealnie zamortyzowało przejazd. I na tym wyścig się skończył. W lusterku widziałem tylko jak audi wpadło na policjanta, wyskoczyło do góry, a potem gwałtownie zatrzymało a kierowca wysiada i biegnie patrzeć co się stało.
Koniec wyścigu.
Dres, BMW i czerwone światło
Jest w moim mieście takie skrzyżowanie, na którym się długo czeka na zmianę świateł. Nie lubią go kierowcy, nie lubią piesi. Każdy musi czekać na swoją kolej, a jak już przyjdzie odpowiedni czas, to zdąży przejechać kilka samochodów. Musiał to wymyślić jakiś lepszy specjalista od ruchu drogowego. Pewnie na kacu.
Dzień zapowiadał się pięknie a i korek też był niczego sobie. Stoję w tymże korku i czekam aż w końcu nadejdzie upragniona chwila. Radio nadaje jakąś spokojną muzykę. Z nudów zacząłem się bawić zawieszeniem Citroena.
Raz do góry, raz na dół. Raz do góry raz na dół, XM majestatycznie się unosił i opadał, wprawiając nieświadomych kierowców w większe lub mniejsze zdumienie.
Obok w czarnej BMW siedziało dwóch dresopodobnych ludzi. Umca, umca, umca, słychać było nawet w tak dobrze wyciszonym samochodzie jak mój. Bum, bum, bum, rytm przebijał się przez miejski hałas i docierał do moich uszu. Od czasu do czasu gazowali silnikiem.
Widziałem jak z wyraźnym zainteresowaniem wpatrywali się w ruchy XMa. Podobało im się, bo ich samochód tego nie mógł zrobić.
I wtedy nastąpiła rzecz nieoczekiwana. BMW ruszyło gwałtownie i uderzyło w stojącą przed nim ciężarówkę. Kierowca trzymał samochód na biegu i tak się zapatrzył na podnoszący się samochód, że puścił sprzęgło. Co się działo dalej, nie wiem. Zmieniło się światło i mogłem ruszyć.
Zakaz fotografowania
Jechałem wolno przez centrum miasta, szukając miejsca do zaparkowania. Nagle mój wzrok przykuł piękny XM stojący wśród wielu innych aut. Typ II, zadbany. Już z daleka widać było, że to coś ciekawego. Po kilkudziesięciu metrach udało mi się znaleźć miejsce do parkowania i błyskawicznie wróciłem, już na własnych nogach, do miejsca gdzie stał tamten samochód. Wyciągnąłem aparat i zacząłem robić zdjęcia. Auto warte było grzechu – silnik V6, automatyczna skrzynia biegów, piękna tapicerka, szyberdach, klimatronik – miał prawie wszystko.
– Dlaczego pan robi zdjęcia mojemu samochodowi ? – usłyszałem z tyłu niezbyt przyjazny głos.
Odwróciłem się. Za mną stał starszy człowiek, lat niecałych może sześćdziesiąt. Mina sroga.
– Podoba mi się, bardzo ciekawa wersja – odpowiedziałem – sam mam XMa.
I pokazałem ręką miejsce gdzie stało moje auto.
Od słowa do słowa dowiedziałem się historii. Starszy pan był właścicielem pewnej firmy. Lubił samochody i posiadał ich kilka, różnych marek. Tego sprowadził ze Szwajcarii, co tłumaczyło bardzo bogate wyposażenie i stan samochodu. Auto tak bardzo mu się spodobało, że kupił je bez zastanowienia. Przyznał też – całkowicie szczerze – że komfort XMa przewyższa wszystko czym jeździł do tej pory. Pożegnaliśmy się już w zupełnie innej atmosferze.
Zepsute zawieszenie Opla
Traf chciał, że kolega z pracy miał do odbioru swój samochód z naprawy. Zaufany warsztat, w którym zostawił samochód, znajdował się blisko 100 kilometrów od jego miejsca zamieszkania. Zapytał więc, czy przy okazji mojego wyjazdu w to miejsce, mógłby się zabrać ze mną.
– Oczywiście – odpowiedziałem – przynajmniej będę miał jakieś towarzystwo w trasie
Pojechaliśmy. 100 kilometrów minęło szybko i wkrótce dojechaliśmy na miejsce. Po drodze rozmawialiśmy głównie o sprawach zawodowych. Kolega napomknął coś o dobrej drodze.
– Musieli trochę naprawić te dziury – wspomniał.
U mechanika stał gotowy Opel. Warto w tym miejscu nadmienić, że była to Omega, wyposażona w pneumatyczne zawieszenie z tyłu samochodu. Między innymi to zawieszenie było naprawiane. Kolega wsiadł i pojechał na jazdę próbną.
Po 10 minutach wrócił, wysiadł lekko podenerwowany i z pretensjami zwrócił się do właściciela zakładu:
– Co pan zrobił! To zawieszenie jest strasznie sztywne. Coś zepsuliście!
Zaczęliśmy się śmiać. 100 kilometrów w samochodzie z zawieszeniem hydropneumatycznym sprawiło, że wszystkie drogi zaczęły mu się wydawać bardzo równe. Przesiadka do twardej w porównaniu z hydrozawieszeniem Omegi była szokiem.
Jakiś czas po tym zdarzeniu kolega zaczął się przymierzać do zakupu innego samochodu – tym razem nowego. Bardzo poważnie rozważał C5.
Jędrzej Chmielewski
Diagności, a Citroën
Moja Cytrynka nie jest już pierwszej młodości, więc muszę jeździć na przeglądy rejestracyjne co roku. Oczywiście utrzymana jest w naprawdę niezłym stanie technicznym, więc obaw nigdy żadnych nie mam, za to zwykle szykuję się na fajną zabawę. Dlaczego?
Otóż na niemal każdym badaniu dowiaduję się, iż nie mam hamulca ręcznego. Diagności po prostu szukają go tam, gdzie go nie ma – na tylnych kołach. Niektórzy wręcz usiłują mi wpierać, że ręczny mam, ale słabiutki.
Po poinstruowaniu diagnosty, iż ręczny w tego typu samochodach jest na przód… Nie – nie robią tego, co myślicie! Nie cofają, by sprawdzić, czy jest. Oni wierzą na słowo!
Drugi stały numer, to kontrola ustawienia świateł. Mamy niewątpliwie oszczędnych, proekologicznych diagnostów, bo praktycznie każdy wyłącza silnik. A wiadomo, że w samochodzie z hydrozawieszką nie da się świateł sprawdzić, a tym bardziej wyregulować, gdy silnik nie pracuje. Zwykle stawiają wielkie oczy, ale się słuchają i odpalają silnik.
Wymiana opon
Kolejne ciekawe wydarzenie miałem podczas wymiany opon w dużym zakładzie wulkanizacyjnym. Człowiek, który się zabrał do mojego autka o mało nie porozbijał swojej facjaty o mój tylny błotnik, gdy z dużą siłą naparł na klucz do odkręcania kół, a koło nie stawiło mu oporu. Z wyrzutem popatrzył na mnie i powiedział:
– Przecież wyraźnie słyszałem, że zaciągał pan ręczny. Mogłem się zabić, bo panu ten ręczny nie działa!
Jakież było jego zdziwienie, gdy zaproponowałem mu zakręcenie przednim kołem…
Krzysztof Gregorczyk
A jakie są Twoje przypadki ?
Jeśli zdarzyło Ci się coś ciekawego, niezwykłego, coś co miało związek z Twoim samochodem – napisz do nas!.
Najnowsze komentarze