W pierwszej części zapomniałem napisać o pewnej dość istotnej kwestii – autostrady w Serbii też są płatne. Serbowie jednak również akceptują bezproblemową nie tylko swoją walutę, ale i euro – wręcz wiele cen podanych jest w obu tych jednostkach płatniczych i nie robią problemu z akceptacją bilonu. Starają się też wydawać w takiej walucie, w jakiej im się płaci. Łączny koszt pokonania autostrady z północy na południe Serbii, to niespełna 15 euro, więc nie jest drogo.
A teraz parę słów o Albanii. Zatrzymaliśmy się na kilkudniowy wypoczynek w Durrës, drugim co do wielkości mieście tego kraju. Liczy sobie około 175 tysięcy mieszkańców i jest bardzo starym miastem – założono je, pod nazwą Epidamnos, w 625 roku przed naszą erą, co sprawia, że jest jednym z najstarszych miast Albanii. Jego historia, choć nieźle udokumentowana, kryje zapewne jeszcze niejedną tajemnicę. Wnoszę to po tym, że starożytny amfiteatr odkryto przed niespełna pół wiekiem, w 1966 roku, a odkrycia owego dokonano przypadkiem, podczas kopania studni. Żeby było ciekawiej jest to jednocześnie największy starożytny amfiteatr na Bałkanach – ma około 120 metrów średnicy i 20 metrów wysokości, co pozwalało zgromadzić na jego trybunach nawet 15.000 widzów! Zresztą po latach, gdy amfiteatr przejęli we władanie chrześcijanie, arenę wykorzystywaną wcześniej do widowiskowych walk gladiatorów zamieniono na cmentarz.
Zaledwie cztery lata wcześniej, w 1962 roku, dokonano innego odkrycia – natrafiono na termy rzymskie z II wieku naszej ery. Forum rzymskie datowane jest na V wiek, a mury obronne na przełom V i VI wieku. Warto też obejrzeć wieżę wenecką, przy której mury obronne zachowały się najlepiej. Niedostępny do zwiedzania jest natomiast położony na wzgórzu pałac Zoga I – byłego albańskiego króla (pełnił tę funkcję w latach 1928-1939, wcześniej przez półtora roku był prezydentem). Co ciekawe podczas koronacji elekt przysięgał na Biblię i Koran. Dostępu do pałacu broni zapora z drutu kolczastego, ale na zboczach wypasane są owce i kozy, acz w niewielkich stadkach.
W Durrës warto też obejrzeć Wielki Meczet oraz katedrę św. Pawła i św. Astiusa (prawosławną). Nie zaszkodzi też zajrzeć do muzeum archeologicznego zlokalizowanego niedaleko wieży weneckiej, w pobliżu portu.
Szkoda byłoby też nie skorzystać z plażowania w Durrës. Wprawdzie większość plaż jest prywatnych, z leżakami i parasolami należącymi do poszczególnych hoteli, ale z pewnością znajdziecie gdzieś miejsce, żeby się rozłożyć z kocykiem i popluskać w ciepłych wodach Adriatyku. Niestety plaże nie należą do najczystszych – Albańczykom nierzadko nie chce się zanosić do kosza np. skórek z bananów, tylko rzucają je do morza, ewentualnie zostawiają na stolikach parasoli. W piasku jest też sporo petów – Albania jest krajem, w którym można palić praktycznie wszędzie. W każdej knajpce, na każdym stoliku stoi popielniczka, albo dwie, co osobom niepalącym może przeszkadzać. Druga sprawa, że obsługa dba o to, by były one zawsze doskonale czyste. Problemem jednak jest to, że Albańczycy palą na plaży i strząsają popiół bezpośrednio na piasek.
Za to Adriatyk jest świetny. Wprawdzie przy samym brzegu pływa trochę wodorostów i zauważalnie więcej śmieci, ale już parę metrów od plaży woda robi się czysta, widać w niej małe ryby, kraby i mnóstwo muszelek, nietrudno zresztą natrafić na takie, które jeszcze zawierają małże. Owoce morza, to zresztą ważny dział w kartach dań proponowanych przez bardzo liczne restauracje. Znakomite małże, wielkie krewetki, kalmary, ośmiornice, sporo ryb – smakosze tego typu rzeczy będą tu w siódmym niebie. Tym bardziej, że ceny tych przysmaków są nader atrakcyjne, sporo niższe, niż w Polsce. Szacujemy, że niektóre dania – biorąc pod uwagę wielkość porcji i np. rozmiar krewetek – wychodzą taniej o połowę, niż nad Wisłą. I to uwzględniając ceny typowo kurortowe tutaj i standardowe u nas.
Mam zresztą wrażenie, że Durrës za kilka lat będzie bardzo ważnym i drogim kurortem adriatyckim. Może nie osiągnie cen niektórych miast chorwackich, ale jeszcze dziś wypoczynek w Albanii możecie wykupić w bardzo rozsądnej cenie. Za 15-20 euro zjecie rodzinny obiad z napojami, w tym także z piwem (polecamy lokalną Tiranę). Tyle pieniędzy zwykle wystarczało nam na obiad dla czterech osób, i to naprawdę nie oszczędzaliśmy jedząc najtańsze dania ;-)
Albańczycy mają niespecjalnie ortodoksyjne podejście do przepisów ruchu drogowego. Jeżdżą w gruncie rzeczy tak, jak mają ochotę, acz na szczęście z reguły dostosowują się do ruchu prawostronnego ;-) I owszem, jeździ tu sporo Mercedesów, ale nie jest tak, że stanowią one jakąś dominującą większość. Z przykrością jednak muszę stwierdzić, że najwięcej mają tu do powiedzenia marki niemieckie. Auta francuskie się widuje, owszem, ale niezbyt często. Widziałem jednak m.in. nowiutkie Renault Twingo (to trzeciej generacji, z silnikiem z tyłu). Trafiłem też na Peugeota 208. Jeździ trochę Citroënów C3 pierwszej generacji. Trafiają się Meganki (głównie II), widziałem Lagunę III, Renault Scenic’a pierwszej generacji, kombivany z PSA. Za to jeszcze w Serbii i w Macedonii spotkaliśmy dwa egzemplarze Renault 4 i był to widok naprawdę cieszący oczy.
Renault Capturów nie widzieliśmy żadnych, poza tymi, którymi my podróżujemy. Auta te rzucają się w oczy i może zainteresujemy tym modelem jakiegoś Albańczyka ;-) W każdym bądź razie to auto idealnie nadaje się do tutejszych miast – ma kompaktowe rozmiary, więc łatwo nim zaparkować (przydaje się tu kamera cofania), jest pakowne i wystarczająco przestronne, a do tego zwyczajnie ładne – ożywia tutejsze zakątki. Bo Albania jest krajem kontrastów. Nawet tylko w obrębie jednego miasta, ba, jednej uliczki, natkniecie się na naprawdę ładne budynki i domki ledwo stojące, jak mogłoby się wydawać. Bieda graniczy tu z nowym kapitałem, który inwestuje w tym nadmorskim kurorcie. Nowiutkie egzemplarze drogich samochodów wyraźnie kontrastują z Fiatem 500 sprzed kilku dziesięcioleci.
Z Durrës jest związany także pewien polski akcent natury przemysłowej. Tutejsza stocznia zawiązała bowiem w roku 1993 spółkę joint venture ze Gdańską Stocznią Remontową. Spółka przetrwała do roku 2003.
W Durrës można spotkać dziko żyjące jaszczurki. Nam udało się to kilkakrotnie, a jedną z nich przedstawiam na zdjęciu poniżej. Lubię gady, więc jak dla mnie były to bardzo miłe zdarzenia. I jakoś tak skojarzyły mi się z Renault Capturem – autko jest równie urocze, jak jaszczureczka, zwinne, ciche i gotowe w każdej chwili umknąć zagrożeniu.
Myślę, że następna relacja powstanie już w Czarnogórze, bo w piątek opuszczamy Albanię, która zrobiła na nas dobre wrażenie, choć trochę niedociągnięć tu jeszcze jest. Ale czy my w Polsce ich nie mamy? Tutaj chociaż asfalty nie są tak dziurawe, jak w niejednym miejscu w naszym kraju, choć nie brakuje pułapek, zwłaszcza przy krawężnikach – zdarzają się dziury, albo mocno zapadnięte studzienki kanalizacyjne, trzeba więc uważać podczas parkowania. Ale wiele dróg jest w naprawdę niezłym stanie.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze