Rejestrowanie samochodu w ostatnim dniu kwartału lub półrocza to najgorsza rzecz jaką można zrobić. Jest bowiem szansa, że traficie na potężne kolejki i wściekłych, mocno zajętych urzędników. Nie udają. Co się dzieje?
Dzisiaj w wielu miastach w Polsce trwał tak zwany piątek cudów. Chociaż nikt z branży do tego raczej oficjalnie się nie przyzna, to sądny dzień dla dealerów oraz struktur sprzedaży w koncernach samochodowych. Trwa wielki wyścig o to, kto zarejestruje więcej aut. Zwykle na siebie. Pracuje się w ten sposób, aby osiągnąć tak zwany wynik, czyli móc pochwalić się ilością zarejestrowanych aut, bo właśnie ta liczba jest oficjalnie uznawana za wskaźnik sukcesu w Polsce.
Dlaczego nikt nie chce się tym chwalić? Bo zajęcie polega głównie na samorejestracjach. Później liczby trafiają z CEPiKu do firm zajmujących się analizami rynku i mamy to co mamy. Obraz polskiego rynku motoryzacyjnego jest zupełnie inny, niż widać to w oficjalnych statystykach. Wyniki nie pokazują prawdziwej sprzedaży, są jedynie odzwierciedleniem rejestracji, w tym samorejestracji. A tych może być bardzo dużo.
Dlatego gdyby dzisiaj w ciągu dnia ktoś wybrał się do urzędu, gdzie rejestrowane są nowe auta, byłby zapewne mocno zszokowany tym co się dzieje. Prawdziwy piątek cudów, gdzie słupki rejestracji rosną szybko i gwałtownie, a telefony, a właściwie smartfony grzeją się do czerwoności. Robimy wynik. Na łączach też gorąco, bo lecą e-maile: kto zrobi wynik, ten dostanie. Kto nie zrobi, też dostanie, ale raczej w kontekście negatywnym. I tak w kółko, co przychodzi ostatni dzień miesiąca, kwartału, półrocze.
A dzisiaj właśnie mamy końcówkę półrocza. Kto zdążył, znalazł sposób by przekonać urzędników, wygrał. Kto nie zdążył, teraz się pewnie trochę martwi. I tak się kręci ten biznes w Polsce…
Najnowsze komentarze