Bardzo lubię jeździć pociągiem. Wsiadam, patrzę przez (brudne) okno i mogę rozmyślać, pisać, słuchać muzyki. Mogę też się zdrzemnąć (pod warunkiem, że nie jestem sam), mogę iść do wagonu restauracyjnego (o ile taki akurat jedzie, bo też jest ich coraz mniej). Prawie same plusy. Prawie, bo dla swojego komfortu psychicznego powinienem zabrać w podróż środki czystości (żeby umyć przedział i toaletę), śpiwór (na wypadek, gdyby w przedziale było zimno) oraz herbatę w termosie i zimową górską kurtkę (to też na wypadek dłuższej przerwy w podróży). Uzupełnieniem tego komfortu jest wiadro wody (do spłukiwania toalety, bo wody w pociągach zwykle nie ma zimą – zamarza).
Co się zmieniło od czasu zmiany systemu w 1989 roku? Pociągi jeżdżą… dłużej. Taki skład na trasie Bydgoszcz-Warszawa jechał kiedyś niecałe trzy i pół godziny. Teraz jedzie ponad cztery, oczywiście o ile nie ma spóźnienia. A te zdarzają się bardzo często. Nazywa się to oczekiwaniem na pociąg skomunikowany. Czyli jak wyrusza pociąg z Bydgoszczy w stronę stolicy, to jeśli za moment na stację ma wtoczyć się pospieszny ze Szczecina, a ten się spóźnia, to sobie poczekamy. Ot, takie spóźnienie na starcie.
To wszystko jeszcze nic. Pociąg jedzie cztery godziny, ale po drodze też może stanąć. Ot remont, awaria, albo inny kolejowy kataklizm, którego nie można było przewidzieć. Na przykład śnieg. Czy wiecie, że w Polsce PKP ma zaledwie 50 pługów śnieżnych? I dlatego, kiedy sporo pada, kolej może być sparaliżowana w mgnieniu oka. A 4 miliardy złotych dopłacone do PKP tego nie zmienią, bo rozmieniają się na drobne wśród stu tysięcy pracowników. Ot, polska kolej.
Wiecie, czemu w Polsce jeżdżą stare, remontowane od dziesiątek lat wagony? Bo jest coś takiego jak urząd, który nie dopuszcza na polskie tory innych typów wagonów niż nasze, polskie. Można by kupić za granicą świetne używane, ale doskonałej jakości wagony niemieckie czy francuskie. Można by, gdyby nie ów urząd. Urzędnicy tłumaczą, że bronią miejsc pracy. A jednocześnie drenują moją kieszeń, moją jako podatnika, który i tak ma dość wydatków na zachcianki rządu. Dziura budżetowa robi się coraz większa. I głupie 4 miliardy na kolei nie wyglądają źle przy siedmiuset miliardach deficytu, prawda? Wyglądają FATALNIE.
Może więc rozwiązaniem jest pozwolenie kolei upaść. Upada, zamykamy interes. Torów nie zwijamy, bo może znajdzie się jakaś rozsądna firma prywatna, która to weźmie i zrobi porządne połączenia. I niech te miliardy idą naprawdę na drogi, niech to zrobi jakaś tania firma z Chin, jak to postulują niektórzy. Wtedy z Bydgoszczy do Warszawy pojedziemy sobie kulturalnie autostradą, a podróż potrwa przyzwoite 2 godziny, a nie 4 w brudnym pociągu.
Wsiądę sobie wtedy w komfortowy francuski samochód i nie będe się martwił brudem, brakiem wody i ogólnym chaosem kolejowym. Może tę autostradę trzeba wybudować na terenach kolejowych, teraz zupełnie niepotrzebnie zajętych przez tory, do których dopłacam 4 miliardy złotych rocznie. Nie chcę dopłacać. Chcę, żeby coś w końcu po tylu latach od zmiany systemu się zmieniło na lepsze. Nie widzę powodu, żeby dotować kolej, która za tak ogromne pieniądze nie potrafi przewieźć mnie szybko i tanio z punktu A do punktu B.
No właśnie, jeśli chodzi o koszty… Bilet kolejowy z Bydgoszczy do Warszawy kosztuje w drugiej klasie 52 złote za osobę. W dwie strony to jest 100 złotych. Musiałbym więc mieć dość oszczędny samochód, żeby przejechać 500 kilometrów na 20 litrach paliwa. Dla jednej osoby kolej wychodzi więc stosunkowo tanio, bo biorąc pod uwagę zużycie 7 litrów na 100 kilometrów w średniej klasy aucie za benzynę zapłaciłbym około 200 złotych. Dwa razy więcej niż za pociąg. Ale już jadąc w dwie osoby zaczyna się to opłacać.
4 miliardy dopłat… To bardzo dużo pieniędzy. Za dużo. A moja cierpliwość do koleji już dawno się skończyła. Czy Twoja również?
Najnowsze komentarze