Przez sześć dziesięcioleci królowa sportów motorowych miała swoje wzloty i upadki, widzieliśmy łzy radości i opłakiwanie dziesiątek ofiar. Przyzwyczailiśmy się do dynamiki tego sportu, nagłych zwrotów akcji, ludzkich tryumfów i dramatów. Ale czy na pewno? Czy jeszcze ostatniej soboty ktoś z nas pomyślałby, że w kask jadącego z prędkością 250 km/h kierowcy może wbić się podskakująca po torze sprężyna zawieszenia bolidu? To było wielkie zaskoczenie zarówno dla nas, ale chyba przede wszystkim dla ofiary tego zdarzenia – Felipe Massy.
Dziś z kolei, jak grom z jasnego nieba, gruchnęła wiadomość o wycofaniu się zespołu BMW Sauber po zakończeniu tegorocznych zmagań. I tu kolejne zaskoczenie – tym razem dla kierowców niemiecko-szwajcarskiego teamu. Pracę od listopada straci nasz jedynak w F1, Robert Kubica. A to wszystko w środku tak zwanego sezonu ogórkowego w Formule 1.
Co to jest ów ogórkowy sezon? Ano jest to taki okres roku, w którym wbrew pozorom przy torach Formuły 1 nie rosną ogórki. To po prostu wolna amerykanka w spekulacjach na temat kto, gdzie, z kim, za ile, kiedy i po co. Kiedy myśleliśmy, że szczyt tych przypuszczeń już minął, okazało się, że na rynku transferowym pojawiły się dwa nowe nazwiska: Heidfeld i Kubica. O ile temu pierwszemu blond czupryna i broda może jeżyć się na głowie, bo przeciętnego Niemca chyba nikt nie będzie chciał w przyszłym sezonie zatrudnić, to sytuacja naszego rodaka wydaje się być bardziej klarowna, mimo iż Polak stracił wymarzoną posadę w F1.
Jednak tak samo szybko jak ją stracił, może ją już na początku przyszłego roku odzyskać. Oczywiście na ustach niemal wszystkich dziennikarzy motoryzacyjnych i większości ludzi od razu pojawiło się jedno zdanie: „Robert Kubica przechodzi do Ferrari”. Niektórzy wizjonerzy widzieli go nawet we włoskim teamie na starcie Grand Prix Europy 23. sierpnia!
Rzeczywistość bardzo szybko skorygowała te przypuszczenia. Fotel Felipe Massy zajmie siedmiokrotny Mistrz Świata – Michael Schumacher, wciąż przecież współpracujący z włoską stajnią. Jednakże wielu dziennikarzy zachowuje się tak, jakby żyli w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Owszem, za przejściem Polaka do włoskiego zespołu przemawia kilka okoliczności: Robert kocha Włochy, Włosi kochają Roberta. Mówi on świetnie po włosku, ma tam posiadłość, tam się wychowywał, tam stawiał swoje pierwsze kroki w motorsporcie. Posiada także nieprzeciętny talent i na pewno stajnia z Maranello chętnie widziałaby go w swoich czerwonych bolidach. Komentatorzy dzisiejszych wydarzeń najwyraźniej nie zauważają jednak kilku poważnych przeszkód na drodze Kubicy do zostania kierowcą Scuderii Ferrari.
Po pierwsze obaj obecni kierowcy mają ważne kontrakty. Felipe Massa przecież – na szczęście! – nie zginął w sobotę na torze. Owszem, odniósł ciężkie obrażenia, ale szybko wraca do zdrowia i prawdopodobnie zasiądzie w bolidzie już podczas zimowych testów. Kimi
Räikkönen ma kontrakt ważny do końca 2010 roku. Wszyscy widzą go oczywiście za kierownicą auta rajdowego, ale zdaje się nie docierać do nich fakt, iż sam Fin mówi, że jest to póki co hobbystyczne zajęcie i na razie nie myśli o przeniesieniu się na stałe z toru na trasy odcinków specjalnych. Dochodzi jeszcze trzeci aspekt, który zaczyna dotykać tematyki jak dotąd przeze mnie pomijanej, a mianowicie francuskiej motoryzacji. Aspekt ten zwie się Fernando Alonso, który ciągle jest kierowcą Renault, jedynie z opcją odejścia po sezonie 2009. W tym przypadku, póki co, fikcja goni fikcję, bowiem nic nie wiemy oficjalnie. A nieoficjalnie mówi się, że Alonso już od dawna w kieszeni nosi kontrakt z Ferrari.
Owszem, większości Polaków marzy się dream team złożony z Kubicy i Fernando, jednak moim zdaniem w przyszłym sezonie nie mamy co na to liczyć. A na pewno nie w Ferrari. Mój pogląd na całą transferową sytuację wygląda inaczej.
Robert Kubica ani w tym, ani w następnym roku, nie założy czerwonego kombinezonu z czarnym koniem na żółtym tle. Nie pozwoli na to jeden Włoch – Flavio Briatore. Ten łowca talentów (nie zapominajmy o tym, kto wypromował Michaela Schumachera i właśnie Fernando Alonso) nie może pozwolić sobie na kolejne potknięcie, jakimi byli Heikki Kovalainen i Nelsinho Piquet. Jeśli chce on zachować twarz, musi do zespołu Renault sprowadzić kierowcę z megatalentem. Kandydata ma podanego na tacy – jest nim Robert Kubica.
Pewnie teraz posypią się na mnie gromy w postaci argumentów, że Renault nie potrafi zbudować od trzech lat dobrego bolidu, że atmosfera w zespole napięta, że auto francuskie. A ja będę stał przy swoim – Robert Kubica może być w Renault prawdziwą gwiazdą. Co więcej, może pomóc francuskiemu zespołowi w powrocie na szczyt. Polak znany jest ze swych zdolności we współpracy z inżynierami, z konsekwencji, uporu w dążeniu do celu. Jeżeli Fernando Alonso odejdzie do Ferrari, partnerem Polaka w Renault zostanie pewnie Romain Grosjean. Zdolny Szwajcar z francuską licencją wyścigową, i utalentowany Polak mogliby nieźle namieszać w stawce. Tym bardziej, że bolid R30 będzie zapewne projektowany pod innym kątem niż R29, a więc bez systemu KERS, na który kilka zespołów wyrzuciło w błoto masę pieniędzy.
Jeśli zaś Alonso zdecyduje się pozostać w Renault, w co głęboko wierzymy, Renault miałoby dwóch bardzo utalentowanych kierowców, którzy nie tylko potrafią doskonale jeździć, nie tylko mają wolę walki i pragnienie sukcesu, ale też świetnie czują samochody i potrafią przekazać swoje cenne uwagi inżynierom. A wówczas Renault mógłby szybko powrócić na szczyt…
Życzmy zespołowi Renault zatrudnienia Roberta Kubicy. Jeżeli rzeczywiście teamu nie opuściłby Fernando Alonso, dream team stałby się faktem, jednak tak jak już zaznaczyłem – nie w Ferrari. Tylko czy wtedy przetrwałaby nić przyjaźni, która łączy obu kierowców?…
Grzegorz Różycki
Najnowsze komentarze