Mam wrażenie, że samochód potrafi być wrogiem człowieka… Że w niektórych firmach się go po prostu nie używa, choć profil działalności zdaje się wymuszać użycie sprawnych środków transportu. Zwłaszcza, że firma jest ogólnopolska, zatrudnia pewnie dziesiątki pracowników, a trudni się dostarczaniem przesyłek. Ze sprawności działania jednak wygląda to tak, jakby nie używała samochodów, lecz w najlepszym wypadku dyliżansów konnych, a wręcz opierała się na transporcie pieszym. Może tak i by było taniej, na pewno zaś ekologiczniej. Jednak tak na pewno nie jest – wszak widuję dość często samochody z napisem „Poczta Polska”…
Przejrzałem sobie Internet i znalazłem w nim szybciutko masę zdjęć dowodzących, że poczty innych europejskich krajów – tu: Francji i Niemiec – jak najbardziej korzystają z transportu samochodowego. Na dowód macie zdjęcia ich aut (wybierałem francuskie), a nawet modeli do zabawy, będących czymś w rodzaju reklamy tychże firm. Dlaczego więc w Polsce się tak nie da? Dlaczego u nas przesyłki dostarcza się piechotą? I nie chodzi mi o niewdzięczną pracę listonoszy, ale transport na większe odległości!
Skąd ten pomysł? Cóż – z ostatnich doświadczeń osobistych. Jestem człowiekiem, który ma pewien sentyment do rozwiązań z ubiegłego wieku. Na przykład wiele zdjęć rodzinnych zrzucam na papier i wkładam w albumy. Pisuję tradycyjne listy i po włożeniu ich w kopertę naklejam znaczek i wysyłam. Znalazłbym też parę innych kwestii, ale do dzisiejszych rozważań te dwa przykłady wystarczą. Oczywiście na co dzień używam komputera, poczty elektronicznej, telefonu komórkowego i aparatów cyfrowych, bo zależy mi na czasie. Ale z wakacyjnych wypraw wysyłam kartki pocztowe, tzw. widokówki, a SMS-y i MMS-y wykorzystuję do innych celów. To się chyba jednak zmieni…
Jak wspominałem w swoich tekstach publikowanych na przełomie czerwca i lipca, wybrałem się na wakacje do jednego z nadbałtyckich kurortów. Od miejsca mojego zamieszkania dzieliło mnie przeszło 600 km, więc grupie znajomych i rodzinie wysłaliśmy wraz z żoną i córkami kartki, wspomniane widokówki właśnie. Co więcej – zrobiliśmy to niemal od razu po przyjeździe. Miejscowość, w której wypoczywaliśmy, to nie zapadła dziura z dwoma rybackimi chatami, tylko jeden ze znanych kurortów w województwie pomorskim. Z własnym urzędem pocztowym i kilkoma skrzynkami rozwieszonymi w całym miasteczku. Ale co z tego, skoro to nie działa!?!
Kartki pocztowe dotarły do adresatów po mniej więcej 10-14 dniach od wysłania, zaraz po naszym powrocie z wczasów. Na piechotę nie szły, ale samochodem też raczej wiezione nie były – ja nocą pokonałem trasę znad morza do domu w 7 godzin, choć nie zawsze zgodnie z przepisami ;-) Poczta Polska potrzebowała na transport widokówek mniej więcej czterdzieści razy więcej czasu. Dyliżans ciągnięty przez mizerne szkapy dojechałby w tym czasie bezproblemowo. Może więc niech Poczta Polska zastanowi się nad kupnem samochodów? Najlepiej francuskich ;-)
Niestety Poczta Polska najwyraźniej myśli o wszystkim, tylko nie o tym, czym się ma zajmować. Wejdźcie do przeciętnego urzędu pocztowego w naszym kraju. Owszem – da się tam od biedy kupić znaczki, czy koperty, wciąż jeszcze można nadać list. W niektórych urzędach działa nawet coś na kształt kącików filatelistycznych! Ale więcej miejsca od symboli kojarzących się z pocztą zajmują np. gazety, pościel, gadżety do telefonów komórkowych i mnóstwo innych towarów. Widywałem jakieś ubrania, firanki, obrusy, chemię gospodarczą, podpaski (nieużywane, jak sądzę…). W efekcie obsługa urzędów rozdrabnia się na sprzedaż wielu rzeczy dostępnych w innych, nierzadko wyspecjalizowanych w danym asortymencie, produktów. Pół biedy, gdyby nie cierpiały na tym usługi, które zdają się być dla poczty podstawowymi. Najwyraźniej jednak cierpią – skoro widokówka znad morza potrzebuje więcej czasu na dotarcie do mojego miasta, niż na przykład z krajów zagranicznych. Ale tam się używa samochodów, a nie dyliżansów…
Inny kwiatek. Nie dalej, jak przed tygodniem, czekałem do okienka pocztowego, by dokonać pewnej wpłaty, niestety możliwej do zrealizowania tylko na poczcie. Przede mną były cztery osoby, z czego jedna była już obsługiwana, gdy wszedłem do urzędu pocztowego. Zgadnijcie, ile czekałem… Spędziłem w UP bite pół godziny! Nawet nieco więcej. W tym chyba z 5 minut trwało powtórne logowanie się pana w okienku do systemu, w którym rejestrował on poszczególne operacje. Nie zauważył, biedny, że miał wciśnięty Caps Lock, a hasło najwyraźniej rozróżniało małe i wielkie litery. I choć początkowo byłem poirytowany długim czekaniem na obsłużenie mnie, to gdy zobaczyłem, w czym problem, postanowiłem bezczelnie owemu panu nic nie mówić. Ciekawy byłem, kiedy zajarzy, co robi nie tak. Długo zeszło…
Być może Poczta Polska za bardzo skupia się na szkoleniu pracowników w sprzedaży towarów niepocztowych. Być może kładzie nacisk na wciskanie klientom usług bankowych oferowanych przez Bank Pocztowy. Niestety cierpi na tym człowiek, który chciałby skorzystać z usług pocztowych i w tym celu przyszedł na pocztę. Bo gdzie miałby pójść? Wszak PP ma wciąż monopol na przesyłki o niskiej masie. Kiedy jednak monopol się skończy (już niedługo!), to Pocztę Polską diabli wezmą – jest nieprzygotowana do funkcjonowania w obecnych realiach. I nic nie pomoże handel mydłem i powidłem – klienci nie będą chcieli czekać w kolejkach, korzystać z usług niewykwalifikowanego personelu, a w dodatku otrzymywać za swoje pieniądze usługi marnej jakości. Bo żeby przesyłka między dwoma miastami w jednym kraju wędrowała ze średnią prędkością 60 kilometrów na dobę, to już lekka przesada…
Poczta traci. Dziś już coraz mniej ludzi widzi potrzebę pisania i wysyłania tradycyjnych listów, czy pocztówek. W dobie wszechobecnego dostępu do Internetu, milionów telefonów komórkowych, takie potrzeby zanikają. Mogłyby być podtrzymane, gdyby szybkość i jakość usług były znakomite. Niestety są znacznie gorsze (przynajmniej tak wynika z moich doświadczeń), niż w czasach budowy socjalizmu, czy okresie przemian ustrojowych lat 80-tych i 90-tych. A przecież technika poszła znacząco naprzód. Są wielkie automatyczne sortownie. Są sprawniejsze samochody. Ale niestety zasoby ludzkie w PP tkwią chyba jeszcze w czasach sprzed trzech dekad, a rządzący tą wielką firmą też zdają się nie przejmować obecną sytuacją. Wszak i tak odejdą ze swych stanowisk w najlepszym wypadku po kolejnych wyborach…
Może więc faktycznie lepiej nie kupować dla PP samochodów, nawet francuskich, tylko zakopać tę firmę i wprowadzić wolny rynek. Zdaje się, że gorzej już w tej kwestii być nie może, więc może będzie nawet trochę lepiej?
KG
Najnowsze komentarze