Samochody francuskie mają jedną kluczową cechę, za które bardzo je lubię. To komfort jazdy. Gdy muszę pojechać gdzieś czymś innym, cierpię katusze. Jedną z marek, która ma poważny problem z komfortem jest Toyota i jej klon w opakowaniu premium czyli Lexus.
W redakcji dużo podróżujemy, taka natura tego zawodu. Czasem trzeba gdzieś pojechać taksówką, czasem skorzystać z wypożyczalni samochodów. Jak ognia unikam jeżdżenia Toyotą. Japończycy nie potrafią od kiedy pamiętam poradzić sobie z bardzo prostym i starym jak świat problemem, komfortem jazdy. Auris, Corolla czy Prius a w innym wydaniu CT to dla mnie koszmar.
Nie mam wielkich wymagań, chciałbym po prostu jechać w miarę przyjemnie, nie odczuwając każdej, najmniejszej nawet dziurki. Do listy tych motoryzacyjnych marzeń dodam jeszcze wyciszenie, bo hybrydowe napędy Toyoty są koszmarnie głośnie. Nie każdy może zwraca na to uwagę, ale dla mnie to doświadczenie z piekła rodem. Wyje, szumi, wydaje dziwne dźwięki. Dramat!
I to porównanie nie dotyczy tylko hydropneumatyki, która jest oczywiście bezkonkurencyjna, ale także tych normalnych zawieszeń. Jakoś Citroën, Peugeot, Renault czy nawet Dacia potrafią w zawieszenia. Toyota i Lexus w znanych mi z autopsji modelach mają z tym potworny problem. Jest twardo, jest głośno.
Po tylu latach, gdy samochody są produkowane, to wyobrażałbym sobie, że jednak da się stworzyć coś trochę bardziej komfortowego niż taczka. Już nie mówię o designie, bo Japończycy w przeważającej większości mają z tym gigantyczne problemy, ale sam komfort. Czy to tak trudno? Naprawdę dziwie się ludziom, którzy są w stanie znosić na co dzień tortury i katuszy, wyłączając miłośników sportowych zawieszeń, ale ci sięgną raczej po coś z Niemiec niż wyjące i ciągnące się niemiłosiernie skrzynie CVT.
Jest jednak jedna zaleta samochodów japońskich, której nie można nie wspomnieć na koniec, żeby nie skupiać się na krytyce tych twardych zawieszeń. Niektóre egzemplarze mają bowiem wbudowaną wspaniałą funkcję biodegradacji. Po kilku latach eksploatacji rdza potrafi tak skutecznie zacząć zjadać większość elementów takiego auta, że nie trzeba go nawet oddawać na złom a właściciel może zachować na pamiątkę słoiczek z brązowym proszkiem na dnie oraz numerem VIN na naklejce na szkle. I to się chwali!
Najnowsze komentarze