Jestem Warszawianką z urodzenia, a ze strony ojca z pochodzenia. To ważne, gdy myślę o korkach. Znam bowiem Warszawę nie tylko od dzieciństwa z codziennych obserwacji, ale też z opowieści ojca, z pisemnych wspomnień przodków, z listów itd. Korki były w niej prawie od zawsze, choć nie bez przerwy. Kiedyś jednak ulice były węższe, a korkowało się w stolicy tylko przy okazji jakichś wielkich wydarzeń. Ale korkowało! Teraz korkuje się niemal bez przerwy. Co można robić w takim korku? Ja przeważnie słucham radia i załatwiam sprawy przez telefon. Mam słuchawkę bezprzewodową, więc stojąc na skrzyżowaniach obdzwaniam i gadam. Więcej w korku w mieście robić się nie da. Jakże inaczej jest na trasie! Korek na autostradzie czy ekspresówce daje wielkie możliwości!
Jechałam ostatnio z Trójmiasta do Warszawy. Była niedziela. Korek trzygodzinny! Do dziś żałuje, że nie użyłam aparatu fotograficznego, by sfotografować, co robią ludzie w korku. A wbrew pozorom, gdy ruch stoi, wówczas w stojących autach, a zwłaszcza tuż obok nich dzieją się niesamowite rzeczy.
Po pierwsze: niektórzy co chwile wychodzą z auta można więc obejrzeć przekrój polskiego społeczeństwa. W co ubrani są ludzie siedzący za kierownicą? W wakacje są to kreacje od plażowych po balowe. Widziałam bowiem i faceta w zwykłych majtkach i klapkach, dwóch w kąpielówkach, babkę w kostiumie bikini i klapkach i starszą panią w kostiumie jednoczęściowym. Przyznam, że przez moment czekałam aż wysiądzie z auta ktoś z kółkiem pływackim i fajką do nurkowania, ale się nie doczekałam. A tego mi brakowało do kompletu. Była pani od stóp do głów na czarno – ani chybi jakaś żałobnica. Była też w sukni do ziemi i kapiąca od złota. Pierwsza chyba wracała z pogrzebu, druga być może z jakiegoś wesela.
Po drugie: korek to przede wszystkim najdziwniejsze zachowania. Gdybym chciała policzyć wszystkich mężczyzn oddających na moich oczach mocz prawie z samochodu do rowu, to nie starczyłoby mi palców u rąk i nóg. Podobnie z dziećmi. Nigdy nie zrozumiem, że ktoś nie pójdzie odrobinę dalej… ze 3 metry w las. No widać myśli, że jak ja go nie znam, to może załatwiać te potrzeby mi niemal przed nosem. W swoim życiu człowieka w trakcie defekacji widziałam wielokrotnie. Wprawdzie w większości przypadków było to małe dziecko, a tylko raz kompletnie zalany pijak, a raz staruszek, któremu chyba z racji wieku nie trzymały już zwieracze, ale to na trasie Gdańsk-Warszawa, po raz pierwszy w życiu widziałam kobietę w sile wieku, trzeźwą, kierowcę, robiącą to tuż przy ruchliwej trasie! Oto pani lat ok. 30-tu zjechała na pobocze, zatrzymała auto, wyszła zza kierownicy, przeszła na stronę pasażera, otworzyła tylne drzwi, o które się oparła, zasłaniając widok tym, którzy przed nią, kucnęła i rozpoczęła czynność fizjologiczną, która zawsze nas gdzieś tam przygna i do ziemi przygina. Ją przygięła na wysokość pół metra i zagnała na pobocze w odległość 2-3 metrów od naszego auta! Podróżowałam z mężem i oboje nas zatkało. Maż powiedział, że gdzieś tam ją rozumie, bo gdyby robiła to przodem do nas, musiałaby patrzeć nam w oczy. A nie wiadomo, czy zniosłaby dzielnie te spojrzenia, którymi ją obdarzaliśmy. Aczkolwiek podziwialiśmy, że w tej pozycji nie zrobiła sobie w spodnie. Pani potem wsiadła do samochodu, dała znak kierunkowskazem, że wraca na trasę, a ja grzecznie wpuściłam ją do szeregu, co maż skwitował stwierdzeniem: „No i jedziemy za wypróżnioną”. W miejscu, z którego odjechała została serwetka, którą po chwili wiatr przegnał hen na pole.
Dalej było jeszcze ciekawiej. Oto dojechaliśmy w miejsce, gdzie do trasy szybkiego ruchu wpadała nitka z trasy z Malborka. Dlatego pomiędzy nas i „wypróżnioną” wpuściliśmy kilka aut, by po chwili kilka nich zjechało na pobocze, by tymże poboczem jechać do tyłu, a potem tą drogą powrócić na nitkę wiodącą z Malborka. Gdzie tak zajechali tyłem pod prąd? Nie wiem, bo jechałam w drugą stronę. Ale przez dłuższą chwilę obserwowaliśmy, czynione przez pewnego młodego, ale dość opasłego człowieka, próby kierowania ruchem aut jadących pod prąd.
Potem ujrzeliśmy na poboczu rodzinę. Dwoje rodziców i dwoje dzieci wypakowało z samochodu grilla. Najwyraźniej postanowili żreć przy szosie. Sunęliśmy z prędkością 5 km/h i obserwowaliśmy jak tatuś rozpalał grilla, a synek dmuchał materac rozłożony na trawie przy poboczu. Mama myła córce ręce wodą mineralną.
Była też obściskująca się para, leżąca na trawie na kocu. Oczywiście tuż przy poboczu! Czy doszło do prób rozmnożenia się? Nie wiem, bo z prędkością 2 km/h poczołgałam się dalej.
Byli też ludzie wyprowadzający psy. Psy duże, małe i średnie. Rasowe i kundle. A raz ujrzeliśmy parę, która próbowała wyprowadzić kota. Na asfalcie, na poboczu, obok samochodu, w którym migały światła awaryjne, stał transporter do przewozu kota. Pan z samochodu machał do pani i coś krzyczał. A pani dwa metry obok auta próbowała zdjąć kota z rosnącej przy drodze akacji. Na szczęście kot był na smyczy. Dała radę.
I tak sobie myślę. Korki w mieście to potworna nuda. Ludzie trąbią, stoją i bywa, że nawet wyzywają. Jeśli się coś ciekawego dzieje, to tylko w środku w samochodach. W korku na trasie widać, jak kwitnie polskie życie. I nawet jeśli nie wszystko z tego, co widzimy, jest miłe dla oka, to przynajmniej jest się z czego pośmiać. A, że awantur między kierowcami jakoś brak, to napawa to wszystko takim optymizmem, że aż chce się wrócić do korka. I tylko szkoda, że tak bardzo zabiera on czas. Bo wtedy w domu byłam dopiero o 4 nad ranem, a więc po 11 godzinach jazdy.
Najnowsze komentarze