Zapraszamy również obieżyświatów i zmotoryzowanych „włóczykijów”.
Piątek, 25 sierpnia 2006
Jedziemy. Udało się nieco wcześniej wyjść z pracy, bagaże załadowane, dziecko i żona takoż, od 16:30 jesteśmy w drodze. Chcemy zdążyć na losowanie numerów startowych i ognisko, które ma się zacząć o 20:00. Marne szanse, ale mamy nadzieję, że się uda.
Około godziny później nadzieja prysła jak bańka mydlana – po 45 minutach postoju w korku przed Rawą Mazowiecką. Mijamy podłódzkie Brzeziny i kierujemy się na Stryków. Droga straszna i zupełnie niedostosowana do zwiększonego ruchu samochodów pragnących skorzystać z nowej autostrady.
W Strykowie tak jak opisano w gazetach – kompletny galimatias. Na poboczach kierowcy z obłędem w oczach wertują mapy w poszukiwaniu wjazdu na autostradę. Wreszcie trafiamy na maleńki niebieski znak – cel osiągnięty.
Około 19-tej gnamy autostradą, jeszcze gładką i bez kolein. Podróż przebiega bezproblemowo aż do Poznania, gdzie niestety mylimy drogę (później się okazuje, że nie my jedni…). Zamiast ciepłego jedzonka, piwa i ogniska, oglądamy centrum Poznania. Wreszcie, przy wydatnej pomocy telefonicznej kwatermistrza rajdu, p. Mariana Ciborowskiego wyjeżdżamy z Poznania, by przez Kórnik dojechać do Zaniemyśla.
Zaniemyśl wita nas wyjeżdżającym z podporządkowanej uliczki Audi 80, do którego, po ostrym hamowaniu zabrakło nam 50cm. Po tym epizodzie docieramy wreszcie do ośrodka Niezamyśl, nad którym od nadmiaru Cytryn zdaje się unosić żółta łuna…
Jest godzina 21:50. Wypakowawszy bagaże idę na ognisko, mając dwa cele – piwo & kiełbaska!. Żona wita mnie z szelmowskim uśmiechem: „Mamy numer startowy 25, śpiewamy karaoke – przed chwilą śpiewał numer 23”. No, to pięknie… Kiełbaska oddala się niebezpiecznie, ale nic to – wszak jeszcze jedna ekipa śpiewa, chociaż więc piwko na rozluźnienie wypiję.
Ekipa 24 nie pojawia się. Idziemy niemal z marszu do mikrofonu. W udziale nam przypadło odśpiewanie „Konika na biegunach”. Wszystkich słuchających niniejszym serdecznie przepraszam za dyskomfort podczas słuchania mego występu.
Po odśpiewaniu piosenki przystępuję do niczym nie ograniczonej konsumpcji. Dwie kiełbaski, karkóweczka, pyszne piwko, fajna muzyka. Mój synek lat trzy szaleje na placyku tanecznym wraz z parą bardzo wesołych uczestników, lat na oko 25.
Zabawa jeszcze trwa, gdy moje dziecię kategorycznie stwierdza, że idzie spać. W hotelowym pokoju, bardzo przyzwoitym, padamy do łóżek. Dziecię zasypia w 30 sekund, my nieco później.
Sobota, 26 sierpnia 2006
Wstaję o 6:10 rano, by uzupełnić paliwo na stacji w Środzie Wielkopolskiej, oraz zakupić brakujące a punktowane elementy wyposażenia – żarówki, linkę holowniczą i odblaskową kamizelkę.
Jadę w promieniach wschodzącego słońca, cudne mgły unoszą się nad błyszczącymi rosą polami… Nawet nie żal, że tak wcześnie się zerwałem.
Wracam i rozglądam się po okolicy ośrodka. Zaraz za hotelem piękne jezioro, pomosty zjeżdżalnia do wody. Można wypożyczyć sprzęt, ale z powodu zimna (rano ok. 13 stopni) i kwitnącej na zielono wody jakoś nikt się nie kwapi…
Parking przy ośrodku zastawiony Cytrynkami i nie tylko. Królują Kaczuchy – jest nawet pickup z rurą wydechową a’la amerykański truck. Drugi model licznie reprezentowany to CX-y, jest też kilka XM-ów, BX-ów, Xantii, Xsar. Są produkty ostatnich lat – C5, C4, C4VTS, C3, C2 i nawet C1.
Jeżeli chodzi o marki „niecytrynowe” – są dwa Sceniki (w tym mój), Opel, Seicento, Suzuki oraz rodzynek – przepiękna Honda Goldwing.
Jako, że premiowane są oznaczenia związane z Citroenem, jeden z Opli ma naklejone szewrony i C9 na boku.
Po całkiem przyzwoitym śniadaniu organizatorzy zaczynają formować auta w kolumnę, która wkrótce rusza w dwóch turach do Kórnika. Tam na parkingu jesteśmy ustawiani w kolejności odpowiadającej numerom startowym. Kiedy dociera druga kolumna, towarzystwo zbiera się do pamiątkowego zdjęcia na schodach pałacowych, następuje krótkie powitanie przez miejscowych oficjeli, po czym ruszamy zwiedzać podziemia pałacu.
Ok. godziny jedenastej rozpoczyna się startowanie załóg do rajdu.
Dostajemy pytania i opis trasy w zaklejonej kopercie, do tego koperta „ratunkowa” – gdybyśmy się zgubili, ona nas uratuje, ale za to jest –50 punktów.
Trasa opisana wg międzynarodowych standardów, na początku sprawia nam nieco trudności, ale potem okazuje się to genialnie proste i precyzyjne. Zaraz po starcie pan policjant wskazuje nam lizakiem parking w centrum Kórnika, który jest tylko dla załóg rajdu. Odpowiadając na rajdowe pytania mamy okazję zwiedzić rynek, kościół pod Wezwaniem Wszystkich Świętych oraz zobaczyć zabytkowy budynek krytej gontem starej poczty.
Nie udaje nam się odnaleźć odpowiedzi na pytanie, czyim imieniem nazwano szlak wiodący z Kórnika do Zaniemyśla, więc zaprzęgamy do pracy Googla via WAP i szybko dowiadujemy się, że to szlak im. prof. Mieczysława Orłowicza.
Następnie, kierowani opisem znajdujemy dom Wisławy Szymborskiej, spisujemy datę urodzin i ruszamy dalej, mijamy kórnickie arboretum (jak mówi opis trasy – najstarszy i największy ogród dendrologiczny w Polsce).
Zjeżdżamy z asfaltu na drogę szutrową (z opisu trasy – Citroen: polubisz każdą drogę) i na trzech kilometrach stwierdzamy, że nasze Renault wcale nie jest takie złe. Wjechawszy znowu na asfalt, po kilku kilometrach trafiamy do miejscowości Koszuty. Parkujemy przy kościele św. Katarzyny i Serca Jezusowego.
Niestety, nasze zmęczone przygodami dziecię padło i śpi w foteliku, więc zostaję w aucie, a żona idzie zwiedzać i szukać odpowiedzi na konkursowe pytania.
Znajduje i mierzy szerokość nagrobnej tablicy przy kościele, zwiedza przepiękny dwór z połowy XVIII w., słucha opowieści przesympatycznego przewodnika.
Pół godziny później ruszamy dalej, mijamy na skrzyżowaniu piękne wiatraki z XVIII w. i, jadąc w kierunku Środy Wielkopolskiej, rozległe Bagna Średzkie.
Skręcamy do miasta, zapisujemy kto jest właścicielem mijanej właśnie cukrowni i docieramy na Punkt Kontroli Czasu, gdzie czekają nas jeszcze 2 OS-y.
Oddajemy kartę drogową, kartę odpowiedzi i czekając na swoją kolej przyglądamy się zmaganiom uczestników na pierwszym OS-ie, którym jest… wyścig drezyną wąskotorową. Znajdujemy się bowiem na dworcu średzkiej kolei wąskotorowej.
Doczekawszy się startu uzyskujemy całkiem przyzwoity czas 60 sekund, lecz w porównaniu z najlepszą załogą jesteśmy wolniejsi o niemal 20 sekund…
Jeszcze nam się ręce trzęsą a płuca łapią powietrze po wyścigu drezyną, a już muszę zaliczyć drugi OS – próbę sprawnościową. Slalom do przodu, garaż, slalom do tyłu, garaż, slalom do przodu – meta. Mam w tym momencie trzeci czas, co sędziowie uznają za sukces, jak na niemałe przecież auto.
Z drugiego OS-u opis prowadzi nas na Średzki rynek, całkowicie opanowany przez Cytrynki. Wszędzie flagi Citroena, wszędzie zaparkowane samochody uczestników. Auta wzbudzają żywe zainteresowanie mieszkańców, szczególnie grupa ślicznych Kaczuszek 2CV.
Nas jednak bardziej interesuje w tym momencie obiadek i szybko zabieramy się do konsumpcji.
Planowane na potem zwiedzanie 570 – letniej gotyckiej kolegiaty NMP wniebowziętej nic nie wyszło, bo kościelny nie raczył jej otworzyć… A szkoda, po zapowiadała się bardzo ciekawie.
O godzinie 14:30, po dłuższej chwili spędzonej w kolejce do startu, ruszamy w drogę bogatsi o dwie butelki kefiru z miejscowej mleczarni oraz nowy opis trasy dla II-go etapu. Flagą startową macha nam wice burmistrz Środy Wielkopolskiej p. Piotr Piekarski.
Chwilę po starcie trafiamy do salonu samochodowego Citroen Musielak, gdzie musimy podstemplować kartę drogową. Chwilę później kluczymy uliczkami miasta i za zakrętem znajdujemy średzkie liceum, a na nim tablicę ku czci pomordowanych w czasie II Wojny Światowej nauczycieli i uczniów. Notujemy imię profesor Marii Szerockiej, rozstrzelanej w 1943 r. przez Gestapo i jedziemy dalej.
Po chwili jesteśmy przy miejscowym cmentarzu, gdzie szukamy grobu Marii Radziejewskiej – miłości Henryka Sienkiewicza. Wędrując dalej wśród grobów znajdujemy największą kwaterę powstańców poległych i zmarłych w Wielkopolsce, a tam grób ostatniego żyjącego w Środzie powstańca – Ignacego Stołowskiego. Zapisujemy datę jego śmierci, 01.01.2001 r. Panu Ignacemu zabrakło ledwie pół roku by świętował 100-lecie urodzin…
W tym samym miejscu znajdujemy jeszcze miejsce pochówku dowódcy jednego z oddziałów powstańczych i chwilę później jedziemy dalej.
Przejeżdżamy obok tamy na rzece Moskawie, parkujemy nad powstałym w ten sposób sztucznym jeziorem i mierzymy szerokość zielonego pomostu.
Znowu „Citroen – polubisz każda drogę”. Tuman kurzu, trochę trzęsie, ale za chwilkę znowu jedziemy asfaltem, by klucząc zgodnie z opisem trasy trafić do Słupi Wielkiej. Tam oglądamy dwór z 1880 r. wybudowany przez rodzinę Bleeker – Kohlsaat, w którym obecnie znajduje się Stacja Doświadczalna Oceny Odmian, który to fakt skrzętnie odnotowujemy.
Dalej trasa wiedzie przez Śnieciska, gdzie oglądamy jeden z 230 – tu wielkopolskich drewnianych kościołów, pod wezwaniem św. Marcina. Obok kościoła efektowna drewniana dzwonnica. Robimy zdjęcia, liczymy okna, zapisujemy w karcie odpowiedzi i w drogę.
W miejscowości Polwica mijamy XIX w. dwór, w którym urodził się poeta Ryszard Berwiński. Liczymy stawy w sąsiadującym z dworem parku, są trzy.
Znowu jesteśmy w Zaniemyślu. Jadąc główną ulicą mijamy pomnik Powstańców Wielkopolskich (notujemy treść napisu), po chwili docieramy do Kościoła. Czytamy historię Edwarda Raczyńskiego, mierzymy długość stopy bogini zdrowia Hygei, siedzącej wygodnie na pomniku z prawej strony kościoła – ma ona rysy Konstancji Raczyńskiej, żony Edwarda.
Ruszamy w dalszą drogę, czas coraz bardziej goni. Mijamy bazę zlotu, ośrodek w Zaniemyślu i jadąc wzdłuż brzegu jeziora zjeżdżamy po kilku kilometrach na wielką łąkę, gdzie na głębokości 2500m odkryto niedawno bogate złoża gazu ziemnego. Budowana jest tu obecnie kopalnia wraz z infrastrukturą wydobywczą i przesyłową. Spisujemy z tablicy informacyjnej dane projektanta i przez wyboistą łąkę wjeżdżamy na wał przeciwpowodziowy, skręcamy w lewo i pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa na nieźle utrzymanym 2 km odcinku szutrowej drogi.
Wracamy na asfalt by po chwili znowu znaleźć się w lesie. Tu troszkę zabawy z jazdą na azymut. Jedziemy na 310°. Zaznaczamy w karcie pytań kolor szlaku turystycznego, którym się obecnie poruszamy.
Liczymy sztachety w ogrodzeniu okalającym stary dąb ( 24 szt.) oraz notujemy kształt ogrodzenia wokół drugiego dębu (pentagon). Dajemy się nabrać na pomiar wysokości trzeciego dębu (Dzidusia) i mozolnie taśmą mierniczą mierzymy długość cienia. Gdy dumni stwierdzamy, że wyszło nam 28m, ktoś zwraca uwagę, że na tablicy informacyjnej obok podano wysokość… 29m. Dobry żart, ale przynajmniej przypomnieliśmy sobie troszkę matematyki, a i 1m pomyłki w tych warunkach uważam za niezły wynik.
Z rozstaju dróg pod dębem ruszamy na azymut 45° i po 6 km trafiamy na kolejne OS-y.
OS – III jest uroczy. Dostaję stary rower – składak z atrapą z 2CV na kierownicy, do ręki pokrywę od blaszanego kotła. Na pokrywie dwie piłeczki tenisowe. Zadanie – pokonać slalom długości ok. 200 m nie zgubiwszy piłeczek, rzecz jasna w jak najkrótszym czasie. Udaje mi się wykręcić drugi czas, a nawet zahamować za metą… Komuś się później nie udało i zakończył OS na jednym z aut, szkód większych nie wyrządziwszy.
Zadowolony ruszam na OS IV (slalom z pętelkami wokół pachołków na placu). Ruszam ambitnie, ale pierwszą pętelkę pokonuję jako tako, z drugiej wynosi mnie pod stodołę, po trzeciej nie bardzo wiem, gdzie jechać. Gubię trasę i kończę ten OS z 50 punktami karnymi na koncie, tracąc tym samym bezpowrotnie szanse na miejsca w pierwszej dziesiątce. Cóż, okazało się, że Scenic to nie auto do slalomów, ciężki przód wybitnie opornie składa się do zakrętów, a brak ręcznego hamulca (tzn. jest takowy, ale elektryczny, sprzężony z ABS) uniemożliwia zarzucenie tyłu…
Chwilę przede mną trasę pokonuje C3-ka, wykręca rewelacyjny czas 35 sekund, kosztem uszkodzonego samochodu i dużej ilości gumy zostawionej na placu.
Przejeżdżamy kolejne 2 km trasy (na liczniku już 108 km) i znowu OS-y.
OS – V to toczenie obręczy rowerowej na czas. Różne są patenty, ale widać, że obręcz żyje własnym życiem. Gdy wreszcie ktoś ma świetny czas, złośliwa bestia toczy się na nawrocie w krzaki… Tu znowu idzie mi lepiej, mam drugi czas – nieco ponad 12 sekund.
Pora na OS – VI, który polega na trafieniu piłeczkami tenisowymi do celu. Rzutów jest pięć – dwa próbne, trzy punktowane. Nie trafiam ani razu…
Jedziemy nad Jezioro Bnińskie. Zatrzymujemy się przy kaplicy i przechodząc przez barokową bramę idziemy na cmentarz. Notujemy datę urodzin jednego z powstańców, mierzymy obwód rosnącego na tyłach cmentarza dębu, który, jak wynika z pomiarów, wynosi 490 cm.
W tym miejscu, jak wynika z opisu trasy, odkryto osadę kultury łużyckiej, którą pierwotnie datowano na VII… V w. p.n.e. Okrzyknięta „drugim Biskupinem”, po roku badań okazała się być młodsza o 15 wieków.
To jest ostatni punkt rajdu, zawracamy i toczymy się powoli do mety, wypełniając i sprawdzając jeszcze raz wszystkie odpowiedzi. Na metę docieramy punktualnie, czyli o 18:30, po 240 minutach jazdy i zwiedzania.
Wieczorem rozpoczyna się kolacja, ognisko i zabawa. Są kiełbaski i kaszanka z grilla, takaż karkówka. Nad ogniskiem obraca się dostojnie prosię, dzieci się bawią, muzyka gra.
Organizatorzy robią w miedzy czasie niespodziankę mojemu synkowi, który kończy właśnie 3 lata. Dostaje śliczną kaczuszkę i kilka innych drobnych upominków. Dziękujemy, było nam bardzo miło!
Późnym wieczorem na środek placu wjeżdża wspaniały tort, bo to V-ty Rajd, jubileuszowy. Zapalają świece, szampan leje się po wszystkich strumieniami.
Tort jest pyszny, ale i tak zostaje go jeszcze sporo na niedzielny poranek.
Spożywszy sporą ilość kiełbasek, wlawszy w siebie niemierzalna ilość piwa, udaję się na zasłużony spoczynek, tym bardziej, że dziecię już się domaga spania i kąpieli.
Niedziela, 27 sierpnia 2006
Budzimy się po 9-tej. Dziecię śpi jak zabite. Śniadanie jemy na raty, po czym, z już obudzonym i ubranym synkiem ruszamy na oglądanie Cytrynek, jeziora i okolic. Po drodze zaliczamy bar, gdzie tata pochłania kufel piwka, zaś synek tackę frytek.
Zbliża się 11:00 – ogłoszenie wyników. Na początek przemówienia, podziękowania dla sponsorów i organizatorów. Pojawia się wspomniany już wcześniej wice burmistrz Środy Wielkopolskiej.
Rozpoczyna się wręczanie nagród. Pierwsze są dla
największych pechowców i nagroda fair play dla tych, którzy im pomogli.
Potem nagroda dla tych, co najdalej jechali na zlot, czyli ekipy ze Słowacji.
Potem puchary dla zwycięzcy OS-I (wyścigu drezyną) i zwycięzcy wszystkich OS-ów łącznie.
Każda załoga dostaje pamiątkowy medal i drobne upominki.
Na koniec wręczenie nagród i pucharów dla pierwszej dziesiątki.
Rozdanie nagród kończy się owacjami na stojąco dla Komandora Rajdu Jacka Cieplucha, za wspaniałą organizację i całokształt.
Ostatecznie zajęliśmy 15-te miejsce, co w tak wyrównanej stawce i 50 punktach zaprzepaszczonych na OS-IV i tak uważam za sukces.
Załogi zaczynają się rozjeżdżać, a nam jakoś się nie bardzo chce wyjeżdżać. Zostajemy jeszcze na pogaduchy i ostatecznie ruszamy w drogę około godziny 14:00, by po 3 godzinach dotrzeć do Warszawy. Jednak, co autostrada, to autostrada…
Ze swej strony serdeczne podziękowania dla organizatorów za możliwość wspaniałej zabawy, a dla uczestników – za świetna atmosferę, ducha sportowej walki i mile spędzony czas.
Do zobaczenia za rok.
Tekst i zdjęcia Marcin Kwietniak
.
Najnowsze komentarze