Decyzja o zakazie sprzedaży samochodów spalinowych, który miał obowiązywać od 2035 roku, została wstrzymana przez Niemcy, kraj który posiada potężny przemysł motoryzacyjny, przy cichym wsparciu Francji oraz Włoch. Milcząca dotąd większość, która nie miała przestrzeni do wypowiedzenia się, otrzymała nagle prawo głosu. Nie brakuje więc komentarzy na temat szkodliwych stron zakazywania określonych rodzajów napędu.
Samochody elektryczne mają wiele zalet, z którymi trudno polemizować. Są ciche, dynamiczne, można je naładować w domu, świetnie sprawdzają się na krótkich dystansach w typowo miejskich warunkach. Mają też wady, do których należy przede wszystkim bardzo wysoki koszt produkcji i zakupu a także mniejszy zasięg.
Zakaz produkcji i sprzedaży nowych samochodów spalinowych, który miał obowiązywać od roku 2035, ma jeden aspekt, o którym politycy mówią niechętnie: wyklucza dużą część społeczeństwa z możliwości posiadania własnego samochodu. Chciałbym wyraźnie podkreślić, że nie korzystania, ale właśnie posiadania na własność. Ów aspekt własności jest dla Europejczyków ważny i trudno to zmienić zaklęciami na temat nowego modelu gospodarki, w której wszystko wynajmujemy.
Wszyscy chcemy czystego powietrza, jednak nie osiągniemy tego drogą zakazów. Nawet bardzo bogate społeczeństwa zachodnie wcale nie są chętne na wymianę swoich starszych aut na nowe elektryczne, właśnie z uwagi na cenę. Aspekt ekonomiczny jest kluczowy, bo jeśli go pominiemy, to pomijamy 95% ludzi. Do czego to prowadzi, widać na rynku nowych samochodów – podwyżki spowodowały, że polska flota starzeje się w tempie zastraszającym i jak tak dalej pójdzie to przeciętna wieku auta w Polsce będzie wynosić 20 lat! To absurd!
Może nie widać tego na ulicach wielkich miast, ale wystarczy wyjechać parę kilometrów poza, na tak zwaną prowincję, by zobaczyć zupełnie inny obraz motoryzacji. W takim Lublinie, Toruniu czy Pile łatwiej spotkać 10-15 letnie auto niż nowe. Wśród ofert samochodów używanych coraz więcej 15-20 latków a tych nowych jakby ubywa. Drożyzna zabija rynek.
Samochody elektryczne są fajne, ale drogie. I na razie nie wygląda na to, by coś się miało zmienić, idzie to raczej w zupełnie inną stronę niż obiecywano nam kiedyś. Samochód klasy B kosztuje 150 tysięcy, coś większego 200 tysięcy. Dwa razy więcej niż zwykłe auto spalinowe. Dopóki elektryki nie będą znacząco tańsze niż dzisiaj, przystępne cenowo, żadne zakazy nie zmuszą ludzi do przesiadki. I dzisiaj jest to bardziej widoczne niż kiedykolwiek.
Wygląda bowiem na to, że decyzja Niemiec o zablokowaniu zakazu sprzedaży aut spalinowych wywołała reakcję, której mało kto się spodziewał: milcząca większość przemówiła. Nie ma co jednak wyśmiewać elektromobilności, bo ona ma swoje zalety i warto je poznawać w swoim tempie. Byle nie na siłę.
Najnowsze komentarze