Jak wszyscy doskonale wiemy, sporą część ceny detalicznej, jaką płacimy na stacjach benzynowych, stanowią różnego rodzaju podatki. To między innymi akcyza, doliczana w postaci stałej, kwotowej opłaty, ale jeszcze przed opodatkowaniem VAT-em. Stawkę akcyzy, o ile się nie mylę, dostosowujemy do wymogów unijnych. Wyczytałem właśnie przed paroma dniami na Interii, że Unia Europejska szykuje podwyżkę podatku akcyzowego na olej napędowy i LPG. I choć mnie to akurat nie dotyczy (jeżdżę na benzynie), to jednak ubodło mnie coś innego.
Jak wyczytałem na wspomnianym portalu, obecnie stawka podatku akcyzowego na LPG wynosi 125 euro za tonę, a oleju napędowego – 330 euro za tonę. Akcyza na benzynę wynosi 359 euro za tonę. Unijni urzędnicy myślą o podniesieniu dwóch pierwszych stawek – za LPG do poziomu 500 euro, a ON na 412 euro. To generalnie są fakty wiadome.
Rozumiem, że trzeba płacić podatki. Wiem, po co, choć nie ze wszystkimi wydatkami budżetowymi się zgadzam ;-) I płacę te podatki sumiennie, po części z pewnością dlatego, że nie mam innego wyjścia ;-) Ale boli mnie co innego.
Stawki podatku akcyzowego ustalane przez Unię podawane są w euro, i przeliczane na złotówki według jakiegoś tam przyjętego w określonym momencie kursu. Dlaczego jednak Unia dyktuje nam te stawki w podobnej, jak sądzę, wysokości, jak i innym krajom? Czy nie byłoby sensowniej, gdybyśmy – nie będąc w strefie euro – płacili tę akcyzę w walucie, w jakiej zarabiamy? I nie tak, jak płacimy, bo przecież odbywa się to w złotówkach. Chodzi mi o to, że skoro Unia chce tych 500 za LPG, to niech to będzie 500 złotych, a nie 500 euro.
Zarabiamy w lokalnej walucie, której kurs do euro wynosi aktualnie ok. 4,3. Realna wartość dochodów jest u nas dużo niższa, niż a najbiedniejszych nawet krajach eurostrefy. Ceny zaś na wiele produktów i nawet usług mamy zbliżone. Podatek akcyzowy w paliwie też jest podobny. Per saldo płacimy więc w każdym litrze najwyraźniej sporo więcej akcyzy w odniesieniu do naszych dochodów, niż bogaci mieszkańcy eurostrefy. Bo nominalnie płacimy według tej samej, kwotowej (nie procentowej) stawki.
Ja rozumiem, że nie jest w interesie rządu zmniejszanie podatków, bo z czegoś te tabuny urzędników muszą żyć. Z czegoś trzeba utrzymywać to, co budżet utrzymuje (nie będę wyliczał, bo krew mnie zaleje i nie skończę wówczas tego tekstu), ale ktoś się chyba na obowiązujące stawki zgodził, prawda? I nie interesuje mnie już nawet, kto to był, ale ciekawy jestem, czy nie da się tego renegocjować. Czy musimy płacić kwotowo tyle, co nieporównywalnie od nas bogatsze społeczeństwa?
Zdaję sobie sprawę, że zmniejszenie obciążenia z tytułu akcyzy poprzez proponowany przeze mnie wyżej sposób (wartość zostaje, zmienia się miano, z euro na złotówki) będzie miało relatywnie niewielki wpływ na cenę ostateczną. Akcyza, to bowiem w cenie pojedynczego Listra benzyny, jakieś 1,57 zł. Czyż jednak nie byłoby przyjemniej płacić ją w wysokości jedynie 0,36-0,37 zł? Oznaczałoby to spadek cen benzyny aż o 1,20 zł na litrze. W efekcie kosztowałby on niewiele ponad 4,50 zł, a to już kwota, za jaką polscy kierowcy zanieśliby do władzy aktualnie rządzącą ekipę po raz trzeci. I nie, nie jestem fanem obecnej ekipy, choć też ich nie krytykuję przesadnie. Ale gdyby udało im się wywalczyć coś takiego na forum europejskim, to byłoby naprawdę cudownie.
Wiem, to utopia, na to nie pójdzie żadna ekipa, nawet z opozycji, bo runęłyby finanse publiczne. Pytam jednak, ile jeszcze zniesiemy tego wyzysku, bo inaczej trudno obecną sytuację nazwać.
Gdyby ceny były niższe, to więcej byśmy wydawali – naród taki, jak my, relatywnie niewiele oszczędza, i nie tylko dlatego, że spora część obywateli nie ma z czego, ale po prostu mamy dosyć życia od kilkudziesięciu lat w permanentnym kryzysie, w kraju niedoborów (kiedyś towarowego, teraz pieniężnego), i chcemy pożyć normalnie, po ludzku, po europejsku. Będziemy więc kupować i płacić podatki pośrednie – w tym akcyzę i VAT. Coraz więcej ludzi ogranicza prywatne podróże, z uwagi na ceny. Gdyby litr benzyny kosztował – jak wspomniałem – około 4.50 zł, jeździliby więcej i per saldo budżet wyszedłby na swoje. Ale tam na górze chyba mocno wieje, bo rozsądne teorie jakoś nie trafiają do rozumków…
Budżet na pewno nie straciłby na tego typu operacji. Ci, którzy chcą i mogą oszczędzać, nie trzymają kasy w skarpecie. Niosą je albo do banków, albo grają na giełdzie, albo inwestują w różnego rodzaju przedsięwzięcia. Wszystkie te operacje – jeśli tylko są legalne – są opodatkowane. Płaci się podatki od dochodów kapitałowych, czyli m.in. od lokat bankowych.
Ci, którzy chcieliby pożyć na normalnym poziomie – ruszyliby do sklepów. Napędzaliby sprzedaż – opodatkowaną przecież – i budżet znowu wziąłby swoje. Problemem byłby jedynie niekorzystny jeszcze bardziej bilans płatniczy Polski, bo zbyt wiele towarów importujemy (to też jest temat-rzeka), ale ściąganie inwestorów, to już inna para kaloszy – niech się rząd wykaże.
Dawno temu pracowałem w pewnym markecie. Zajmowałem się sprawami informatycznymi, ale szybko wszedłem w inne tematy. Udało nam się z niewielką grupą współpracowników namówić właścicieli (polskich!) tego marketu na to, by pozwolili nam rządzić marżą. Żeby nie była relatywnie sztywna, lecz płynna. Czasem spadała do poziomu 1-2 %! Po początkowej niechęci właścicieli zgoda się pojawiła. Okazało się, że dochody pozostały na mniej więcej tym samym poziomie, za to wzrosły obroty. Ubocznym, niematerialnym wprost, ale mimo to znaczącym efektem było to, że ów sklep, wówczas jeden z największych w całym województwie, szybko stał się w oczach klientów tanim, a przy tym solidnym miejscem na wszelkiego rodzaju zakupy.
To samo powinien zrobić rząd – obniżyć swoje marże (czyli podatki), które na nas nakłada, a per saldo i tak wyjdzie a swoje. Do tego ludzie będą zadowoleni. Oczywiście trzeba to zrobić mądrze, nie „na hura”, ale to naprawdę jest do zrobienia. Na przykładzie akcyzy w paliwie pokazałem, jak – żeby efekt dla ludzi był spory, odczuwalny, ale dzięki temu przynoszący obywatelom zadowolenie, a na pewno nie spadną przychody z tego tytułu. Coś takiego zresztą było już kiedyś testowane na alkoholach, prawda?
Zamieńmy więc euro na złotówki, pozostawmy wartości, a że Unia nie będzie zadowolona? Jeśli mądrze to ktoś uargumentuje (tylko czy znajdzie się taki mądry w rządzie?…), to i Unia się zgodzi – bo jak nie, to zaproponujmy im, by płacili ten podatek procentowo w tej wysokości w stosunku do swoich dochodów, co my, a szybko im rura zmięknie ;-)
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze