Co parę dni elektryzują nas doniesienia różnych mediów na temat wprowadzenia w Polsce – wzorem kilku państw zachodnich – dopłat do zakupu nowych aut pod warunkiem zezłomowania starego, nieekologicznego samochodu. Chyba i my powinniśmy poświęcić tematowi trochę miejsca. Wszak samochody francuskie należą do najbardziej ekologicznych na świecie.
Przeczytałem sobie dziś rano artykuł zamieszczony na internetowej stronie „Newsweeka”. To właśnie ten tekst zainspirował mnie do zabrania głosu, a to dlatego, że się z postawionymi tam tezami nie zgadzam.
Autor artykułu analizuje temat na wszystkie, wydawałoby się, strony, ale jakoś tak sprawia to wrażenie tekstu na obstalunek ;-) Po prostu założoną tezę za wszelką cenę chce udowodnić i to w stylu typowym dla zaścianka Europy. Niby zjednoczonej Europy, ale zjednoczonej nie tak, jak tego chce część naszych rodaków.
Więc najpierw kwestia tego, czy takie dopłaty do zakupu nowych aut w zamian za stare przekazane do złomowania, da coś naszej gospodarce. Redaktor Omachel twierdzi, że nie, bo przecież polski rynek nowych aut opiera się w 90% na imporcie modeli produkowanych poza Polską. To zapewne prawda. Ale… W Polsce zlokalizowano w ciągu ostatnich lat całkiem sporo zakładów produkujących podzespoły – mniejsze i większe – na rzecz producentów samochodów. Kupując więc nawet samochód wyprodukowany w Niemczech, Francji, czy Hiszpanii, de facto kupujemy także pracę wielu polskich fabryk. W naszym kraju mieszczą się, bądź mieściły, fabryki produkujące m.in. elementy tapicerki, poduszki powietrzne, łożyska, silniki, tłumiki i całe mnóstwo innych elementów niezbędnych do budowy auta. Zwiększeniem sprzedaży nowych samochodów powinniśmy być więc bardzo zainteresowani, choćby nawet były to auta montowane w innych krajach. Czy zresztą Redaktor Omachel nie słyszał o zwolnieniach w polskich zakładach będących kooperantami producentów aut? Pewnie nie – jakoś medialnie bardziej nośne są protesty górników i stoczniowców, ewentualnie służby zdrowia…
Po drugie – to, że samochód jest wyprodukowany poza Polską, ale na terenie Unii Europejskiej, ma niejaki wpływ na stan polskiej gospodarki. Niestety Redaktor Omachel najwyraźniej należy do pewnej grupy eurosceptyków, jakich w Polsce nie brakuje. Chętnie przyjmie kasę unijną w formie dopłat, subwencji, czy czego tam jeszcze, ale Unii od Polski generalnie wara! Niech się nie wtrącają. Chcieli nas, to niech nas finansują, ale niech nas do niczego nie zmuszają i niech nie wciskają nam produktów produkowanych poza Polską, bo przecież nasze są najlepsze… Oczywiście Redaktor Omachel ma prawo do własnego zdania, ale sobie tego prawa również jakoś odmówić nie mogę ;-) I uważam, że im większa asymilacja Polski w strukturach Unii, tym dla nas lepiej. UE powstała jako przeciwwaga dla Stanów Zjednoczonych Ameryki – ma z nimi konkurować, ale przy tylu eurosceptykach, co w Polsce i paru innych kraikach, nie jest to łatwe. Zamiast rozwijać europejską gospodarkę, my marudzimy że to nie u nas te samochody są produkowane i nie powinniśmy ich dotować. Paranoja! Bo przecież co najmniej kilka z postawionych w ostatnim dwudziestoleciu fabryk samochodów mogło powstać u nas… Nie powstały. Więc nie kupujmy tego, co wyprodukują Słowacy, Czesi, Niemcy, czy Francuzi, choć sporą część elementów tej produkcji pochodzi z polskich fabryk.
Dopłaty są poza tym „be”, bo zrujnują finanse publiczne. Tak przynajmniej wynika z analizy Redaktora Omachela. Czyżby? Mówi się o dopłacie rzędu 1.000 euro. To raptem na dziś ok. 4.500 zł. Samochód sprzedany na tych zasadach będzie kosztował rzędu 25-80 tys. zł. Drożej raczej nie, bo nie spełni warunków emisji nie wyższej, niż 155 g CO2/km. Sam podatek VAT (wg stawki 22%) od 25 tys. zł brutto wyniesie właśnie 4.500 zł. Czyli pokryje wartość dopłaty. Kasa zostanie przełożona z kieszeni lewej do prawej i zaraz wróci do lewej. Bilans dla budżetu wyjdzie na zero. Przy każdym droższym aucie państwo polskie zarobi na takiej operacji! Przy samochodzie wartości 80 tys. zł podatek VAT sięgnie 14,4 tys. zł. Dopłata w wysokości 4.500 zł sprawi, że do budżetu wpłynie ok. 10 tys. zł. Bez dopłaty być może te pieniądze nie wpłynęłyby, bo dopłata – jak pokazują wzorce francuskie, włoskie, czy zwłaszcza niemieckie – okazała się nader atrakcyjną zachęta do wymiany samochodu!
Co więcej – spora część tych nowych samochodów kupiona zostanie nie za gotówkę, ale na kredyt. To wygeneruje kolejne pieniądze – dla banków udzielających kredytów. A spora część z nich pozostawia jednak zyski – opodatkowane! – w Polsce. Co więcej – można pokusić się o wprowadzenie refinansowania takich kredytów np. przez Bank Gospodarstwa Krajowego, właśnie po to, by zyski – przy odpowiedniej konstrukcji takiego produktu – pozostały w Polsce. Również w Polsce pozostaną podatki płacone przez firmy i pracowników produkujących na potrzeby wielkich fabryk samochodowych. Czy to wszystko Panie Redaktorze, nie będzie miało wpływu na polską gospodarkę? To chyba jakieś inne mechanizmy ekonomiczne funkcjonują u Pana w Redakcji i w mojej głowie…
Żeby było ciekawiej – od wczoraj Austria, która nie słynie specjalnie z szokująco wysokiej produkcji samochodów ;-) również wprowadziła ekodopłaty przy złomowaniu aut starszych, niż 13 lat. Wyniosą one łącznie 1.500 euro – połowę da państwo, a druga połowę importerzy i dealerzy. Przygotowano – jak informuje IBRM Samar – 45 milionów euro na realizację tego programu.
Wspomniany artykuł w „Newsweeku” sugeruje też, że w Polsce wielkiego ruchu w interesie – nawet po wprowadzeniu dopłat – nie będzie, bo niby kogo będzie stać na zezłomowanie kilkunastoletniego auta o wartości 2 tys. zł i kupno nowego za trzydzieści razy większą kwotę. To nie do końca tak. Po pierwsze – odejdzie problem z długotrwałym szukaniem kupca na taki stary samochód. Po drugie – nie każdy będzie chciał (i mógł) przesiąść się do nówki za 60 tys. Część wybierze małe autko, za 30-40 tys. zł, a to już może być kuszące – ludzie mają trochę oszczędności, banki pewnie też przed udzielaniem kredytów jakoś specjalnie się wzbraniać nie będą. A Polska zyska. Nie tylko finansowo. Zyska ekologicznie, bo zniknie kilka, czy kilkanaście tysięcy mocno wyeksploatowanych, niezbyt bezpiecznych i kopcących starych samochodów. Nie jest bowiem tak, że Polacy lubują się w starych struclach z Zachodu. Nas po prostu nie stać na kupowanie wielu nowych aut. Zachęta ze strony państwa mogłaby sprawić, że decyzja o kupnie nowego, nawet mniejszego, samochodu, stanie się całkiem kuszącą perspektywą. Tym bardziej, że chodzi o kilka, czy kilkanaście tysięcy sztuk w skali kraju, na pewno nie więcej.
I wcale nie jest tak (co napisano w artkule), że kasa potrzebna na sfinansowanie dopłat sprawi, że zostanie podniesiona – o jakieś 35-40% – opłata ekologiczna. Wyżej wykazałem, że państwo może na czysto zarobić na całej operacji, bez ponoszenia na dobrą sprawę jakichkolwiek kosztów. A opłaty ekologiczne, zwłaszcza wg projektu zakładającego ich coroczne pobieranie – i tak uderzą w najbiedniejszych, którzy nawet przy dwukrotnie większej dopłacie nie kupią nowego auta, bo ich na to zwyczajnie nie stać.
I na koniec jeszcze jedna kwestia, znowu dotycząca „sprawy polskiej, a Unii”. Redaktor Omachel podaje dane, z których wynika, że 84% produkcji polskich fabryk samochodów (głównie Fiat, Opel, Volkswagen) trafia na eksport, więc polscy klienci mają mały wpływ na utrzymanie w tych zakładach zatrudnienia. Pewnie tak jest. Ale po wprowadzeniu dopłat pewnie spora część klientów zdecydowałaby się na kupno samochodu właśnie z polskich fabryk wyznając zasadę, że „dobre, bo polskie” chociażby. A po drugie – znowu wyłazi z Pana zaściankowość. Gdyby w podobny sposób myśleli klienci na Zachodzie kupujący Fiaty Panda, 500, czy nowe Fordy Ka, to z uwagi na ich produkcję poza własnymi krajami rezygnowaliby z zakupu, tak? Więc diabli by wzięli nawet te resztki motoryzacyjnego przemysłu w Polsce. A wtedy nic, tylko zaorać ten kraj i – jak w przypadku Huty Stalowa Wola – modlić się i budować nowy kościół, bo to ma pomóc narodowi w przetrwaniu kryzysu…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze