Zapowiadałem ten tekst już od ładnych kilku, jeśli nie kilkunastu tygodni. No i jest. Pozwalam sobie zwrócić Waszą uwagę na kilka konkretnych aspektów tego, co z mediów aż się wylewa, ale jakby w innym tonie. Panie i Panowie – moich kilka doświadczeń z samochodami marki Škoda.
Od razu drobne zastrzeżenie: nasze, jak i innych mediów testy, przeprowadzane są w oparciu o samochody pochodzące z parków prasowych. Zazwyczaj są to nieźle wyposażone wersje poszczególnych modeli, które oczywiście przechodzą szereg serwisowych akcji, bowiem zdarza się nader często, że dziennikarze o testowe auta specjalnie – mówiąc kolokwialnie – nie dbają. To jednak nie ma w tym tekście większego znaczenia, chodzi mi raczej o zwrócenie Waszej uwagi na to, że testy przeprowadzane przez najróżniejsze redakcje, oparte są o konkretny egzemplarz samochodu. To, co poniżej, podobnie – dotyczy dwóch modeli Škody, którymi miałem/miewam okazję jeździć. Skoro więc o konkretny egzemplarz opieramy testy, mogę się podobnie wypowiedzieć w kwestii Octavii i Fabii, którymi jeździłem/jeżdżę.
Doskonale wiecie, że znakomita większość polskich mediów motoryzacyjnych uważa Škodę za ósmy cud świata, i gdyby tylko była taka możliwość, to umieściłyby całą tę firmę przed Mazurami, Białowieżą i innymi faktycznymi cudami na liście nowych obiektów kandydujących do tego prestiżowego tytułu. Ponieważ jednak takiej możliwości nie ma, to my musimy znosić teksty wychwalające auta z Mlada Boleslav pod niebiosa. Bo nawet gdybyśmy nie chcieli tego czytać, to po prostu nie możemy, gdy ze Škodami porównuje się samochody francuskie. Pewnie nie zawsze lepsze, zgoda, ale praktycznie zawsze przegrywające z produktami czeskimi. O przyczyny takiego stanu rzeczy dyskretnie nie będę pytał, ale pozwolę sobie na kilka słów komentarza związanych z moimi doświadczeniami ze Škodą.
Auta tej marki użytkuje firma, w której pracuję. Ponieważ to lokalne przedsiębiorstwo, samochodów służbowych mamy niewiele – zwykle 2-3 w jednym czasie. Dodam, że samochodami tymi jeździ wielu kierowców obu płci, choć pewnie nie jest to grupa tak liczna, jak w przypadku aut z parków prasowych importerów.
Kilka lat temu kupiono do firmy Octavię I w nadwoziu kombi (takie nadwozie jest w tej działalności bardzo pożądane) z benzynowym silnikiem 1.6. Samochód kupiony oczywiście w salonie. Zrobił przez kilka lat jakieś 260, czy 270 tys. km i silnikowo – o ile wiem – nie było z nim większych problemów. Co więcej – był to naprawdę samochód raczej tani w eksploatacji i nie nastręczający problemów.
Potem Octavię sprzedano, a w jej miejsce kupiono aktualnie oferowany model Fabii, również w nadwoziu kombi. To ustrojstwo z kolei napędza silnik 1.4 TDI, który o kulturze pracy nie słyszał jeszcze nigdy, ale jak miał słyszeć, skoro zagłusza wszystkie dźwięki w swoim bezpośrednim sąsiedztwie ;-) Jak się rozgrzeje, to sytuacja ulega znaczącej poprawie – zagłusza tylko to, co jest w odległości pięciu metrów od niego ;-))) Żartuję z tym zagłuszaniem – nie jest aż tak źle, choć dźwięk trzycylindrowego motoru TDI drażni moje uszy wychowane na tzw. „brytyjskim brzmieniu” sprzętu audio firm NAD, Cambridge Audio i kolumn głośnikowych TDL RTL3. Sprzęt ten emituje przy tym dźwięki zauważalnie bardziej wymagające, niż klasyka disco polo…
Ale do rzeczy. Octavia, niemal zawsze przedstawiana w porównaniach z samochodami segmentu D, powstała na płycie podłogowej VW Golfa, czyli de facto jest kompaktem z doklejonym potężnym kufrem. Gdyby Francuzi byli tak bezczelni, to twierdziliby, że Thalia należy do segmentu C. Tak oczywiście nie jest, ale nasze media myślą, że w Polsce żyją debile i dadzą sobie wcisnąć każdy kit. Przynależność do segmentu w tej kategorii aut determinuje przede wszystkim rozstaw osi. Nie musicie go jednak mierzyć, bo jeszcze ktoś pomyśli, że Octavia Was zainteresowała i będzie wstyd. Jest prosty sposób na stwierdzenie, że auto wcale nie jest takie wielkie, jak wynikać by to mogło z jego długości. I nawet nie trzeba patrzeć na przedni i tylny zwis. Wystarczy zerknąć na dolną krawędź tylnych bocznych drzwi. Bo jak można bez większego trudu zrobić długie drzwi na wysokości szyby, tak ich dolnej krawędzi przy mizernym rozstawie osi już się wydłużyć nie da. Popatrzcie więc na dolną krawędź drzwi w Octavii i w samochodzie innej marki, ale segmentu D. Na pewno zauważycie różnicę. Żeby sprawiedliwości stało się zadość – porównajcie Škodę z modelem produkowanym powiedzmy z 10 lat temu, na przykład z Citroënem Xantią, Peugeotem 406, czy Renault Laguną. Zauważycie, że Octavia jest kompaktem i niczym więcej!
Owszem – ma kufer większy, niż niejedno auto z segmentu D, ale to jeszcze nie wystarczy, by „czeszka” trafiła do tej klasy aut! Tym bardziej, że cały świat, również niemiecka jego część, w tym segmencie zapewnia całkiem spory komfort jazdy na wszystkich siedzeniach. Ja zaś miałem okazję być wieziony wspomnianą Octavią na dystansie mniej więcej 2 x 70 km. I powiedziałem – „nigdy więcej!”. Mam drobne zmiany zwyrodnieniowe w lędźwiowym odcinku kręgosłupa, które czasem atakują mnie sporą dawką bólu. Zwykle wtedy, gdy przeciążę konstrukcję mojego nielekkiego cielska. Po owej niespełna 150-kilometrowej podróży (z udziałem w konferencji w połowie odcinka) wysiadłem z Octavii chory, jakbym podniósł worek cementu i poskakał z nim przez 10 minut stojąc na betonie – i to bez uginania nóg w jakimkolwiek stawie!
Tylna ławka (bo nie kanapa) w Octavii I, to było narzędzie tortur, które powinno się pokazywać na objazdowej wystawie, którą pewnie już widzieliście parę lat temu. Moje wrażenie jest takie, jakby były to dwie deski zbite na krawędziach pod kątem jakichś 80° i obleczone tanią, za luźną w dodatku tkaniną. Nigdy więcej już na tej ławce (bo nie kanapie…) nie usiadłem. Trudno mi więc nazywać ten samochód – wzorem wielu dziennikarzy – autem rodzinnym, bo kocham moje dzieci i nie wyobrażam sobie, jak musiałyby narozrabiać, żebym skazał je na karę podróżowania w takim miejscu. Już prędzej posadziłbym tam żonę ;-)))
Dodam przy tym, że Octavią dość przyjemnie jeździ się na miejscu kierowcy. Pomijając wzorce ergonomii w postaci włącznika pralki Frania tutaj użytego do operowania światłami, a także przełączniki przy kierownicy, dla mnie pochodzące sprzed ćwierćwiecza (co nie znaczy, że wszystko, co stare, jest złe!) – z przodu w tej Škodzie podróżuje się całkiem nieźle. Prowadzi się ów samochód dobrze, choć jakichś wielkich zachwytów nad układem kierowniczym na przykład bym nie wyśpiewywał. Biegi przełącza się po prostu normalnie, a nie superprecyzyjnie, czyli odwrotnie, jak – rzekomo – w samochodach francuskich.
Ale dajmy spokój Octavii, bo tekst mi się rozrośnie znacząco i zaśniecie przy czytaniu ;-) Przejdźmy do nowszego modelu, aktualnie dostępnego w sieci dealerskiej Škody. Fabia Combi, która znajduje się w posiadaniu naszej firmy od końca ubiegłego roku mniej więcej, napędzana jest przez silnik 1.4 TDI (acz prawdę mówiąc nie wiem, w którym wariancie mocy i jakoś średnio mnie to interesuje). Samochód ten jest gloryfikowany praktycznie przez wszystkie media, zwłaszcza te powstające w polskich oddziałach niemieckich wydawnictw. Cóż – wszak Škoda należy do wywodzącego się z Niemiec koncernu VAG… Niemieckiej technologii jest w niej więc pod dostatkiem, a dziennikarze opierają się na prostym związku przyczynowo-skutkowym – skoro VW i Audi są takie świetne, to Škoda i Seat automatycznie też. Dziwne, że nie działa to u nich w przypadku Renault i Dacii na przykład…
Fabia, o której mowa, przejeździła u nas w firmie niewiele, jak na nasze standardy, ale tylko dlatego, że nie jest autem podstawowym, jakoś tak z 7-8 tys. km. Już po nieco ponad 5 tys. km „strzelał” ogranicznik otwarcia w drzwiach przednich, tych po stronie kierowcy! Pewnie to przypadek i w dodatku szybko zostało to usunięte, ale wspominam o tym mając na uwadze to wzorcowe, solidne wykonanie, o którym zawsze w przypadku aut tej marki czytamy w prasie motoryzacyjnej…
W kwestii ergonomii też mam mniej więcej dwie uwagi, nie licząc mojego ukochanego, przypominającego mi beztroskie lata dzieciństwa, włącznika do pralki Frania, oraz wspomnianych wyżej dźwigienek przy kierownicy. Pierwsza dotyczy wewnętrznej klamki w drzwiach. Jest umieszczona w na tyle mało wygodnym miejscu, że gdy chcę wyjść – muszę łokciem oprzeć się o boczek fotela. Nie muszę go na szczęście w ów boczek wciskać, ale jak by nie patrzeć – rękę muszę cofnąć. To chyba jeszcze mniej wygodne, niż krytykowane kiedyś w którymś z motoryzacyjnych periodyków umiejscowienie klamki w Peugeocie 207 (to ten sam segment rynku!) – niby za bardzo z przodu. Może jak ktoś jest malutki, ma krótkie rączki, jeździ na poduszce i w dodatku w kapeluszu – poczuje się w Fabii znakomicie. Ja ze wzrostem nieco ponad 180 cm i przekroczywszy już dawno 90 kg wagi, nie jestem umieszczeniem klamki zachwycony.
Ale to na pewno ze mną jest coś nie tak. Z pewnością mam jakieś nieproporcjonalnie długie ręce, bo przecież w takim wzorcu ergonomii, jakim jawi się Fabia po lekturze polskiej prasy, niemożliwe jest, by normalny człowiek przyciszał sobie radio sięgając prawą dłonią z kierownicy do dźwigni zmiany biegów. Potężny potencjometr sterczący z radia (a nie, jak w Citroënach czy Peugeotach – malutkie przyciski, w które dziennikarzom trudno trafić) już nieraz znalazł się na drodze mojej niezgrabnej ręki i zastanawiałem się, czy to nie jest przemyślane działanie inżynierów Škody – „przycisz radio, a docenisz precyzję działania skrzyni biegów i usłyszysz dźwięk harmonijnie rozwijanej mocy generowanej przez Twój silnik TDI na pompowtryskiwaczach”…
Jakoś tak obcowanie z obydwoma modelami Škody nie wpędziło mnie też w dziki zachwyt nad jakością wykonania tych samochodów, użytymi materiałami, że o kolorystyce, czy designie przez grzeczność w ogóle nie wspomnę. Tam po prostu nic nie rzuca na kolana. Owszem – zegary są czytelne, choć już np. z obsługą fabrycznego radioodtwarzacza w Fabii nie było tak różowo – nawykły do różnych technicznych nowinek liczyłem, że intuicyjnie będę umiał wszystko obsłużyć, ale najwyraźniej moja intuicja jest skrzywiona we francuską stronę. Zgoda, poradziłem sobie, ale żeby to było taką super-hiper-rewelacją, to nie powiem. Może dla kogoś, kto jeździ tylko niemieckimi toczydłami takie właśnie jest – ja widziałem w życiu lepsze wynalazki ;-)
Moim zdaniem (kończę, bo nie chcę Was zanudzać) Škoda nie może rzucić na kolana nikogo, kto jeździł czymś więcej, niż „Maluchem”, albo innymi wynalazkami, których korzenie tkwią w czasach bezpośrednio po śmierci Stalina. Jest samochodem poprawnym, jak na przełom tysiącleci, ale zachwycić naprawdę nie ma czym. Do tego – wzorem wieloletniej polityki Volkswagena – jest niezbyt tania – za podobną kasę Francuzi oferują zwykle więcej, a nikt Was przynajmniej wtedy nie nazwie kapelusznikiem. Octavia i Fabia sprzedają się u nas świetnie, ale i telewizory Otake kiedyś były mocno poszukiwane, a dziś chyba nikt by tego nie kupował. Ot – samochód na miarę narodu i jego sytuacji ekonomicznej. Jeździ, psuć się bardzo nie ma co, a w gazetach piszą, że dobry i rodzinny. Gdy się jednak człowiek dobrze przyjrzy zarówno Škodom, jak i ich konkurencji, to może przejrzeć na oczy. Tylko że nie każdy w tym kraju, niestety, umie patrzeć, samodzielnie myśleć i podejmować nonkonformistyczne decyzje…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze