Każdy kto dużo podróżuje po naszym kochanym kraju (gdzie Generalna Dyrekcja Dróg i Dwóch Autostrad co roku obiecuje nowe drogi, a potem wychodzi jak zwykle) zna miejsca, gdzie zwykle stoją policjanci. Na każdej ze ścieżek łączących duże miasta jest zwykle kilka, no czasem kilkanaście ulubionych miejscówek, a to za krzakami, a to za zakrętem, gdzie może czaić się radiowóz z popularną, chociaż znienawidzoną przez kierujących, suszarką. W czasie świąt dzieją się tam cuda. A właściwie… nic się nie dzieje. Gdzie te dziesięć tysięcy zbrojnych w wiedzę i suszarki policjantów się podziało? Rzecznik prasowy jeden wie.
Te poświąteczne a noworoczne refleksje naszły mnie po tym, jak przejechałem kolejny noworoczny tysiąc kilometrów po marnie odśnieżonych drogach. Wyjeżdżając, wcześnie rano, z miasta A do miasta B, słyszę w radiu o tych licznych patrolach. Włączam CB, podpytuje nadjeżdżających z przeciwka kierowców, a oni równie zdumieni. Policja? Kolego, do samej Warszawki dróżka czysta jak łza. 300 kilometrów luzu. Krokodyli też nie widzieli, pewnie wywiała ich śnieżna zawieja.
Zaprzyjaźniony policjant dziwił się mej zadumie nad tą sprawą – to są działania prewencyjne, mówił – jak ludzie słyszą w radiu, że tyle a tyle tysięcy policjantów pełni służbę, to wolniej jeżdżą, dodawał. Mniej mamy roboty – i tu na jego twarzy widziałem wyraźne zadowolenie. Ja mam jednak mieszane uczucia. Płacę gigantyczne podatki, zjadające znaczną część mojego wynagrodzenia, za te pieniądze chciałbym żyć w kraju, gdzie są autostrady, gdzie są drogi ekspresowe, gdzie policja służy społeczeństwu, nie zaś je straszy zza krzaka wystawioną suszarką. A jak zimno i trudniej, to straszy przez radio, w swoich komunikatach.
Tyle, że komunikat nadać łatwiej. Zmienić mentalność – znacznie trudniej. Jako optymista wierzę, że kiedyś się uda.
Najnowsze komentarze