Czy da się jeździć za darmo? Rosnące ceny paliwa spowodowały, że zaczęliśmy – jako społeczeństwo – szukać możliwości tańszego przemieszczania się. Jeśli ktoś dysponuje domem lub działką, może rozważyć zakup instalacji fotowoltaicznej do ładowania samochodu elektrycznego. Chociaż nie rozwiąże to wszystkich kwestii kosztów utrzymania auta, to może pomóc je znacznie zredukować.
Za darmo jeździć się nie da, ale można zmniejszyć koszt poprzez usunięcie z budżetu pozycji paliwo. Dzisiaj postaram się zrobić wstęp do tego tematu – z konieczności skrócony, ale dający pogląd jak to można zrealizować.
Pierwszym warunkiem jest posiadanie auta elektrycznego: być może nie jako głównego, ale dodatkowego. Pomóc tu może zakup taniego używanego elektryka typu Peugeot iOn, Citroen C-Zero czy Renault Zoe, starsze egzemplarze mają mniejsze baterie, pozwalające przejechać 100-150 kilometrów, co do codziennych podstawowych zastosowań zwykle wystarcza. Niedługo w Polsce pojawi się też Citroen Ami. Na zakup takiego elektryka trzeba przeznaczyć około 30 tysięcy złotych. Późniejszy koszt serwisu i utrzymania jest mniejszy niż auta spalinowego.
Zanim przejdziemy do offgridu – jeśli macie już instalację a do tego umowę na starych warunkach, czyli odbieracie z sieci 80% prądu wysłanego, to sprawa jest prosta – sieć jest wielkim akumulatorem, z którego można czerpać prawie wszystko to, co się tam wysłało. W tej sytuacji pozostaje tylko kupić auto, założyć ładowarkę i już. Wtedy korzyści są przez cały rok, bo nadprodukcja letnia będzie zużyta zimą.
Wróćmy teraz do tej „domowej stacji benzynowej”. Przepisy, które niedawno zmieniły się na niekorzyść osób budujących instalację PV powodują, że wiele z obecnie instalowanych paneli pracuje w trybie offgrid, czyli nie wysyłając prądu do sieci. Ułatwiają to tanie hybrydowe falowniki o mocach dostosowanych do polskich realiów – typowe tanie urządzenie ma moc 5 kW. Do tego 12 paneli o podobnej mocy łącznej, cztery akumulatory kwasowe 100 Ah lub więcej, trochę osprzętu elektrycznego, odpowiednie połączenie – i mamy to.
Przykładowe ceny (lipiec 2022 r.) rozwiązania z tanim falownikiem i tanim magazynem energii:
– tani falownik 5 kW – 3.000 zł,
– panel 440W – 940 zł (kupujemy 8-10 szt.) (można zastosować tańsze panele – odpowiednio zwiększając ich ilość lub godząc się z mniejszą mocą instalacji)
– akumulator kwasowo-ołowiowy 1 szt. 100 Ah – 280 zł (potrzebne 4 szt.),
Do powyższych kosztów dochodzi jeszcze osprzęt: konstrukcja (na dach lub wolnostojąca), kable o odpowiednich przekrojach, zabezpieczenia, skrzynka elektryczna, złącza, bezpieczniki a także robocizna – chociaż większość prac można wykonać samemu. Montaż i podłączenie tego wszystkiego jest stosunkowo proste, trzeba tylko pamiętać o kwestiach związanych z bezpieczeństwem (kable nie mogą leżeć na dachu, muszą być podwieszone, uwaga na prąd, bo równolegle podłączone panele generują b. wysokie napięcie stałe, tanie złączki warto wymienić na skręcane śrubami, aby uniknąć ryzyka pożaru itp.) a finalne podłączenie instalacji musi wykonać elektryk z uprawnieniami – to wymóg polskiego prawa.
W pewnym uproszczeniu hybrydowy inwerter działa w ten sposób, że pobiera prąd zarówno z paneli jak i z sieci (w razie potrzeby) i wysyła na domowe potrzeby, równolegle ładowane są akumulatory. Wieczorem, gdy prądu z paneli nie ma, dom korzysta najpierw z energii zgromadzonej w akumulatorów a potem dobiera ją z sieci. Warto wiedzieć, że falownik to dość inteligentne urządzenie i posiada różne scenariusze, które wybieramy w zależności od potrzeb.
Jakie są zalety takiej instalacji – oprócz ładowania auta elektrycznego? Prąd będziemy mieć zawsze, nawet jak przestanie działać elektrownia, bo to system off-grid, nie rozłączy się, gdy zabraknie prądu z sieci. Mniej więcej od marca do października większość domowych urządzeń zasilimy w ciągu dnia z instalacji PV a wieczorem pomogą akumulatory. Rachunki za prąd mocno spadną.
Zakładając, że mamy kilkanaście tysięcy złotych na instalację i poradziliśmy sobie z montażem, rzućmy teraz okiem co z tym samochodem: w domu nie ma sensu inwestować w drogie szybkie ładowarki, bo raz, że nie mamy takiego prądu a dwa auto zwykle stoi wiele godzin. Można podłączyć się pod zwykłe gniazdko, ale wtedy będzie wolno, albo zastosować ładowarkę typu Wallbox np. 3,6 kW, lub nawet 3-fazową 11 kW, ale wtedy trzeba też kupić droższy falownik (3 fazowy, z odpowiednio większą mocą i zainwestować w więcej paneli i dysponować trzema fazami z elektrowni – nie wszędzie tak jest).
A jakie są ograniczenia? nasz samochód przecież w ciągu dnia zwykle jeździ. Jeśli nie mamy pracy zdalnej, to rano się wyjeżdża, po południu czy pod wieczór wraca. Wtedy prądu z paneli mieć nie będziemy.
Oszczędzić się jednak da: auto może się ładować w weekendy. Nie ma natomiast na co liczyć na domowy magazyn energii, te baterie w samochodzie będą miały wielokrotnie większą pojemność, więc aby ładować w dzień duży magazyn energii należałoby zainwestować znacznie więcej i w akumulatory i w więcej paneli. Tak czy inaczej zapłacimy mniejsze rachunki i za prąd w domu i za tankowanie.
Warto zwrócić na jeszcze jedną rzecz uwagę: tania instalacja o mocy maksymalnej 5 kW nie rozwiąże wszystkich potrzeb samochodu elektrycznego – jednak na pewno zmniejszy koszty po stronie rachunków za prąd.
Jakie koszty dalej w czasie? Instalację można rozbudowywać z czasem o kolejne panele, na pewno raz na kilka lat trzeba będzie też wymienić domowy magazyn energii na nowy (akumulatory po kilku latach stracą część pojemności). Wiele osób rozważa też postawienie małego wiatraka 1 – 2 kW, który działa przez cały rok i polepsza efektywność całej instalacji. Panele podziałają 25-30 lat lub więcej, tu nie ma się co martwić.
Przy rosnących cenach prądu i wzroście zagrożenia wyłączeniami prądu z uwagi na potencjalny kryzys energetyczny taka instalacjami offgrid może mieć całkiem spory sens, nie tylko związany z samochodem.
Nie jest to rozwiązanie dla każdego: niestety trzeba mieć spore środki aby ją zbudować a do tego dysponować działką i domem – tymczasem połowa z nas mieszka w blokach i kamienicach, gdzie o takich cudach można tylko pomarzyć. Warto też wiedzieć, że w grudniu i styczniu produkcja domowej elektrowni słonecznej spadnie do śladowych ilości, optymalne miesiące dla Polski to marzec – październik.
Nie jest to też inwestycja, która zwróci się po roku czy dwóch: trzeba to raczej rozpatrywać w kategorii ogólnego zmniejszenia kosztów i nie liczyć na szybki zwrot – a szczegółowa kalkulacja zależy od wielu czynników, w tym codziennych zwyczajów komunikacyjnych i nie dla każdego to będzie odpowiednie rozwiązanie.
Najnowsze komentarze