Załamanie pogody, które przyszło nad Polskę spowodowało gwałtowne opady deszczu. Efekt? Ulice miast zostały sparaliżowane przez potoki, ale bynajmniej nie wody. Zdezorientowani kierowcy zachowywali się tak, jakby zamiast deszczu spadała marznąca mżawka i zamieniała asfalt w lodowisko. Ruch spowolnił o połowę a może i bardziej.
Dlaczego polscy kierowcy nie potrafią jeździć w deszczu? To bardzo dobre pytanie – można by klasycznie odpowiedzieć. Wczorajszy dzień w wielu miastach oznaczał niekończące się korki. Racjonalizując sobie trochę ten deszcz można powiedzieć, że część osób, która w dobrą pogodę porusza się rowerem albo hulajnogą, wybrała tym razem samochód i stąd większe korki. Będzie to z całą pewnością opinia prawdziwa w jakiejś mierze. Ale nie tłumaczy do końca owej wolnej jazdy.
Może część kierowców ma problemy z jazdą w ograniczonych warunkach widoczności? Stare wycieraczki, zużyte do granic możliwości szyby, które mętnieją, gdy pada, zaparowane wnętrza, bo przecież tak wiele aut jest starej mocno daty? Coś w tym musi być, bo przecież woda znakomicie denerwuje, gdy nie wymieni się albo chociaż nie wyczyści gum. Słabo widać, to jedziemy wolniej.
A może ludzie boją się śliskiego asfaltu? Z kursu prawa jazdy pamiętam, że coś tam uczyli o tym, kiedy asfalt jest mało przyczepny – nawet pytanie było na tą okoliczność. Ale żeby wszyscy byli tacy strachliwi? Przecież za kółkiem, najlepiej przy zamkniętych drzwiach, to ludzie są odważni jak nie wiem co…
Problem jednak istnieje i wymaga jakiegoś systemowego zaadresowania. Na deszczu zarabia tylko budżet państwa, bo zgarnie podatek od zwiększonego zużycia paliwa. Deszcz jest też potrzebny wyschniętej polskiej ziemi, bo wbrew pozorom wody zbyt wiele u nas nie ma. Niech więc pada jak najczęściej, tylko na litość boską, jeździcie trochę szybciej! O ile to bezpieczne oczywiście.
A jeśli nic nie pomoże? To cóż, może zakażmy… deszczu? Najlepiej ustawowo, dopisując kolejne skomplikowane przepisy do i tak już nieźle złożonego prawa.
Najnowsze komentarze