W czasie wielu rozmów ze znajomymi o wożeniu psa autem okazało się, ze każdy ma jakieś przeżycia. Jednego pies zawsze jechał do rygi, chyba, że jeździł w bagażniku. Najlepiej auta typu sedan. Wtedy świata nie widział, spał i… dojeżdżał na miejsce cały i zdrowy. Znajoma z kolei miała psa, który jazdę uwielbiał, ale równie mocno uwielbiał tarzanie się błocie, bo to golden retriever. Dlatego w aucie zamontowała specjalny psi pokrowiec. Niestety chronił on siedzenia, a nie sufit. Po każdej podroży z psem auto było w miarę czyste, ale sufit w stanie opłakanym. Inni znajomi mieli z kolei psa, który całą podróż wył. By nie wył musieli go faszerować środkami uspokajającymi. Inni mieli takiego, który chciał prowadzić, więc pakował się kierowcy na kolana. A jeszcze inni takiego, który lubił leżeć na tylnej półce i obserwować oddalający się świat.
Mój pierwszy pies (płci żeńskiej), czyli suka Fifa, uwielbiał jeździć samochodami. Fifa, gdyby mogła, nigdy nie wysiadałaby z auta. Była niewielkim czarnym kundlem z białymi skarpetkami, białym krawatem i ogonem zakręconym w precelek. Gdy tylko ktoś otwierał drzwi samochodu już wbiegała do środka. Kiedyś na parkingu dobiegł nas dramatyczny krzyk pana, który błagał o pomoc, bo oto chce siąść za kierownicą, a tu coś na niego warczy. Okazało się, że to nasza Fifa w jego aucie z łapskami na jego kierownicy. Mój ojciec musiał ja przywołać do porządku. Nie była zadowolona, bo uwielbiała podróże.
Po Fifie był… Frajer. Niestety nie był amatorem jazdy samochodowej. Nawet wręcz przeciwnie. Wsadzony do auta jechał… ale do rygi. Nie pomagało zabieranie go w podróż na czczo, bo Frajer jechał do rygi pustym żołądkiem. Postanowiłam więc spróbować jeździć wolno, z otwartym oknem i z łbem psa wystawionym za okno. Ponieważ Frajer był psem agresywnym, więc jeździł w kagańcu. Metoda z otwartym oknem i psim łbem za oknem okazała się mało skuteczna, bo podczas pierwszej podróży Frajer znów wyjechał do rygi i to w kaganiec. Musiałam myc nie tylko drzwi samochodu, ale sam kaganiec… wkładać do sedesu i spuszczać wodę, bo był pełen wszystkiego i niczego. Od tej pory Frajer nigdzie nie wyjeżdżał wiążąc nas w domu na długie lata.
Teraz mamy jamnika o wdzięcznym imieniu Zrazik. Jazdę samochodem uwielbia i… całą podróż piszczy domagając się siedzenia na przedzie i obserwowania drogi. Wszelkie próby sadzania go na tylnym siedzeniu w specjalnych psich szelkach kończą się wysłuchiwaniem arii operowych. Zrazik musi siedzieć z przodu, najlepiej na kolanach kierowcy. No… od biedy z kolanach pasażera, ale obowiązkowo z łapami na przedniej szybie. Z kolei momenty, gdy zadowala się leżeniem na tylnej półce kończą się tragedią dla kierowców jadących za mną. Zrazik jest bowiem nadpobudliwy seksualnie i kilka razy zdarzyło mu się użyć tylnych zagłówków jak się używa samicy. Bywało więc, że trąbili na mnie kierowcy informując o bezeceństwach, które rozgrywały się na ich oczach, a za moimi plecami, bo z tyłu auta. Niektórzy się rzecz jasna śmiali, ale wielu było oburzonych i miało do mnie pretensje. Dlatego od dawna zastanawiam się… skoro jest znaczek „dziecko w samochodzie”, czy nie powinno być znaczka „psisko w samochodzie”? Może niewiele on by znaczył, ale podobnie jak ten z dzieckiem, wiele by tłumaczył…
Najnowsze komentarze