„Co to, nowa Ce-piątka?” zadał pytanie znajomy, gdy parkowałem C-Elysee za jego SUV-em, który de facto jest raczej bulwarówką. Zaprzeczyłem i przystąpiłem do wyjaśnień, że to auto mniejsze, prostsze, budżetowe wręcz. Gdy podałem, od jakiego poziomu startuje cennik C-Elysee (czyli rzuciłem od niechcenia, że chodzi o 40.000 zł) – znajomy ów nie mógł uwierzyć! Taki kawał samochodu za takie nieduże pieniądze? Dodałem od razu, że wersja testowa jest bogatsza, a więc i droższa, ale i tak nawet nie zbliża się do poziomu cen, z którego „startuje” Citroën C5.
Po co przytaczam opis tej sytuacji? Ano po to, żeby pokazać, jak może być odbierany samochód budżetowy, gdy ludzie nie znają jeszcze modelu. Sedan, a więc auto o klasycznej sylwetce, wciąż kojarzy się z elegancją, a dobrze dobrane proporcje nadwozia mogą sprawić, że C-Elysee wydaje się większy, okazalszy, niż w rzeczywistości. Innymi słowy wydajecie 40.000 zł, a niektórzy sąsiedzi i tak pomyślą, że wydaliście dwa razy więcej ;-) A wciąż nie epatujecie snobizmem – jeździcie klasycznym sedanem o stonowanej, ale nie nudnej stylistyce ;-)
Oczywiście miłośnik motoryzacji, zwłaszcza motoryzacji przez duże F ;-) nigdy nie pomyli Citroëna C-Elysee z Citroënem C5, ale spójrzmy prawdzie w oczy – podejrzewam, że większość naszego społeczeństwa nie rozróżnia samochodów zbyt biegle. Jeszcze marki, to rozpoznają, zwłaszcza te popularne, ale już z modelami może być problem. I nie mam tu na myśli marek wchodzących w skład Grupy Volkswagena, gdzie niektóre auta są baaardzo podobne do innych. Nawet bodajże w mainstreamowej prasie motoryzacyjnej przeczytałem kiedyś stwierdzenie, że aktualne modele Audi projektuje się sterując zoomem na kserokopiarce ;-) To co mówić o dużo bardziej plebejskich Škodach i Volkswagenach?
Ale z Citroënem jest inaczej. C-Elysee można od biedy pomylić z C4, gdy patrzy się na te auta od przodu. Ale nie z C5-tką. Podobieństwo z C4 zaś, to dla C-Elysee może nie nobilitacja, ale niewątpliwie plus, bo przecież hatchback Citroëna nie jest wcale samochodem budżetowym.
C-Elysee produkowane jest w Hiszpanii, ale przez pierwszych kilka lat na tamtejszy rynek nie trafiało. Tego samochodu nie da się kupić w bogatych krajach Europy Zachodniej, a skoro można go nabyć u nas, to znaczy, że do krajów Starej Unii jeszcze nam trochę brakuje ;-) Z naciskiem na „brakuje”, a nie na „trochę”. Z drugiej jednak strony skoro możemy za 39.900 zł kupić całkiem spory, a na pewno przestronny samochód, to czy nie jest ta „druga liga” całkiem korzystna?
Oczywiście nie można po takim aucie oczekiwać cudów. Dlatego śmieszą mnie czasem testy, czy opisy Škód, w których podobno są cuda na kiju, a gdy spojrzy się na samochód, a nie na czasopismo motoryzacyjne, to człowiek się zastanawia, czy aby na pewno o tym samym czytał, co teraz widzi. Proszę mnie dobrze zrozumieć – Škoda produkuje całkiem niezłe samochody, które nie są pozbawione zalet, ale żaden to cud świata – po prostu zwykłe auto i tylko to wciskanie kitów w fotogazetkach wywołuje odruch wymiotny. Choćby takie właśnie C-Elysee było dokładnie tym samym, czym odpowiednia Škoda, i tak w prasie motoryzacyjnej nie zbliży się do czeskiej marki, bo jest… francuskie. Taka jest prawda.
Citroën C-Elysee naprawdę kosztuje tak niewiele. Bazową wersję Attraction napędzaną 82-konnym silnikiem benzynowym PureTech można mieć już za 39.900 zł. To zresztą jedyna jednostka napędowa przewidziana dla tej wersji wyposażeniowej. Ale wystarczy dołożyć 4.000 zł i można się cieszyć z lepiej wyposażonej odmiany Seduction, która w dodatku będzie miała pod maską silnik taki, jak w testowanym przeze mnie samochodzie, czyli 1.6 VTi 115 KM. Można też mieć w Seduction diesla BlueHDi o maksymalnej mocy 100 KM – wówczas takie auto będzie kosztowało 49.900 zł.
Jest też wersja Exclusive kosztująca co najmniej 47.900 zł (ma wówczas silnik 1.6 VTi 115 KM), którą może napędzać także 82-konna trzycylindrowa jednostka PureTech (52.000 zł), ewentualnie 100-konny diesel BlueHDi (53.900 zł). No i jest wersja taka, jak testowana, czyli More Life, w cenniku znajdująca się pomiędzy Seduction i Exclusive. Kosztuje 45.900 zł, a jedyny silnik z nią oferowany, to właśnie 115-konny benzyniak 1.6 VTi. I takiemu właśnie modelowi poświęcony jest niniejszy test.
W bazowej cenie dostępny jest jedynie biały kolor nadwozia Blanc Banquise. Wszystkie inne (Gris Shark, Gris Aluminium, Bleu Teles, Bleu Kyanos, Noir Onyx i Nocciola) wymagają dopłaty w wysokości 1.800 zł. Za to oba rodzaje tapicerek dostępnych w More Life (obie materiałowe, różnią się tonacją kolorystyczną) dostępne są bez dopłat.
Żeby było ciekawiej – wersja More Life jest wersją „skończoną” – nie da się do niej dokupić dodatkowego wyposażenia, wybierać można tylko między kolorami i tapicerkami. To odmiana przygotowana z myślą o szerokim spektrum klientów powstała na bazie doświadczeń importera w zakresie tego, co najchętniej w C-Elyseee wybierają klienci. Skomponowano ją więc całkiem sensownie wyposażając w elementy istotne i jednocześnie zachowując bardzo rozsądną cenę.
Co więc otrzyma klient decydując się na C-Elysee More Life? Będą to:
– ABS
– ESP
– poduszka powietrzna kierowcy
– poduszka powietrzna pasażera
– poduszki powietrzne boczne
– kanapa dzielona w proporcjach 2/3 : 1/3
– zamek centralny sterowany pilotem
– Pakiet Look
– szyby tylne sterowane elektrycznie
– szyby przednie sterowane elektrycznie
– lusterka zewnętrzne sterowane elektrycznie
– lusterka podgrzewane
– reflektory przeciwmgłowe
– klimatyzacja manualna z wyświetlaczem cyfrowym
– radio CD/mp3 z oddzielnym wyświetlaczem + 4 głośniki + Connecting Box
– wspomaganie parkowania tyłem
– regulator prędkości (tempomat) z ogranicznikiem
– komputer pokładowy
– światła do jazdy dziennej
– czujnik ciśnienia w ogumieniu (pośredni)
Nie jest więc źle. Biorąc pod uwagę cenę (przypominam – 45.900 zł plus ewentualnie 1.800 zł za lakier metalizowany) nawet bardzo dobrze.
Zerknąłem z ciekawości na cennik Škody Rapid, która jawi się (poza bliźniaczym do Citroëna Peugeotem 301) głównym konkurentem i wyszło mi na to, że już podstawowa wersja Rapid w wersji trzybryłowej wyceniana jest przez konfigurator na 54.900 zł. Za odmianę o zbliżonej mocy (110 KM, acz z sześciobiegową skrzynią; w C-Elysee jest pięć przełożeń) trzeba zapłacić już 57.800 zł. Dorzuciłem do tego opcjonalne reflektory przeciwmgłowe, centralny zamek ze zdalnym sterowaniem w kluczyku, tempomat, elektrycznie sterowane i podgrzewane lusterka boczne, elektrycznie sterowane szyby tylne, komputer pokładowy, czujniki parkowania z tyłu, trójką ostrzegawczy (!) i cena wzrosła mi do 62.950 zł! Dlaczego ludzie kupują Škody??? To przecież decyzja co najmniej irracjonalna! Popatrzcie – podobnie do C-Elysee More Life wyposażony Rapid kosztuje o 17.050 zł więcej! Aż mnie zatkało! Przecież to tylko Škoda!
Nie mam pojęcia, czemu sprzedaż C-Elysee w takiej sytuacji wygląda tak, jak wygląda. Owszem, tez samochód się sprzedaje. Nawet nieźle. W ciągu jedenastu pierwszych miesięcy tego roku wyjechało na polskie drogi 812 nowych C-Elysee. W efekcie jest to piąty najpopularniejszy Citroën w Polsce (po Berlingo, Jumperze, C4 Picasso i C4 Cactusie), ale tylko raz w tym roku, w listopadzie, przekroczył poziom 100 sztuk zarejestrowanych w miesiącu. To naprawdę sporo poniżej oczekiwań, bo auto jest naprawdę fajne.
Dla porównania – Škoda sprzedała w tym samym czasie 8.110 Rapidów, z czego 5.268 sztuk trafiło do nabywców instytucjonalnych, a 2.842 do klientów prywatnych. W efekcie Rapid był drugą najchętniej kupowaną Škodą w kanale dystrybucji do klientów indywidualnych.
W tym samym czasie firmy kupiły 392 egzemplarze C-Elysee, a pozostałych 420 trafiło do nabywców prywatnych. Proporcje znacząco odmienne, niż w przypadku Rapida. I chyba w tym tkwi problem – Škoda sprzedaje masę aut flotom. Jakie metody tam stosuje? Jakie daje ceny? Tego się nie dowiemy, bo przecież wszystko to objęte jest tajemnicami handlowymi. Może więc czas zintensyfikować działania PSA w tym segmencie rynku? Popatrzcie – aż 65% Rafidów trafiło do firm. W przypadku C-Elysee było to jedynie 48%. To normalni, zwykli klienci, osoby prywatne, doceniają C-Elysee. Nawet u Peugeota jest inaczej – firmy zarejestrowały 525 egzemplarzy 301-ek, co daje 60%. Pozostałych 347 kupili klienci indywidualni.
Nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować ludziom, którzy sami z siebie wybrali C-Elysee i kupili je za własne, ciężko opodatkowane pieniądze.
Czy warto było to zrobić? Tak, zdecydowanie tak! C-Elysee, to nie jest samochód, którym kłuje się w oczy znajomych. To nie jest samochód, który zapewnia jakieś wyjątkowe wyposażenie. To wreszcie nie jest samochód, który dostarcza niesamowitych doznań podczas jazdy. C-Elysee, to auto rozsądne. Nieźle wyposażone, bardzo przestronne (jak na swoją klasę), wygodne, tanie w zakupie i serwisie, spalające rozsądne ilości benzyny, oferujące pokaźny bagażnik, a przy tym niebrzydkie. I na swój sposób unikatowe – jeździ ich w Polsce stosunkowo niewiele i zapewne nieprędko się to zmieni.
C-Elysee jest samochodem mającym 4.427 mm długości (jest więc nieco krótszy od Rapida, który mierzy 4.483 mm), 1.748 mm szerokości (Rapid 1.706 mm, jest więc ciaśniejszy) oraz 1.466 mm wysokości (jest więc o pół centymetra wyższy od Rapida). Rozstaw osi C-Elysee, to imponujące, jak na ten segment 2.652 mm (Škoda Rapid ma tylko 2.589 mm). Bagażnik mieści 506 litrów, a podobno ten w Škodzie aż 550 litrów. Piszę „podobno”, bo pamiętam, jak w którejś z motogazetek zamieszczono wyniki faktycznych pomiarów i okazało się, że w Grupie VAG sporo aut miało całkiem sporo zawyżone parametry w tym zakresie… Pewnie oprogramowaniem to załatwiali ;-)
Citroën C-Elysee bazuje tak naprawdę na konstrukcjach segmentu B. Platforma pochodzi z Citroëna C3, ale została oczywiście znacząco wydłużona (rozstaw osi C3 II wynosi tylko 2.451 mm, wzrósł więc aż o 20,1 cm! Podwozie zresztą wzmocniono mając na uwadze rynki, na jakie C-Elysee i 301 są kierowane. A te auta powstały z myślą o oferowaniu ich w krajach rozwijających się, w tym w Polsce ;-) Acz mam czasem wrażenie, że Polska, to nie kraj rozwijający się, tylko wręcz przeciwnie – zwijający się :-(
Stylistyka C-Elysee jest stonowana, jak przystało na sedana, ale w żadnym razie nie da się powiedzieć o tym samochodzie, że jest nijaki. Zgrabne przetłoczenia po bokach nadwozia, wyrazisty przód od razu jednoznacznie wskazujący na markę (spore szewrony rozciągnięte na całą szerokość grilla, niezbyt długi tył mieszczący jednak spory kufer – ten samochód zdecydowanie może się podobać. Owszem, nie łapie za serce, jak hrabia za kanarka nad szklanką herbaty, ale pewnej dozy elegancji odmówić mu nie można. Jak na samochód z tej półki cenowej wygląda wręcz znakomicie.
Szczegóły dotyczące przestronności wnętrza znajdziecie na grafice w dziale Ze zdjęciami poniżej, ale muszę przyznać, że konstruktorom udało się wyczarować naprawdę dużo miejsca, zwłaszcza wzdłuż. Na zdjęciach widać wnętrze tylnej części auta przy fotelach przednich ustawionych dla kierowcy o wzroście 181 cm. Oznacza to, że na kanapie z powodzeniem usiądzie pasażer co najmniej tej samej wysokości, a i tak nogami nie będzie dotykał oparcia foteli. Nad głową miejsce znajdą wyprostowane osoby o wzroście do 185 cm. Jak na auto posadowione na (wydłużonej) płycie podłogowej segmentu B, to znakomity wynik!
506-litrowy bagażnik imponuje swoją długością, nie ma też większych kompleksów z uwagi na szerokość, czy wysokość. Jego zawiasy wnikają jednak do wnętrza, choć przyznać trzeba, że tak opracowano ich kształt, żeby nie było to wielkim problemem. Spotkałem się też z zarzutem, że przy zamykaniu pokrywy kufra rozlega się głuchy odgłos, choć moim zdaniem nie ma to żadnego znaczenia. Lepiej mieć duży kufer i echo przy jego zamykaniu, niż malutki i niefunkcjonalny ;-) Zresztą jeśli kogoś z nabywców będzie to drażniło, to może sobie wygłuszyć pokrywę bagażnika i spód półki pod tylną szybą – będzie to kosztowało niewielkie pieniądze, a można to sobie zrobić tak, jak komu się podoba. Jeśli się na to zdecydujecie, to możecie też wygłuszyć komorę silnika. Nie ma to wprawdzie wielkiego uzasadnienia, ale zrobić można.
Najważniejsze, że właściciel/użytkownik C-Elysee może się cieszyć z bagażnika, którego i szerokość, i długość przekraczają 1 metr. A i ponad półmetrowa wysokość wnętrza kufra nie jest bez znaczenia. Tam można naprawdę duża zapakować. W połączeniu z ładownością rzędu 434 kg kufer zyskuje na funkcjonalności. Z drugiej jednak strony pamiętajcie, że czwórka dorosłych pasażerów, to już około 300 kg (licząc po średnio 75 kg/osobę), więc na bagażnik (i bak z paliwem o pojemności 50 litrów) pozostanie już tylko niespełna 150 kg. Czy to mało? Nie, ale z przewożeniem rtęci w większych ilościach warto uważać ;-)
Jak widać wyposażenie w zakresie bezpieczeństwa jest również całkiem dobre. Czołowe i boczne poduszki powietrzne, ABS, ESP – jeszcze niedawno na rynkach rozwijających się były to luksusy. Ba – ileż samochodów bez tych elementów ciągle jeździ po polskich drogach? I nie mam tu na myśli aut powypadkowych, ale takich bez przygód, które zwyczajnie tego wszystkiego nie miały. Dziś kupując samochód za 46.000 zł możemy się czuć naprawdę bezpiecznie. Nie ma wprawdzie regulacji wysokości kotwiczenia pasów bezpieczeństwa, nie ma dwuosiowej regulacji kolumny kierowniczej (jest tylko regulacja wysokości), ale spójrzmy prawdzie w oczy – dla klientów, dla których czasem jest to pierwszy fabrycznie nowy samochód w życiu naprawdę nie stanowi to problemu. I tak poziom bezpieczeństwa oferowany przez C-Elysee stoi na poziomie, śmiem twierdzić, wyższym, niż w wielu piętnastoletnich samochodach niemieckiej produkcji, jakimi zachwycają się Polacy. Zachwycają, bo z jednej strony często muszą (aspekt dochodowości), ale z drugiej jakże często uważają, że zrobili doskonały interes, bo po co tracić na nowym aucie, skoro można kupić używany w „niemal idealnym stanie”, po emerycie z Niemiec, po zaodrzańskim księdzu (jakby w Niemczech były ich tysiące…), po lekarzu, który jeździł niemal wyłącznie karetką, czy po adwokacie, którego wożono limuzyną na koszt zatrudniającej go kancelarii. A Niemcy, to niby tacy debile, że kupują samochody tylko po to, żeby stały, tak? Niestety nie. Dlatego cieszę się, że są i w Polsce ludzie, którzy wolą kupić nowiutki samochód niższej klasy, niż „wypasioną” błyszczącą limuzynę z Niemiec o naprawdę nieznanej przeszłości.
Jedyne większe zastrzeżenia w kwestii bezpieczeństwa można mieć w przypadku C-Eysee do szczątkowych raczej zagłówków tylnej kanapy, które w dodatku są jedynie dwa. To bardziej dwa wybrzuszenia, niż zagłówki, które swoją rolę spełnią tylko w sytuacji, gdy na kanapie podróżować będą osoby o niedużym wzroście. Trochę szkoda, że wciąż nie zrezygnowano z tego rozwiązania, bo choć tradycyjne zagłówki na pewno są droższe w produkcji, to jednak o niebo sensowniejsze. A przecież ten samochód wybierają ludzie rozsądni, którzy wiedzą, czego oczekują od auta.
Generalnie jednak Citroën C-Elysee jest takim rozsądnym samochodem. Owszem – jego układ kierowniczy nie jest szczytem precyzji (chyba, że dorwiecie gdzieś C-Elysee WTCC, ale to mało prawdopodobne; i nie mam tu na myśli limitowanej serii oferowanej niedawno w Afryce Północnej), za to pozwala bezstresowo jeździć po drogach o naprawdę kiepskiej nawierzchni i nie gubi kierunku jazdy na byle nierówności. Z drugiej jednak strony uważam, że w krajach, w których spory procent sieci drogowej woła o pomstę do nieba, taki lekko znieczulony układ kierowniczy jest idealnym rozwiązaniem, zwłaszcza w samochodzie tego typu. Nie wymaga ciągłego napięcia uwagi, nie trzeba korygować toru jazdy po napotkaniu każdej nierówności, nie ma konieczności zmagania się z kierownicą, na którą taki układ kierowniczy przenosi mnóstwo drgań. Komunikatywność układu kierowniczego Citroëna C-Elysee jest wystarczająca, precyzja również. To po prostu nie jest samochód wyczynowy, tylko auto przeznaczone do trwałej, bezproblemowej jazdy w krajach, gdzie o gładkim asfalcie opowiada się dzieciom bajki na dobranoc.
Zawieszenie Citroëna C-Elysee znakomicie spisze się właśnie na takich kiepskich drogach, których i w Polsce nie brakuje, a kto wie, czy nie będzie ich przybywać, bo obecna ekipa rządząca zdaje się mieć inne priorytety w wydawaniu publicznych pieniędzy. Widzę to choćby po swoim mieście, w którym drugą już kadencję rządzi ekipa tej samej partii, która ostatnio wygrała wybory parlamentarne. Szykujmy się więc do przesiadek na samochody o wzmocnionych podwoziach ;-) Podwoziach, w których oprócz solidnej konstrukcji mamy też całkiem niezłą dozę komfortu. Naturalnie bez cudów, ale trzeba przyznać, że C-Elysee jest autem wygodnym nie tylko z uwagi na dużą przestronność. Także zawieszenie zapewnia dużo wygody, a najwięcej problemów sprawiają mu krótkie poprzeczne nierówności. Natomiast na tradycyjnych nierównych polskich drogach, na których co trochę pojawia się jak nie dziura, to dziura tymczasowo załatana, C-Elysee spisuje się nadzwyczaj dobrze.
Pomagają w tym także opony w rozmiarze 185/65R15. Kapcie w dokładnie takim samym rozmiarze miałem przed laty w swojej Xantii II, czyli samochodzie segmentu D. Duży balon okazuje się świetny do jazdy po polskich drogach zwłaszcza, że Citroën C-Elysee More Life nie jest samochodem wyczynowym. W takim samochodzie nikt rozsądny nie poszukuje doznać rodem z toru wyścigowego – to auto ma być praktyczne, tanie w zakupie i eksploatacji, solidne i trwałe. I takie właśnie jest.
Warto przy tym podkreślić, że zawieszenie Citroëna C-Elysee pracuje cicho. Sprawia wrażenie zwartego, dobrze skręconego, i niewzruszenie pokonuje kolejne kilometry kiepskich jakościowo dróg. A taki układ kierowniczy, jaki montuje się w C-Elysee, idealnie do tego zawieszenia i do przeznaczenia samochodu pasuje. Jest mało wrażliwy na stan nawierzchni i skutecznie zniechęca do szybkiej jazdy. Owszem – da się bezpiecznie i stabilnie podróżować po polskich autostradach, ale przekraczać prędkości 140 km/h nie ma po co.
Tym bardziej, że w takich sytuacjach wewnątrz C-Elysee robi się coraz głośniej. Nie jest to jakiś fabryczny hałas, ale przekraczanie prędkości dozwolonych w naszym kraju zwyczajnie nie ma sensu. Z uwagi właśnie na narastającą głośność, ale także na układ kierowniczy i zawieszenie. Zapewniają one oczywiście bezpieczeństwo, bez wątpienia nie poczujecie się w jakimkolwiek stopniu zagrożeni, ale po prostu jazda tym samochodem z taką prędkością nie ma sensu. Radość już nie rośnie, w przeciwieństwie do zużycia paliwa ;-) Zaobserwowałem, że C-Elysee More Life 1.6 VTi 115 KM spala podczas prędkości 140 km/h (po płaskiej drodze) około 10 litrów benzyny. To jednak niemało. Lepiej trochę zwolnić i cieszyć się niższym spalaniem.
W ciągu testu pokonałem tym razem niewiele – raptem 597 km. Średnia prędkość na tym dystansie wyniosła 54 km/h, czyli dość dużo, ale to z uwagi na fakt, iż jakieś 85% całego dystansu pokonałem poza terenem zabudowanym, w tym trochę na trasach szybkiego ruchu. Średnie spalanie wyniosło 5,9 l/100 km. Generalnie nieźle, jak na 115-konny silnik benzynowy, ale pamiętajmy też, że C-Elysee jest samochodem lekkim. Tak duże auto waży raptem 1.090 kg. Jeśli nie będziecie nim regularnie ganiać po autostradach z maksymalnymi prędkościami, to okaże się z pewnością bardzo przyjaznym autem, a 50-litrowy zbiornik paliwa powinien Wam pozwolić na pokonanie około 850 km po każdym tankowaniu pod korek. No chyba, że będziecie jeździć tylko po mieście (tu uzyskałem średnie spalanie na poziomie 6,5 l/100 km), albo tylko po drogach szybkiego ruchu, wtedy zasięg wyraźnie spadnie.
Co ciekawe tym razem spalanie, jakie osiągnąłem w teście, było o 1,2 l/100 km niższe, niż w poprzednim teście zbliżonego samochodu. Wówczas, przed niemal trzema laty jeździłem Citroënem C-Elysee Seduction napędzanym takim samym silnikiem 1.6 VTi 115 KM. Tyle, że wtedy testowałem to auto zimą, bezśnieżną, ale jednak zimą. Tym razem kilka zdjęć zrobiłem mając w tle śnieg, ale za to temperatury były wyższe i podczas testu panowała dość przyjemna, jesienna pogoda. No a ja więcej dystansu pokonałem w trasie.
Wtedy miałem też do dyspozycji samochód z bardziej tradycyjnym radioodtwarzaczem i z całkowicie manualną klimatyzacją. Tutaj, w More Life, radioodtwarzacz jest już bardziej elegancki, wzbogacono go o sterowanie przy kierownicy, a auto ma też złącza USB i jack (umieszczone między przednimi fotelami), do których można podłączyć zewnętrzne źródła dźwięku. Tam było tylko złącze uniwersalne, ale tamten radioodtwarzacz również radził sobie z plikami mp3. W C-Elysee More Life radio ma większe klawisze, jest zintegrowane w o wiele większym stopniu z deską rozdzielczą, ale i z wyświetlaczem, a więc i z całym samochodem. Panel prezentujący informacje o tym, co jest odtwarzane, (ale nie tylko o tym) jest teraz umieszczony ponad radioodtwarzaczem, ma większe rozmiary, a prezentuje także wskazania komputera pokładowego (spalanie średnie i chwilowe, dystans do przejechania na pozostałym paliwie, dystans pokonany od ostatniego zerowania licznika, średnia prędkość) oraz temperaturę na zewnątrz i czas. Możliwa jest przy tym pewna konfiguracja wyświetlacza – może on prezentować na przykład tylko dane z radioodtwarzacza (oraz czas i temperaturę), a pomijać wskazania komputera pokładowego. Z jego pomocy korzysta się też np. podczas parowania samochodu z telefonem poprzez bezprzewodowe łącze Bluetooth®, zmienia ustawienia multimediów itp. Wszystko jest proste w obsłudze – każdy poradzi sobie szybko i bez problemów.
Dość niestandardowo, choć też nie jest to jakieś rewolucyjne rozwiązanie do tej pory niespotykane w motoryzacji (były podobne próby nawet w autach niemieckich), rozwiązano lokalizację przycisków sterujących szybami. Umieszczono je na konsoli centralnej, u podstawy środkowej części deski rozdzielczej. Lokalizacja całkiem wygodna, choć może sprawić nieco zamieszania osobom, które są od lat przyzwyczajone do przycisków gdzieś na drzwiach. W tej samej okolicy znajdziecie też przycisk blokady rodzicielskiej pozwalającej na odebranie pasażerom kanapy możliwości sterowania szybami tylnych drzwi.
Przyciski, które się w ten sposób deaktywuje, zlokalizowane są również nie na tylnych drzwiach, tylko na końcu tunelu środkowego. W tym przypadku żeby do nich sięgnąć trzeba się pochylić i to dość głęboko. Realnie zaś rzecz ujmując dziecko siedzące w foteliku i tak nie jest w stanie do tych przełączników sięgnąć.
Tylne drzwi – to trochę skucha – pozbawione są jakichkolwiek schowków, nie da się tam nic przewieźć. Na pociechę zostają tylko kieszenie w oparciach foteli. To niestety niezbyt dużo, ale na więcej nie możecie liczyć.
Za to kieszenie w drzwiach przednich C-Elysee są spore i zmieści się tam całkiem sporo. Na tunelu środkowym przewidziano też aż trzy uchwyty na kubki – jeden pomiędzy przyciskami sterującymi szybami, przed lewarkiem skrzyni biegów, a dwa kolejne na wysokości oparć foteli, czyli tuż przed przyciskami sterowania szybami dostępnymi dla pasażerów kanapy.
Parę słów trzeba poświęcić klimatyzacji w C-Elysee. To urządzenie tzw. manualne, czyli to kierowca bądź pasażer decydują o tym, gdzie i z jaką siłą ma być kierowany nadmuch, a także jaką mu nadać temperaturę. Panel sterowania Klimą jest bardzo prosty, składa się z kilku przycisków, których znaczenia łatwo się domyślić z umieszczonych na nich piktogramach, a o tym, jakie ustawienie wybrano informuje Was okrągły wyświetlacz. Wszystko wygląda bardzo dobrze, elegancko wręcz, choć mogłoby chyba być umieszczone odrobinę wyżej. Ale i tak jest nieźle. Gdybym miał się do czegoś czepić, to już raczej do rozmiarów poszczególnych klawiszy, ale byłoby to trochę szukanie dziury w całym ;-)
Pewną niedogodnością dla niektórych osób może się też okazać brak lusterka w osłonie przeciwsłonecznej. Dostrzegam przy tym pewną niekonsekwencję Citroëna. W modelu C4 Cactus brak lusterka po stronie pasażera, za to jest u kierowcy, zaś w C-Elysee jest odwrotnie. Pewnie pomyślano, że sedana będzie z reguły prowadził mężczyzna i dlatego lusterko zamontowano w prawej osłonie, a C4 Cactusa wybierają chyba częściej kobiety, więc zwierciadło jest po stronie kierowcy ;-)
No a teraz czas na to, co kierowcy jest naprawdę potrzebne i na co zwraca on szczególną uwagę. Silnik i skrzynia biegów. 115-konna jednostka 1.6 VTi, to silnik znany i sprawdzony w samochodach koncernu PSA. W Citroënie C-Elysee montowany jest od samego początku. Spełnia normę Euro6, a moc maksymalną osiąga przy 6.050 obr./min. Wcześniej, bo przy 4.000 obr./min. dostępny jest maksymalny moment obrotowy o wartości 150 Nm. Te parametry nie szokują, ale pamiętajmy, że mamy do czynienia z samochodem ważącym niespełna 1.100 kg. W efekcie takie C-Elysee przyspiesza, zdaniem producenta, do setki w całkiem przyzwoitym czasie 10,3 sekundy. Wystarczy w zupełności do sprawnego poruszania się po drogach. Z kolei prędkość maksymalną producent określił na 188 km/h. Tego nie sprawdzałem, ale przecież w Polsce nie wolno jeździć tak szybko i pozostawać wciąż w zgodzie z prawem.
Napęd jest przekazywany na koła przednie za pośrednictwem pięciobiegowej skrzyni manualnej, która jest dobrze zestopniowana, a wraz z przyjemnie „ułożonym” silnikiem zapewnia całkiem przyzwoitą, jak na benzyniaka, elastyczność. Skrzynia sześciobiegowa pewnie pozwoliłaby ograniczyć zapotrzebowanie na paliwo na drogach szybkiego ruchu, zapewne ograniczyłaby też hałaśliwość, ale mogłaby podnieść masę własną auta i jego cenę. A skoro ma to być samochód budżetowy, to montaż sześciobiegowej przekładni nie jest konieczny.
Dużo bardziej przydałaby się wersja kombi – w razie jej wprowadzenia przynajmniej na co poniektórych rynkach Citroën i Peugeot z pewnością zwiększyliby sprzedaż.
Ale wróćmy jeszcze do zespołu napędowego. Silnik 1.6 VTi zapewnia całkiem przyzwoite osiągi przy rozsądnym gospodarowaniu paliwem. Citroën obiecuje spalanie w mieście na poziomie 8,7 litra, poza miastem ma to być 5,0 l/100 km, a w cyklu mieszanym 6,4 l/100 km. Jak więc widać moje wyniki okazały się lepsze! Francuzi, w mojej opinii, rzadko przesadzali z podawaniem tych wartości. Pamiętam to jeszcze od czasów, gdy jeździłem Citroënami Saxo, że zużywały mi naprawdę niewiele benzyny. Teraz C-Elysee okazało się pod moją nogą optymistyczniejsze, niż zakładał to producent. To dobry prognostyk dla potencjalnych klientów.
Skrzynia ma jednak pewien feler. Zdarza się jej „nie wejść” czasem przy wrzucaniu biegu wstecznego, a czasem nawet przy jedynce. To też pamiętam jeszcze z XX wieku, kiedy było to we francuskich skrzyniach niemalże normą. Wypadałoby wreszcie poprawić ten element, żeby ostatecznie pozamykać usta dziennikarzom motoryzacyjnym, którzy rozciągają to na wszystkie francuskie skrzynie, czy to ma sens, czy też nie ma – w większości przypadków – żadnego.
Citroën C-Elysee, to interesująca propozycja dla osób szukających przestronnego, sporego samochodu w rozsądnej cenie. Jest dobrze wykonany, budżetowego charakteru specjalnie nie widać po zastosowanych materiałach wykończeniowych, w gamie jednostek napędowych mamy silniki zarówno nowoczesne, jak i sprawdzone, a walory użytkowe tego sedana trudno przecenić. W swojej klasie to auto niemal nie ma konkurencji, bo praktycznie wszyscy, poza Peugeotem 301, są drożsi. Citroën C-Elysee, to bardzo dobra propozycja dla osób, które nie muszą się nigdzie bardzo spieszyć, nie mają w zwyczaju kłuć w oczy sąsiadów stanem posiadania, a cenią sobie przestrzeń, niezawodność, funkcjonalność i przewidywalne wydatki. To bardziej wybór rozsądku, niż serca, ale jestem przekonany, że to auto można naprawdę polubić. A wówczas odwdzięczy się wieloletnią oddaną współpracą.
Dziękuję Firmie Citroën Polska za udostępnienie samochodu do testu.
Krzysztof Gregorczyk.
Najnowsze komentarze