Volkswagen wciąż oszukuje i bezczelnie się do tego przyznaje, A do tego jest arogancki i uważa klientów w Europie za gorszych od tych w Stanach.
Wybaczcie – to wortal motoryzacji francuskiej, ale nie umiem przejść obojętnie nad tym, co wyprawia najbardziej znienawidzona przeze mnie marka samochodowa. A odniesienia do aut francuskich się znajdą. Choćby to, że część polskich (polskojęzycznych?) mediów od razu wydała wyrok na Renault, kiedy tylko pojawiły się informacje o kontrolach w zakładach Renault. Kontrolach, które nie wykazały żadnych nieprawidłowości w konstrukcji silników, czy ich produkcji, pozwoliły za to dowieść, że normy nie obejmują wszystkich warunków termicznych, w jakich pracują dzisiejsze silniki, a właśnie poza parametrami granicznymi mogą występować – nawet znaczące – różnice w emisji tlenków azotu, czy dwutlenku węgla.
Renault od razu ogłosiło, że problem został zidentyfikowany i wprowadzi korektę do sterowników silników w raptem 15.000 samochodów napędzanych silnikami dCi 110, co odbędzie się z reguły podczas rutynowych przeglądów. Co więcej – cała procedura zajmie mniej więcej pół dnia na samochód, a więc znacznie dłużej, niż „naprawy” zapowiadane przez Volkswagena, któremu ma wystarczyć 30-60 minut na wprowadzenie korekt, które dostosują ich silniki do obowiązujących norm. Chyba tylko debil uwierzy, że zrobią coś w godzinę w serwisie, z czym nie potrafili sobie poradzić przez lata w procesie produkcyjnym, co byłoby wszak jednostkowo tańsze.
W Stanach Volkswagen zaproponował klientom 1.000 USD w ramach tzw. Pakiety Dobrej Woli. Zrobił to zresztą w cwany sposób – 500 USD jest na przepłaconej karcie Visa i kolejne 500 USD do wydania w salonach… Volkswagena. Ciekawe, czy są jakieś ograniczenia dotyczące tego, gdzie można będzie zapłacić tąVisą… Może też tylko w salonach oszukańczej marki? Do tego jednak doszedł kolejny bonus – trzyletnia 24-godzina pomoc drogowa. Która – bądźmy realistami – zostanie wykorzystana w sporadycznych przypadkach. Nie wierzę, żeby w ciągu tych trzech lat zdechł na drodze każdy z blisko pół miliona Volkswagenów napędzanych felernymi silnikami.
Owszem, to wszystko będzie Volkswagena kosztować, ale koncern uczynił to po to, by załagodzić sprawę. Amerykańscy prawnicy słyną w świecie z bezwzględności, a tamtejszy wymiar sprawiedliwości potrafi zasądzać naprawdę wysokie kary. Których w USA Volkswagen i tak nie uniknie, ale wdrażają swój Pakiet Dobrej Woli zapewne znacząco je obniży.
Tyle, że w Stanach sprzedano niecałe pół miliona aut z felernymi silnikami. Można było sobie wydać po 1.000 USD na każde z nich wiedząc, że i tak co najmniej połowa wróci do marki w postaci płatności za produkty, bądź usługi w salonach. Cwane posunięcie. Bo ja na miejscu przeciętnego mieszkańca Stanów zapewne miałbym serdecznie dość tej marki. Zresztą ja i tak mam jej serdecznie dość ;-)
Dodatkowo w Stanach Volkswagen najprawdopodobniej będzie musiał odkupić około 1/4 swoich oszukańczych modeli od klientów.
No dobrze – a co w Europie? W Europie, która zdaje się być świętsza od papieża w kwestii walki o czyste środowisko i ograniczenie efektu cieplarnianego. W Europie, która zdaje się być światowym liderem walki o czyste powietrze, o ekologię, o każdego motylka i każdą gąsienicę. W tejże Europie Volkswagen zachowuje się z naturalną dla siebie butą. Na wezwanie komisarza ds. przemysłu, którym zresztą jest Polka, Elżbieta Bieńkowska, Volkswagen zasugerował, by właściciele jego samochodów niespełniających norm pocałowali go w dupę. No może nie wprost, ale sens jest właśnie taki.
Elżbieta Bieńkowska w ubiegłym tygodniu przedstawiła prezesowi Volkswagena Matthiasowi Muellerowi listę oczekiwań, która koncern powinien spełnić. Były wśród nich także takie, które są w interesie klientów. Na przykład propozycje zadośćuczynienia, rekompensaty za sprzedaż towaru niezgodnego z umową. A takich aut jest na Starym Kontynencie około 8,5 miliona, czyli 17-krotnie więcej, niż w Stanach! I co zrobił Volkswagen?
Oczywiście nikt w Wolfsburgu nie myśli o bezsensownym wydawaniu pieniędzy na europejskich klientów, którzy zresztą zrzeszają się coraz częściej w stowarzyszenia takie, jak to w Polsce – Stowarzyszenie Osób Poszkodowanych przez Spółki Grupy Volkswagen AG. A skoro już jesteśmy przy temacie linków, to proponuję też lekturę wpisu na tym blogu.
Volkswagen, jak wspomniałem, nie zamierza w żaden sposób – poza mglistymi zapewnieniami o planowanej akcji serwisowej – rekompensować europejskim klientom tego, że wcisnął im samochody zatruwające środowisko naturalne. Jak Niemcy to tłumaczą? W sposób debilny! A przecież Europejczycy zdają się być ludźmi o większej wiedzy i rozsądku, niż przeciętny mieszkaniec USA. Volkswagen twierdzi, że w Stanach ludzie kupowali jego samochody, bo były tam reklamowane jako Czyste Diesle (Clean Diesel). Fakt – w Polsce wersje samochodów koncernu, które miały być wyjątkowo przyjazne dla środowiska nazywano np. BlueMotion, co dość jednoznacznie kojarzy się z ekologią. Ale dla Volkswagena to nie to samo. Osiem i pół miliona samochodów w Europie wcale nie było ekologicznych. Realnie nie, ale teraz Volkswagen twierdzi, że nawet oni tego nie mieli na myśli. Rżnięcie głupa i nic więcej!
Volkswagen niedawno ogłosił, że w Europie koncentruje się „na procesie naprawy i serwisu”, co – w świetle pojawiających się artykułów prasowych – zakrawa na kpinę, bo dziennikarze wspominają bardzo chętnie, że wzięcie udziału w akcji serwisowej (wciąż planowanej) będzie dobrowolne, a najlepiej jest wcale nic nie robić, bo przecież samochody są sprawne i bezpieczne. Trzeba być debilem, żeby coś takiego napisać, bo skoro będzie akcja serwisowa, to znaczy, że samochody nie są sprawne, a już na pewno nie są bezpieczne, bo spaliny są toksyczne. Każde. A te z przekroczonymi wielokrotnie normami są toksyczne wielokrotnie bardziej – to proste. Niektórzy dziennikarze idą jednak w tę samą stronę, co Volkswagen wspierając markę w jej szwindlu. Chciałbym wierzyć, że bezinteresownie…
Matthias Mueller, prezes Volkswagena, ogłosił też, że „sytuacja w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie nie jest automatycznie porównywalna z innymi rynkami na świecie. Dlatego wprowadzenie akcji rekompensat nie jest tak proste, jak w Ameryce Północnej”. No tak – tutaj koncern ma przyjazne sobie media, a prawnicy nie są hienami. Tutaj Volkswagen ma znaczącą pozycję rynkową i zapewne sprzyjających sobie polityków.
Komisarz Bieńkowska jednak nie zraża się tym i po raz drugi zaprosiła koncern do rozmów na temat rekompensat dla klientów w Europie. Stwierdziła wprost: „konsumenci w UE powinny być traktowani w taki sam sposób, jak klienci w USA”. I muszę przyznać, że trzymam kciuki za powodzenie rozmów, do których jednak Matthias Mueller obiecał powrócić.
W walce o rekompensaty dla klientów pomóc może informacja ujawniona niedawno – okazuje się, że wielu menadżerów Grupy Volkswagena doskonale wiedziało o całym szwindlu! „Sueddeutsche Zeitung” poinformował w tym tygodniu, że dochodzenie wykazało, że całkiem spora grupa menadżerów i pracowników z działu badawczo-rozwojowego silników i emisji spalin doskonale wiedziało, że stosowane jest oszukańcze oprogramowanie w ich produktach. Siłą rzeczy musieli o tym wiedzieć także ludzie ze ścisłego kierownictwa koncernu. Gazeta twierdzi, że zaangażowany w oszustwo człowiek alarmował o sprawie wysoko postawionego menadżera spoza działu, ale nie doczekał się reakcji. Czyli znowu wszystko zamieciono pod dywan. Za duże konfitury za tym stały, żeby ktoś chciał sprawie ukręcić łeb.
No dobrze, a co z tezą, że Volkswagen wciąż świadomie oszukuje, którą przedstawiłem w tytule? Przygotowuję test Citroëna Grand C4 Picasso i siłą rzeczy potrzebowałem paru informacji na temat konkurencyjnych modeli. Informacji np. o masie własnej pojazdów, o cenach itp. No i nie dało się nie sprawdzić także Volkswagena Tourana. Zajrzałem więc na stronę internetową Volkswagena, gdzie w pewnym momencie zaskoczyło mnie okienko takie, jak na załączonej grafice. Okienko, w którym napisano, że „poziomy CO2 lub poziomy zużycia paliwa przedstawione na niniejszej stronie są poziomami, które zostały określone podczas świadectwa homologacji pojazdu. Poziomy te są niewłaściwe”. Innymi słowy Volkswagen podaje na swojej stronie nieprawdziwe informacje. Owszem, teraz o tym nawet ostrzega.
I mogłoby się wydawać, że co tam – informacja, jak informacja. Chodzi im o to, że realne spalanie i emisja mogą być wyższe, o czym niby każdy wie. Ale nie – w tym jest głębszy sens! Tu jest napisane, że podane informacje „są niewłaściwe”, czyli zostały podane na skutek fałszerstwa! Volkswagen fałszował wyniki pomiarów spalin, nie tylko poziomu CO2 lub poziomu zużycia paliwa, ale też składu spalin, zwłaszcza poziomu emisji tlenków azotu. Koncern kłamał, kłamie dalej i wciąż oszukuje klientów, którzy – jak to w Polsce – kupili pod koniec roku naprawdę dużo samochodów tej marki i tego koncernu. Nie rozumiem tego, jak nie rozumiem ślepej, bezkrytycznej wiary w to, że sprowadzane z Niemiec samochody kombi z dieslami pod maską pochodzą od tamtejszych księży i lekarzy, którzy pokupowali je tylko po to, by postawić na podwórku i się na nie gapić, czasem je pucując, a jeździli nimi tylko do kościoła co niedzielę (lekarze), albo do lekarza (księża) i stąd te niskie przebiegi.
Volkswagen jawi się coraz częściej jako marka oszukańcza, słaba technologicznie, żenująca stylistycznie i kiepska jakościowo, która swoją potęgę buduje w dużej mierze na działaniach PR-owych. Media dziwnym trafem są zaskakująco pobłażliwe dla Volkswagena, jeśli chodzi o jego wpadki, i nader życzliwe, gdy pojawiają się testy. Zadziwia mnie ten owczy pęd Polaków za Volkswagenem, ale to wynika chyba z tego, że nasz naród opiera się jednak na wierze, a nie na wiedzy. I to jest w tym wszystkim chyba najbardziej przygnębiające.
Krzysztof Gregorczyk; grafika: Volkswagen
Najnowsze komentarze