W większości przypadków winą za spowodowanie kolizji, czy wypadku, obwinia się w naszym kraju słynne „niedostosowanie prędkości do warunków jazdy”. To taki chłopiec do bicia, który zawsze jest pod ręką, a na dodatek bronić się nie może. Zastanawiam się, czy nie stanąć w jego obronie. Już dłuższy czas nosiłem się z zamiarem napisania paru słów na ten temat, ale chyba przyszedł na to czas. Katalizatorem był – nie uwierzycie – artykuł w „Auto-Świecie”!
Tekst w motoryzacyjnym tygodniku (nr 34/2008) zatytułowano „Bezpieczeństwo totalne”, a traktuje on o obecnych i planowanych do wdrożenia w drugiej dekadzie XXI wieku rozwiązaniach komunikacyjnych w Szwecji. W tym o ograniczeniach prędkości. Bo zmniejszenie dopuszczalnej szybkości, to nie jedyny sposób na osiągnięcie celu. To tylko jeden ze środków i to nie taki znowu najważniejszy, choć tego w „Auto-Świecie” wprost nie napisano. Jak więc swój pomysł Vision Zero zamierzają zrealizować Szwedzi?
Działania Skandynawów pójdą wielotorowo. To, co medialne, zwłaszcza w naszym kraju, to ograniczenia prędkości, dość radykalne według szwedzkiego projektu, rzekłbym. I stawianie fotoradarów wraz z nasileniem kontroli „lotnych”, które w połączeniu z surowymi i nieuchronnymi karami na pewno okażą się w tym kraju skuteczne. Szwedzi (i w ogóle nacje skandynawskie) zresztą z tego słyną. Czy jednak uda się zrealizować plany ograniczenia prędkości na terenie zabudowanym do 30 km/h, a poza nim do 70 km/h? Trudno zgadnąć.
Ale to, powtarzam, tylko jedna z dróg, jeden mały element. Szwedzi wzdłuż autostrad i tras szybkiego (czyżby?) ruchu nie będą stawiać metalowych barierek, lecz ograniczą się do rozpiętych na odkształcalnych słupkach linek, które doskonale pochłaniać będą energię kinetyczną samochodu, który będzie miał pecha na nie wpaść. Może auto się uszkodzi, podrapie, ale ludzie przeżyją.
Innym kierunkiem, w którym zmierzają Szwedzi, jest przebudowa skrzyżowań z klasycznych, na takie z ruchem okrężnym, czyli popularne ronda. Spowalniają one ruch w miejscach kolizyjnych, przy okazji go jeszcze upłynniając. Ale najważniejsze jest to, że zmniejszają nieco prawdopodobieństwo „strzału”, bowiem ruch okrężny wymusza zwiększoną uwagę nawet tych, którzy już jadą po rondzie. Jadą wolniej, dodajmy…
Szwedzi chcą wprowadzić do samochodów układy, które będą z satelity pobierać swoją pozycję (coś a’la GPS) i w zależności od standardu drogi, którą system lokalizacyjny wskaże, będą kierowcy sygnalizować przekroczenie dopuszczalnej na tej drodze prędkości. Stąd już oczywiście niedaleko do przejęcia kontroli nad autem. Kontroli, która nie pozwoli po prostu na przekroczenie prędkości i koniec. Dobrze, że pozwoli jechać wolniej ;-)
Jakby tego było mało, z pasa drogowego zostaną w Szwecji usunięte wszelkie przeszkody, o które mógłby się rozbić wypadający poza asfalt samochód. Kilkumetrowe strefy bezpieczeństwa pozbawione zostaną drzew, głazów, wszelkich budowli. Wyobrażacie sobie likwidację samowolnie stawianych krzyży, pseudonagrobków i kapliczek, które tak dobrze znamy z polskich dróg? Już więc wiadomo, że w Polsce takie przepisy nie wejdą przez następnych 500 lat ;-))) choćby Unia Europejska prosiła i groziła.
Warto podkreślić, że Szwedzi zamierzają oczyścić pobocza takich dróg również z drzew. Wyobrażacie sobie krzyki ekologów w Polsce? Myślicie, że w Szwecji nie ma obrońców przyrody? Są, ale tam ludzie nieco wyżej jednak cenią naszą, człowieczą egzystencję, a po drugie jestem przekonany, że na każde wycięte przydrożne drzewo przypadnie co najmniej kilka nowych nasadzeń. W Polsce byłoby to nie do pomyślenia… W żadnym wypadku nic nie wycinać, a jeśli już samo padnie ze starości i chorób, to zostawić korzeń ze sterczącym nad powierzchnię kawałkiem przy drodze. No i nic w zamian nie zasadzić, bo to kosztuje…
Wszystko to ładnie, pięknie, ale ważne w tym jest jednak co innego. Szwedzi nie chcą obarczać winą za wypadki kierowców, a na pewno nie w pierwszym rzędzie. Odpowiedzialność za zabezpieczenie dróg spada tam na państwo. To władze centralne i samorządowe mają zrobić wszystko, żeby było bezpiecznie, bo człowiek jest zawodny i ufać mu nie można. Stąd cała gama rozwiązań nie pozwalających po prostu na samowolę człowieka. Bezpieczeństwo ma zapewnić droga, pojazd, właściwe służby, a dopiero na końcu kierowca. Aha – pamiętacie pomysły konstrukcyjne, by samochód nie pozwolił na uruchomienie silnika, jeśli kierowca nie dmuchnie w alkomat wbudowany w auto? W Szwecji to na pewno zda egzamin. U nas Polacy oszukają taki system bez trudu!
Jedna kwestia nie pojawiła się w „Auto-Świecie”. Nie byłem w Szwecji, nie mam pojęcia, jak tam się jeździ, jakie mają drogi, ale śmiem podejrzewać, że to kraj cywilizowany, a my takiego poziomu nie osiągniemy jeszcze przez sto lat. Opierając się jednak na doświadczeniach z innych europejskich krajów, po których miałem przyjemność jeździć, podejrzewam, iż w Szwecji jest podobnie – da się przejechać setki kilometrów nie wpadając co chwila w obszar zabudowany, jak to ma miejsce w Polsce. Ileż u nas jest wiosek, które przecinają drogi krajowe, w których – by jechać zgodnie z przepisami – trzeba zwolnić do 50 km/h, a czasem nawet jeszcze bardziej?!? Często jest to teren zabudowany jedynie z nazwy, bo te dwie, czy trzy rozpadające się chałupiny nie uzasadniają wcale stawiania tam charakterystycznych białych tablic. Wioska taka potrafi mieć 200-300 metrów, na których trzeba wyhamować, choć nie ma tam ani skrzyżowania, ani tym bardziej szkoły, czy czegokolwiek innego. No ale dwa razy na dobę jakaś kobicina przeprowadza tam krowę na pastwisko i z powrotem…
W normalnych krajach buduje się obwodnice miast, buduje się drogi ekspresowe i autostrady, w efekcie czego można przejechać bezstresowo po kilkaset kilometrów z miejsca A do miejsca B, praktycznie nie zdejmując nogi z gazu. Jadąc nawet z dopuszczalną prędkością docieracie na miejsce szybko, bo płynnie, a do tego nie jesteście zmęczeni! Spróbujcie osiągnąć coś takiego w Polsce… Ciągła szarpanina na naszych drogach wszystkich kategorii łącznie z autostradami, które są remontowane niedługo po ich oddaniu do użytku po wieloletniej budowie… Mnóstwo bzdurnych ograniczeń prędkości, reliktów po remontach zakończonych nawet dwa lata wcześniej, usypiających czujność kierowcy. Bo skoro w dziewięciu miejscach ograniczenia prędkości są ustawione bez sensu, to i w dziesiątym się je ignoruje. Niestety to dziesiąte może stać całkiem słusznie…
Drogi lokalne, którymi tez się czasem podróżuje (w Polsce nawet zazwyczaj nimi), należy oznakować sensownie, a nie „na ilość”. Wjazd na teren zabudowany powinien wymuszać zmniejszenie prędkości, ale nie fotoradarem, bo to co najmniej dwuznaczne rozwiązanie i nie zawsze skuteczne – wielu kierowców ignoruje stojące skrzynki podejrzewając, że nie ma w nich urządzenia rejestrującego. Nierzadko też na widok wyłaniającej się np. zza zakrętu skrzynki z potencjalnym radarem kierowcy wykonują bardzo dziwne manewry, co wprowadzać może element niebezpieczeństwa. O wiele sensowniejsze jest rozwiązanie, które widziałem na przykład na Węgrzech, jakże niedaleko od nas. Tam nie próbują wyciągać z kierowców kasy, tylko naprawdę dbają o bezpieczeństwo. W dodatku bardzo prosto. Podejrzewam, że taka inwestycja nie jest też droższa, niż postawienie fotoradaru. Jak? Tworzy się szykanę na wjeździe w teren zabudowany. Wysepkę, która zmusza wjeżdżających na teren miasteczka, do zwolnienia. Wygląda niewinnie, ale działa! Wyjeżdżający zaś mogą się już powoli spokojnie rozpędzać – oni mają drogę prostą. Taką wysepkę prezentuje poniższa fotografia.

Proste, skuteczne i nie jest odbierane, jako szykanowanie kierowców i drenowanie naszych kieszeni. I naprawdę chroni pieszych i ogranicza ryzyko wypadków. Do tego całkiem mocno rozbudowany monitoring niebezpiecznych miejsc (kamery) – np. skrzyżowań, czy przejazdów kolejowych. Monitoring, o którym ostrzegają tabliczki. To naprawdę skutecznie uspokaja rozgorączkowanych kierowców.
Oczywiście nieuchronność kary jest ważnym czynnikiem w przypadku złamania przepisów. Ale przede wszystkim trzeba pracować nad zmianą mentalności kierowców. Nie może być społecznego przyzwolenia na jazdę w stanie nietrzeźwym. Nie może być zgody na łamanie przepisów. Na przykład parę lat temu na autostradzie w Austrii zostałem „obmrugany” przez wyprzedzone przeze mnie auto za to, że jechałem szybciej, niż pozwalały przepisy! Głupio mi się zrobiło, naprawdę! I jednak zwolniłem…
Starania o poprawę bezpieczeństwa nie mogą się ograniczać tylko do łapania kierowców przekraczających prędkość. Trzeba zbudować (przebudowa da stosunkowo niewiele) właściwą infrastrukturę drogową. Trzeba zmienić system szkolenia. Trzeba prowadzić uświadamiające akcje społeczne, ale nie dotyczące tylko prędkości, ale bezpieczeństwa w ogóle. Trzeba zmienić ludzką mentalność, co nie będzie łatwe, za to stosunkowo tanie. A że budowa infrastruktury będzie sporo kosztowała? Do diabła – przecież zrzucamy się na to od wielu, wielu lat!!! A od jesieni zrzucać się będziemy jeszcze bardziej, bo wzrastają wymiary mandatów za szereg wykroczeń, za niektóre nawet pięciokrotnie. Co ciekawe będą też obniżki – na przykład pieszy za przełażenie na czerwonym świetle zapłaci teraz nie bodajże 250 zł, a tylko 100. Świetnie. A winą obarczy się kierowcę, który nie dostosował prędkości do warunków jazdy przez miejsce szczególnie niebezpieczne, czyli przejście dla pieszych. Super! :-/ I żeby chociaż ta kasa poszła na jakieś sensowne z motoryzacyjnego punktu widzenia inwestycje… Marzenia ściętej głowy :-( To w Polsce niemożliwe. My pouczamy wszystkich na każdy temat, ale duma nie pozwala nam korzystać ze sprawdzonych w normalnych krajach wzorców i tak się babramy w tym grajdołku gdzieś na przedmieściach Europy. Zdecydowanie poza obszarem zabudowanym…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze