Zgodnie z tekstem zamieszczonym tutaj warszawska drogówka otrzymała wytyczne, by nie pobłażać kierowcom, a każdą interwencję kończyć grzywną finansową. Czy władze zamierzają w ten sposób powiększyć wpływy do budżetu i w efekcie załatać ziejącą tam dziurę?
Powiem tak – osobiście jestem zdania, że powinniśmy walczyć o nieuchronność kary. Wszelakiej, nie tylko za wykroczenia drogowe. Nie tyle właśnie jej wysokość, co nieuchronność. Może to byłoby powodem pewnej naprawy naszego społeczeństwa. Z drugiej jednak strony chciałbym, by tworzone i oddawane nam „do użytku” prawo miało zawsze choć cień sensu. Żeby nie było tak, że stawia się znaki ograniczenia prędkości tylko po to, by ustawiać za nimi patrole z radarami, bo realnego sensu te znaki nie mają. Żeby uprzątać te znaki (z których każdy kosztuje przecież ok. 1.000 zł!) po zakończeniu remontów, a nie zostawiać je, choć straciły rację bytu. Znam przypadki z dróg krajowych, gdy znaki stały nawet dwa lata po zakończeniu remontu, który wymusił ich postawienie.
Prawo będzie przestrzegane przez większość obywateli, nawet tak niezdyscyplinowanych, jak Polacy, gdy będzie stanowione jasno i sensownie. Żeby nie dochodziło do bzdurnych mandatów wystawianych za zniszczenie zieleni, gdy zaparkujemy samochód na czymś przypominającym klepisko, gdzie po raz ostatni trawę widziano za Gomułki. A taki mandat wystawiono ładnych parę lat temu mojej koleżance. Próbowano taki wystawić kiedyś i mi na jednym z warszawskich osiedli. Przecież to paranoja. Niech napiszą, że zaparkowałem w miejscu, gdzie parkować nie wolno (niech się pozmóżdżają, dlaczego niby nie wolno), a nie za zniszczenie pasa zieleni, choć jedyne zielone, co tam było, to rozumki panów reprezentujących władzę, w tym wypadku akurat strażników miejskich.
Boję się bowiem, że jeśli faktycznie jest tak, jak to piszą na stronie Janusza Korwina-Mikke, czy jak się tam jego nazwisko odmienia, to służby mundurowe dla własnego zawodowego spokoju będą się czepiać naprawdę byle czego, żeby tylko wypełnić oczekiwania przełożonych. Nierzadko bazując na nieznajomości prawa przez ukaranego.
Znam przypadek stawiania przenośnego fotoradaru przy samej granicy obszaru zabudowanego, de facto już w lesie przy wylocie z miasta powiatowego, gdzie o przekroczenie prędkości łatwo. Owszem – powinniśmy prawa przestrzegać, ale czy definicja obszaru zabudowanego nie jest dość ściśle określona? I czy nie szafuje się biało-czarnymi tablicami nieco zbyt łatwo, choćby po to, by dało się zbijać kasę na fotoradarach?
Wśród moich znajomych panuje przekonanie, że jeżdżę szybko. To prawda – zwykle przekraczam dozwoloną prędkość, choć nie jakoś przesadnie. Powiedzmy nie więcej, niż 20%. Uważam, że jazda w mieście, drogą przelotową, z prędkością 50 km/h powoduje, że człowiek się rozluźnia, zaczyna się rozglądać na boki, dekoncentruje się. Powrót do progu 60 km/h byłby w wielu wypadkach lepszym rozwiązaniem. Ale to musi być zrobione systemowo. Trzeba wprowadzić szkolenia dzieci i młodzieży w szkole (wielokrotnie odnawiane!), żeby nauczyć młodych ludzi korzystania z dróg – by wiedzieli, że przejście z wysepką jest wieloetapowe, a pieszy też jest uczestnikiem ruchu, gdy znajdzie się w pasie drogowym. Trzeba wdrożyć dotkliwe kary dla jadących po alkoholu, co już kiedyś postulowałem: nie odbierać praw jazdy, czy samochodów, bo to mało dotkliwe kary w momencie, gdy za kilkaset złotych można kupić kolejnego strucla i dalej nim jeździć, bez dokumentów oczywiście. Trzeba pogonić amatorów jazdy na podwójnym gazie do robót publicznych, w kombinezonach z napisem „Jechałem po pijanemu”, koniecznie w miejscu ich zamieszkania. Kilkadziesiąt godzin takich prac skutecznie zmniejszy pijaczków za kierownicą.
My jednak w tym kraju potrafimy tylko karać, w dodatku zbyt często za lekko, za słabo, nieskutecznie po prostu, zamiast pozwolić najpierw na przestrzeganie prawa. Obiecuję, że nie będę przekraczał dozwolonych prędkości, a jeśli mi się to zdarzy – poniosę dotkliwą karę z tego powodu, o ile pozwoli mi się na pokonanie kraju wzdłuż, czy w poprzek, drogami co najmniej ekspresowymi, bez bzdurnych ograniczeń prędkości, bez kolizyjnych skrzyżowań i terenu zabudowanego co kilkaset metrów momentami. Naprawdę chciałbym jeździć, jak Europejczyk – po dobrej jakości drogach budowanych przecież m.in. z moich pieniędzy, ze średnią prędkością przelotową w okolicach 100 km/h, bo wówczas nad polskie morze dotrę dwa razy szybciej, niż obecnie, w dodatku bez większego stresu i mnóstwa zagrożeń czyhających dosłownie na każdym kroku! Do tego pewnie oszczędniej, bo jadąc ze z grubsza jednostajną prędkością, choć to moje „oszczędniej” może się nie spodobać ministrowi finansów…
Niestety w takiej sytuacji nie zarobi budżet, nie będzie miała co robić policja drogowa, która – mam wrażenie – potrafi karać tylko za przekraczanie prędkości, zbankrutują samorządy, które zainwestowały w gminne fotoradary (będę je omijał jadąc normalnymi drogami), a które oparły swoje budżety o wpływy z tychże urządzeń. A że będzie bezpieczniej? To też źle – politycy i policjanci nie będą mogli opowiadać, że „przyczyną zdarzenia było niedostosowanie prędkości do warunków jazdy” – koronny argument w większości kolizji i wypadków drogowych. Straci rację bytu, gdy średnie prędkości nam wzrosną, a liczba wypadków na drogach dwujezdniowych radykalnie spadnie. Lepiej się chwali, że na DK nr 8 poprawiło się bezpieczeństwo, bo postawiono wzdłuż niej dziesiątki masztów tylko czekających na przyjęcie fotoradaru.
Dajmy ludziom szansę. Wybudujmy sensowne drogi, a i w gospodarce się poprawi. Słowacja, kraj sporo mniejszy od Polski, na jakieś autostrady, i ma potężne inwestycje przemysłowe. Ma w efekcie euro, które spowodowało wprawdzie pewien wzrost cen na rynku wewnętrznym i ograniczyło turystykę z Polski, ale mają też stabilizację wynikającą z wprowadzenia wspólnej europejskiej waluty.
My nie dostrzegamy… Nie! My dostrzegamy! To nasi politycy, nasze kolejne rządy, żyją oderwane od rzeczywistości i nie mają pojęcia, co zrobić, żeby ten kraj dołączył do grona normalnych. Nasze władze są po prostu daremne – działają zgodnie z prawem Murphy’ego, że jeśli tylko coś da się spieprzyć, to oni na pewno to zrobią. I za wszystko zabierają się od dupy strony. Co gorsza – czynią to praktycznie bezkarnie i za nasze pieniądze! W jednym tylko są dobrzy – w wymyślaniu kolejnych sposobów na dojenie kasy ze społeczeństwa w ogóle, a z kierowców – w szczególności.
KG
Najnowsze komentarze