Znaki drogowe na Ukrainie są niby takie same jak u nas, a jednak… na zakazie zatrzymywania stają chyba wszyscy. Na dodatek w centrum miasta parkują na trawnikach, a nawet na klombach. W Warszawie coś takiego widziałam tylko wtedy, gdy po katastrofie smoleńskiej tłumy ludzi ciągnęły przed Pałac Prezydencki. Wtedy też na pasie zieleni przy Ogrodzie Saskim stały samochody. Korki, jakie wtedy opanowały Stare Miasto wydały mi się horrorem, ale… okazały się codziennością na starówce lwowskiej.
Tam, jednokierunkowymi uliczkami jeździ się po torach tramwajowych, zarówno na zielonym, jak i na czerwonym świetle. Piesi muszą uważać. Zielone światło dla nich nie oznacza bezpieczeństwa na jezdni. Zawsze może się okazać, że właśnie wtedy jakiś zaparkowany na zakazie samochód zdecyduje się ruszyć i… wykręcać na skrzyżowaniu pod prąd tyłem i na pasach.
Jeśli ktoś myślał, że we Lwowie nie można stanąć na środku ulicy w korku na światłach awaryjnych i wyjść z samochodu na krótkie zakupy to jest w błędzie. Co z tego, że wszyscy trąbią? Przecież klakson jest dla nich jak muzyka. Tylko z rzadka przez trąbienie przebija się dźwięk karetki.
Klakson jest tak powszechnie używanym narzędziem terroru, że dla mnie – osoby, która używa go niezwykle rzadko i właściwie jedynie w chwilach zagrożenia – był prawdziwą zmorą. Przez pierwsze pół godziny jazdy przez korek aż podskakiwałam za kierownicą. Niestety jego dźwięk paraliżował mnie co chwilę. Zwłaszcza, że za każdym razem myślałam, że gdzieś Bóg wie co się dzieje. Za każdym razem okazywało się, że to tylko kierowcy popędzali siebie nawzajem niemal wisząc lub leżąc na klaksonie.
Lwów jest remontowany. Oczywiście rozryte ulice nie zachęcają do jazdy czy parkowania, ale… oznakowania objazdów są słabe. Brak zresztą tabliczek z informacjami, do kiedy remont potrwa albo kiedy się zacznie. Dlatego błogosławiłam przezorność, że na noc zdecydowałam się odprowadzić auto na parking strzeżony. Następnego dnia mogłabym go nie zastać przed hotelem. Dlatego, że gdy rano wyszłam przed budynek, okazało się, że w nocy… zwinięto asfalt.
Na Ukrainie nie ma obowiązku jazdy na światłach przez cały rok. Dlatego w dzień ukraińskimi drogami jeżdżą auta bez świateł, ale gdy zapada zmrok, też zdarzają się samochody-widma. Także w centrum miasta.
Tym co najbardziej jednak dziwi jest powszechne jeżdżenie „struclami”, „padaczkami”, „szkarlatynami”, „kaszlakami”, czy jak tam kto chce nazywać samochody, których jedynym słusznym miejscem powinno być złomowisko. Dlatego myślę, że Lwów i zachodnią Ukrainę powinien odwiedzić każdy polski malkontent. Jestem pewna, że gdy spojrzy na stan tamtejszych dróg, kulturę jazdy i samochody, od razu przestanie narzekać. Choć przez chwilę.
Czytaj nas w Google News:
Zapisz się na nasz newsletter teraz!
Najnowsze komentarze