Dwa Peugeot 5008 rocznik 2011, jeden benzyna drugi diesel kontynuują swoją wyprawę po Turcji oraz Gruzji. Jest z nami ekipa Polskiego Radia a my sprawdzamy jak te samochody radzą sobie w trudnych górskich warunkach. Jesteśmy na wschodzie Turcji.
<< Poprzedni dzień wyprawy Peugeot 5008 po Turcji i Gruzji – 14 czerwca
Wschód Turcji to rejon, do którego turyści z Polski docierają rzadko. Jest to spowodowane dużymi odległościami od popularnych ośrodków turystycznych i brakiem dobrej komunikacji publicznej. Tu gdzie jesteśmy można dojechać tylko samochodem lub sporadycznie kursującymi autobusami. W niektórych większych miastach jest jeszcze pociąg, ale turyści wolą chyba wygodne zorganizowane wyjazdy niż egzotykę jazdy pociągiem w Turcji. Nasz budżetowy hotel Kura czasy swojej świetności ma już za sobą, ale podróżując po tego typu rejonach kraju, nie musimy oczekiwać więcej. Śniadanie w hotelu Kura składa się między innymi z jajek, szukaliśmy jakiegoś dania z drobiu, ale skromna kuchnia ich nie oferowała. Terminal kart też miał swoje humor, polska karta kredytowa okazała się zbyt trudna. Euro i dolary również nie znalazły uznania w oczach recepcjonisty. Skorzystaliśmy też z bankomatu, a w banku, leżącym nieopodal hotelu wymieniliśmy walutę.
Wyjazd z Ardahanu w stronę Kars był czymś w rodzaju labiryntu. W pewnym momencie trafiliśmy na remont drogi. Drogowcy w bardzo oryginalny sposób dają do zrozumienia kierowcom, że nie należy tu jechać – wałem, wysokim na pół metra, usypanym z kamieni. Z opresji uratował nas GPS. Klucząc po stromych uliczkach wyjechaliśmy prosto na bazę wojskową. Żołnierze z zaciekawieniem oglądali nasze Peugeoty. Tuż za bazą był skręt na Kars i wskoczyliśmy na szeroką, chociaż mocno nierówną drogę. Zawieszenie 5008 sprawuje się na niej dobrze. Mimo dużej ilości nierówności, łat na asfalcie i niedużych dziur, przy szybkości 90 km/h zachowujemy dość stabilny tor jazdy a pasażerowie samochodu nie narzekają przesadnie na wstrząsy. A może nie mają wyjścia ;-)? Po raz kolejny chwalimy zawieszenie. Do mniej więcej 110 kilometrów na godzinę jazda daje się znieść.
Wjeżdżamy dzisiaj w tereny przygraniczne, dlatego nie dziwi nas widok wojska na skrzyżowaniach. Wóz opancerzony i uzbrojeni po zęby żołnierze pilnują skrzyżowań. Za oknami Peugeota fantastyczne widoki. Jesteśmy na wyżynie, widzimy zielone pola, wzgórza, a gdzieś daleko w tle śnieg. Zielone łąki przecinają rwące górskie rzeczki, widzimy też stada pasących się krów i koni. Ludzie mieszkają tu w niesamowitych domkach, które nieco przypominają mieszkania hobbitów z Władcy Pierścieni. Niskie, nieco wkopane w ziemie, o murach zbudowanych z kawałków skał, z malutkimi oknami i niedużymi drzwiami.
Na dachach leży warstwa ziemi, na której rośnie trawa a od czasu kwiaty. Śmiejemy się, że na takim dachu można mieć przydomowy ogródek. W którymś momencie trafiamy na wspaniałą dolinę z wodospadem. Krajobraz jest tak malowniczy, że robimy sobie 15 minut przerwy. Obowiązkowa sesja zdjęciowa samochodów. Peugeoty dzielnie znoszą coraz gorszą drogę. Asfalt nam się skończył, jedziemy czymś w rodzaju drogi żwirowej, z dużymi kawałkami skał. W końcu dojeżdżamy do ruin metropolii Ani. Jeszcze nie wchodząc na teren stajemy oczarowani rozmiarem tego starożytnego miasta.
Położone na wyżynie, nad malowniczą doliną i rzeką, miasto powstało kilka tysięcy lat temu. Jest to jedna z największych atrakcji tego rejonu. W czasach świetności było tu ponad tysiąc świątyń – kościołów i meczetów. Gigantyczne mury, wysokości kilkunastu metrów, otaczały liczne domy, bazary, uliczki handlowe. Do dzisiaj przetrwały fragmenty murów, mostu nad rzeką, cytadela, jeden meczet i kilka kościołów, w tym robiąca niesamowite wrażenie katedra. Chodząc po uliczkach Ani można cofnąć się tysiąc lat wstecz i wyobrazić sobie jak kiedyś wyglądało tu życie. Liczne kramy i kupcy handlujący towarem przywożonym ze Wschodu i Zachodu, wspaniałe rezydencje możnowładców, dostojni kapłani, zwyczajni ludzie – wszyscy tu żyli przed wiekami, we wspaniałym kamiennym mieście. Znowu przypomina nam się „Władca pierścieni” i wspaniałe miasto Minas Tirith.
Być może, gdyby istniało naprawdę, to jego ruiny wyglądałyby dziś podobnie. Kiedy już kupi się bilet i przejdzie przez bramę, to ukazuje się nam zapierający dech w piersiach widok. Ogromny teren, na którym stoją ruiny budowli. Z daleka wyglądają niepozornie, ale kiedy podejdzie się bliżej, wtedy zdajemy sobie sprawę z tego, jak jesteśmy mali, na tle potężnych budynków. Po wejściu do katedry, która jako jedyna ocalała w całości, czuje się majestat i siłę bijącą z tego miejsca. Wystarczy zamknąć oczy by wsłuchać się w echo kroków kapłana, poczuć zapach kadzideł i zobaczyć modlących się wiernych. To miejsce prawdziwie magiczne. Przy okazji mamy przygodę z telefonami – logują się do armeńskiej sieci, w związku z czym automatycznie czas zmienia się na trzy godziny później niż w Polsce.
Spotykamy tu mężczyznę, który posługuje się angielskim. Od słowa do słowa okazuje się, że jest właścicielem Peugeota Partnera, który stoi przed Ani. Kupił go niedawno. Rozprawiamy na temat samochodów, podróżach, mówimy mu o naszym teście, słuchamy opowieści. Czas płynie nieubłaganie, dlatego na dowidzenia dajemy naszemu rozmówcy koszulkę z logiem Peugeot i z żalem się żegnamy. Na dokładne poznanie Ani warto sobie zarezerwować przynajmniej cały dzień. Jescze kilka zdjęć samochodu pod majestatycznymi murami i ruszami w drogę. Długa droga przed nami, zmierzamy bowiem do miasta Van, które położone jest na południowym wschodzie Turcji. A po drodze musimy odwiedzić Ararat, poszukać śladów Arki Noego.
Ararat leży obok miasta Igdir. Chociaż może słowo leży to za mało, żeby określić wielkość tej góry. Widać ją z odległości kilkudziesięciu kilometrów. 2/3 to ciemne skały, wyraźnie odcinające się od nieba, natomiast szczyt to śnieg. Ararat widać z Armenii, Turcji oraz Iranu. Czy na szczycie leży rzeczywiście Arka Noego? Na razie wjeżdżamy do Idgiru. Jest to jedno z większych miast na tym terenie. Zatrzymujemy się tutaj na posiłek. Znajdujemy zachęcająco wyglądający lokal i wybieramy dania. Wszystko jest świeżo przygotowane, gustownie podane a przede wszystkim wspaniale smakuje nieco wygłodniałym podróżnikom. Robimy też sesję fotograficzną, a w tym czasie zaczepiają nas miejscowi. Jednak bariera językowa jest zbyt duża, nikt tu nie zna angielskiego czy niemieckiego. My mamy słownik z podstawowymi wyrażeniami i gorąco zachęcamy Was do zabrania takiej pomocy, jeśli się tu wybierzecie.
Obowiązkowo dostajemy po posiłku herbatę, w małych szklankach, a do tego mnóstwo cukru – na szczęście w cukiernicy. Zajadamy ze smakiem. Rachunek dla 7 osób, za dania główne, sałatki i napoje wynosi 95 lira (ok 190 zł, kurs z czerwca 2010). Jedząc obserwujemy pracę człowieka, który przykleja reklamę na sklep. Przez godzinę cierpliwie napis po napisie perfekcyjnie przykleja do szyby. On ciężko pracuje a siedem osób, które siedzą obok, przygląda się i komentuje. Niezwruszony kontynuuje swoją pracę gdy odchodzimy – pozostali taksują nas wzrokiem. Wsiadamy do naszych Peugeotów i jedziemy w stronę Araratu.
Jednak święta góra nie tak łatwo chce oddać swoją tajemnicą. Już wyjeżdżając z Idgiru widzimy jak gwałtownie załamuje się pogoda. Ciężkie chmury przysłaniają wierzchołek. Próbujemy mimo wszystko dojechać bliżej. I wtedy potęga przyrody daje o sobie znać. Zrywa się potężny wiatr z boku, który podrywa tumany piasku i po chwili wszystkie ginie w żółtym pyle. Kiedy kończy się piach pojawia się potężna ulewa. Potoki wody zalewają oba samochody. Krople deszczu połączone z piaskiem uderzają w samochody idealnie z boku.
Obaj kierowcy walczą o utrzymanie toru jazdy. Na szczęście układ kierowniczy 5008 radzi sobie tutaj dobrze i przy zachowaniu odpowiedniej prędkości wiatr W tej sytuacji nasz przejazd w pobliże Araratu musimy odłożyć. Ekipa komentuje z humorem, że w takim razie przyjedziemy tu poraz kolejny za rok, śladamy naszej aktualnej wyprawy. A my obieramy kurs na Van, miejscowość na południowo-wschodnim krańcu Turcji. Po drodze chcemy jeszcze zobaczyć opuszczony pałac na pustyni. Z uiwagi na pogodę jedziemy jednak znacznie wolniej. Tracimy też z widoku Ararat, który początkowo zasłonięty jest przez piasek i deszcz, a później wjeżdżamy pomiędzy wzgóza, które skutecznie go zakrywają. Tajemnica Araratu pozostaje nieodkryta.
Jak Peugeot 5008 zachowywał się w czasie burzy? Znowu doceniliśmy dobre wyciszone wnętrze. Mimo dużej powierzchni bocznej auta, nie tak łatwo poddaje się ono podmuchom wiatru. Jedynym odgłosem, który dociera do wnętrza, jest stuk kamyczków o podwozie. Jedziemy bowiem po bardzo szerokiej, ale wysypanej żwirkiem drodze. Zmierzamy do Isak Pasa Sarai, pałacu na zboczu góry, w połowie drogi pomiędzy Idgir a Van. Miejsce jest bardzo malownicze, bo oprócz samego pałacu obok są ruiny potężnego zamku. Część grupy idzie zwiedzać, część udaje się na sesję zdjęciową z samochodami.
Co ciekawe, osoby sprzedające tutaj kiczowate turystyczne pamiątki witają nas swojskim „Dzień dobry”. I to cały zasób ich słów, a nas nie ciągnie do dialogów na temat cudownych towarów, wiszących na samochodzie. Teksty w całej Turcji sprzedawcy mają takie same – choć obejrzyj, nie musisz kupować, mamy świetną cenę, takie towary tylko u nas… Przez te kilka dni podróży nasłuchaliśmy się tego naprawdę dużo. Nas interesują wrażenia a nie plastikowe pamiątki, dlatego dużo chodzimy, zwiedzamy, podziwiamy. Czas płynie nieubłaganie, zostawiamy więc i zamek i pałac, zastanawiając się tylko po co ktoś zbudował mury obronne na szczycie potężnej góry. W miejscu, gdzie nie da się wejść, ani tym bardziej prowadzić oblężenie. Zagadka pozostaje niewyjaśniona.
Ruszamy w stronę Van. Miejscowość leży na południu Turcji, około 200 kilometrów od granicy z Irakiem. Wiedzie do niej całkiem dobra droga, asfalt jest równy a ilość zakrętów rozsądna. Najwyższy punkt tej trasy leży na wysokości prawie 2,6 kilometra. Znowu mamy możliwość podziwiać niesamowite widoki, krajobraz w którym góry najróżniejszej wysokości mieszają się z zielonymi dolinami. Bardzo ciekawe są również kolory tych gór – od czerni, przez różne odcienie szarości aż po czerwień. O godzinie 18:00 polskiego czasu ( u nas jest godzinę później) zatrzymujemy się na parkingu zlokalizowanym na szczycie góry na połączenie z radiem. I mamy następne skojarzenia z Władcą Pierścieni – jeśli już mamy zostać w tej poetyce – to prawdziwa kraina Mordor. Lawa, wypływająca tysiące lat temu z odległego wulkanu, uczyniła z ogromnej przestrzeni szaro-czarną popękaną powierzchnię, ze wzgórzami i dolinami z lawy. Niektórzy mówią o tym miejscu, że jest to krajobraz księżycowy. Ten obszar ciągnie się przez wiele kilometrów.
Czekając na popołudniową transmisję na żywo, część załogi testuje systemy wideo Peugeota 5008. W jednym z aut mamy bowiem zintegrowany odtwarzacz DVD. Siedzimy więc w aucie i oglądamy koncert jednej z gwiazdek popu. Płyta jest wyśmienicie przygotowana, a Peugeot zapewnia fantastyczną jakość dźwięku. Dobrej klasy głośniki sprawiają, że we wnętrzu auta można się poczuć naprawdę jak w sali koncertowej. Czas ruszyć, bo do VAN wciąż mamy około 100 kilometrów. Zapada zmrok, a my, słuchając muzyki, obserwujemy zmieniający się krajobraz.
Cały czas widzimy fantastyczne góry i pofałdowaną powierzchnię wyżyny. Po drodze mijamy kolejne posterunki wojskowe i widać, że Turcy traktują sprawy bardzo serio. Żołnierze chodzą w pełni uzbrojeni, punktu kontroli broni bunkier, dodatkowo obłożony workami z piaskiem, a tuż obok stoi transporter opancerzony, wyposażony w działko. Nasze Peugeoty nie mają co prawda uzbrojenia, ale za to są bardzo komfortowym środkiem transportu. Jedziemy dalej, mijając małe wioseczki o niskiej zabudowie. Bardzo mało tu domków podobnych do tych z polskiej prowincji. Na drodze stada owiec, krów i luzem puszczone konie. Zapada zmrok i musimy mocno zwolnić, bo zwierzaki przechodzą sobie w tą i z powrotem dość beztrosko.
Łącznie z dzisiejszym dniem pokonaliśmy bowiem blisko 5 tysięcy kilometrów, co daje nam bardzo wysoką średnią dzienną, a nikt nie jest zmęczony. Wręcz przeciwnie, niektórzy uczestnicy wyprawy z Peugeotem mają coraz śmielsze pomysły. Po przejechaniu takiej odległości wyjazd do Iranu czy Armenii to już żaden problem, chce się jechać coraz dalej.
Dojeżdżamy do Van, co oznacza, że połowę trasy mamy za sobą. Robimy małe podsumowanie dotychczasowej podróży. Samochody nam się w trasie sprawdziły wyśmienicie. Peugeot 5008 oferuje bardzo komfortowe warunki podróży i niestraszne mu najdalsze trasy. Po stronie największych plusów auta możemy zapisać bardzo komfortowe zawieszenie, świetne wyciszenie wnętrza i wygodne wnętrze. Przydał nam się ogromny bagażnik, który mieści nie tylko nasze rzeczy, ale również masę sprzętu reporterskiego – antenę satelitarną, laptopy, kamery, aparaty i urządzenia łączności. Jazda samochodem po Turcji umożliwia dokładne poznanie tego kraju, jego zabytków i kultury – i daje dużo więcej niż podróż samolotem, autobusem czy koleją. W każdej chwili można się zatrzymać a wolność wyboru i poznawania to największe zalety podróży na własną rękę. Europa i Bliski Wschód są coraz bliżej i warto odkryć na nowo przyjemności takich podróży. Peugeoty jadą więc dziś już na parking, a my idziemy odpocząć przed kolejną częśćią naszego testu.
>>> następny dzień wyprawy Peugeot 5008 do Turcji i Gruzji. Jezioro Van.
Tak wyglądała (mniej więcej) trasa naszego przejazdu:
Najnowsze komentarze